Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Warszawa, miasto miłości, miasto kultury, miasto tętniące życiem. Pałac Kultury, Zamek Królewski, Belweder i Łazienki Królewskie. Mijamy klimatyzowane hotele i kawiarenki, mijamy piętrowe parkingi i osiedlowy festyn, gdzie rytmy lata zlewają się z radosnymi okrzykami dzieci. Pędzimy asfaltówką, popijając kawę na śniadanie, żeby się rozbudzić po nocnej trasie.
Mijamy Warszawę, docieramy do małej, schowanej wsi. Przed oczyma wyrasta nam jak spod ziemi dom pokryty gdzieniegdzie niebieską farbą, gdzie indziej jakby łatany. Chociaż do tętniącej życiem Warszawy mamy jakieś 50 km, otacza nas inny świat. Z nieba leje się 30-stopniowy żar. Pan Jacek wychodzi nam na spotkanie. Za nim wybiega gromada dzieci, które raz się uśmiechają, a innym razem chowają za tatą i spoglądają trochę podejrzliwie. Pani Teresa, mama, zamiata jeszcze, ale po chwili i ona dociera.
Dach przecieka. Brak szamba, ale są wiadra zamiast toalety. Dzieci mieszkają na poddaszu, gdzie nie ma schodów, a wełna zwisa z dachu. Wiedzie tam drewniana drabina, którą zrobił Pan Jacek. Najmłodszy, Alanek, ma dopiero 2,5 roku - Pan Jacek opowiada, że już 3 razy spadł z drabiny, kiedy drapał się w górę. Bieda jak ta, którą opisywał Bolesław Prus w swojej "Lalce". Rozglądamy się zszokowani, choć przecież wiemy, że Polska jest rozwarstwiona. A jednak trudno tu tak nam stać, trzymając w ręce telefon, aparat i klucze od auta. Rzeczy zbyteczne.
Dzieci wtulone w Panią Teresę mają inne priorytety, zabawki tylko drewniane - kije, gałęzie, kamyki i jakaś beczka. I tony wyobraźni. A może nasze dzieci, których pokoje toną w plastikowych samochodzikach i różowych lalkach powinny zazdrościć? Nic tu nie jest czarno białe. Aż głupio nam się odezwać, po co przyjechaliśmy. Przecież prośba o pomoc dotyczyła psów w tym gospodarstwie.
Kiedy pytamy, ile osób tu mieszka, dołącza nieśmiało druga Pani Teresa - babcia. Wjeżdża swoim wózkiem, wioząc na kolanach małego psiaka, swoją ukochaną sunię.
Dzieci jest czworo. Idziemy na zewnątrz. Biednie u psów, które za chwilę oglądamy, ale wszystko posprzątane, świeża woda w misce. Z pustego i Salomon nie naleje... Telefon z aparatem, robimy kilkadziesiąt zdjęć za zgodą Pana Jacka. Czując się niezręcznie, po chwili chowamy błyszczący telefon do kieszeni. Nagle wieczorne wyjście ze znajomymi, problemy w pracy, wybór butów - tracą jakoś sens.
Pani Teresa ze swoją sunią obwożą nas po domostwie. Milczymy. Uderza nas dzielność tych ludzi. Radzą sobie. Bieda uderza z każdego kąta. Dzieci wtulone w mamę rysują coś kijkiem po piasku i znowu się za nią chowają.
W sumie 11 psów, liczymy, czując jednak zawrót głowy. Dzieci cały czas schowane za mamą zerkają na nas nieśmiało. Próbujemy zażartować i słyszymy chichot, opada mrok, dzieci wystawiają uśmiechnięte buzie. Opowiadają nam trochę o psach i Pani Babci.
Jest 7 szczeniąt, dwie suczki i piesek oraz duży owczarek długowłosy. Trudno zarzucić tu brak dobrej woli - to, co mogli, robili. O pieniądze na weterynarza nie pytamy nawet - nie musimy. Pan Jacek od razu prosi o zabranie owczarka, jeśli znalazłby się dla niego dobry dom. Pies ma popękane ropnie na całym ciele, czymś smarują, ale w tym upale bez weterynarza się nie obejdzie. Suczki trzeba wysterylizować, szczeniakom zrobić pełen pakiet szczepień, odrobaczyć, jednego zoperować, bo najpewniej doszło do złamania łapki i złego zrostu. Na ten moment jest niepełnosprawny. Ukochaną suczkę Pani Teresa chce zatrzymać.
Chcemy pytać, jak sobie w ogóle radzą, co się stało, ale to pytanie wydaje się być nie na miejscu. Nie jesteśmy w stanie pomóc we wszystkim i nawet nie chcemy Was o to prosić. Nasza zaprzyjaźniona kancelaria przygotuje szereg nacisków na MOPS, aby wsparli rodzinę i wykazali większe zainteresowanie tym, czego tam potrzeba, w szczególności dzieciom.
My chcemy wesprzeć ich w opiece nad zwierzętami, które mimo miłości - potrzebują też tych przyziemnych rzeczy. Chcemy zadbać o wszystkie zwierzaki, zapewnić im odrobaczenia, szczepienia, sterylizacje, leczenie, znaleźć nowe rodziny.
Nie wyremontujemy im domu, ale to, co byśmy chcieli, to zrobić im schody - bo to wdaje się być kwestią życia i śmierci. Chcielibyśmy także kupić dzieciakom buty i ciuchy, jakieś książki, kolorowanki, przybory szkolne. Może znajdzie się firma/osoba, która sfinansuje dostosowanie łazienki i zrobienie toalety dla osoby niepełnosprawnej - my kończymy teraz remont baraku u Pani Franciszki i już wiemy, że czasowo po prostu nie podołamy koordynowaniu kolejnych remontów. Dzieci marzą o kilku słodyczach.
Może sami macie pomysły, piszcie do nas (kontakt@centaurus.org.pl)... Trudno wybrać tu potrzeby, jakie można spełnić. Może ktoś chciałby tym dzieciom sfinansować jakieś wakacje? Może macie więcej ciuchów po dzieciakach, chociaż dwie Panie Teresy i Pan Jacek też byliby wdzięczni. Trudno nam tu coś więcej napisać, bo żadne słowa tego nie oddają. Wrzucamy Wam trochę zdjęć. My już nie prosimy - my błagamy o pomoc dla tych ludzi, tych zwierząt, tej całej sytuacji. Pomoc tam, gdzie zaledwie 50 km za Warszawą wyrasta z gleby inny świat...
Wracając, zabieramy ze sobą dwie suczki ze wszystkimi szczeniakami – gdy podrosną, będą szukały domów. W najbliższych dniach do kliniki zostanie przewieziony również chory owczarek niemiecki – po leczeniu również będzie do adopcji. Nieduży kundelek, który pozostanie na miejscu, potrzebuje odrobaczenia, szczepień, no i oczywiście kastracji. To wszystko kosztuje...
Ładuję...