Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Heroicznym wysiłkiem dwóch niesamowitych dziewczyn przy pomocy okolicznych mieszkańców udało się odłowić 50 psiaków. Jak się okazało psy te były w złym stanie psychicznym: chowały się w olbrzymim stadzie na półdziko, nie miały ścisłego kontaktu z właścicielem stąd zupełnie nie były zsocjalizowane z człowiekiem.
Niektóre z nich udało się już oswoić, kilka znalazło już nowy dom. Niesetety z większością nadal pracują nasi wolontariusze i pracownicy. Koszty całej interwencji były ogromne, w tym koszt utrzymania ogromnego stada psów do dnia dzisiejszego :( Musieliśmy przesunąć środki, które pozostały z innych zbiórek aby móc utrzymać te biedne psiaki.
Kochani, jesteśmy w trakcie przeprowadzania koszmarnej interwencji - około 50 psów z dnia na dzień straciło opiekuna i grozi im niebezpieczeństwo. Ale od początku...
Psy znajdowały się pod opieką rolnika, który kilka przygarnął, reszta z roku na rok rozmnażała się w niekontrolowany sposób. Stado powiększyło się do kilkudziesięciu psów. Problem przerósł ich opiekuna - z pomocą przyszedł TOZ w Polsce oddział w Wyszkowie. Przeprowadzono kastrację wszystkich suk, większości psów. Szczeniaki i psy adopcyjne zostały wyadoptowane.
Większość psów żyła na wolności, wchodziła do domu. Całe stado dnie spędzało na pastwisku razem z krowami, wieczorem wracały do gospodarstwa. Jak się dowiedzieliśmy od nielicznych sąsiadów, psy atakowały rowerzystów, potrafiły też zaatakować bydło. Nie były mile widziane we wsi i podjęto starania o umieszczeniu ich w schronisku w Radysach. Na szczęście dla psów ani właściciel, ani TOZ, ani też gmina nie chciały wysyłać tam psów i nie udało się znaleźć dla nich bezpiecznego miejsca.
Niestety opiekun psów nagle zachorował i trafił w ciężkim stanie do szpitala. Zrozumiał, że nie będzie w stanie dłużej zajmować się psami i podpisał zrzeczenie się praw do nich. Niestety był on jedyną osobą, do której psy podchodziły. Po jego zniknięciu stały się jeszcze bardziej nieufne, tym bardziej że osoby zajmujące się krowami w gospodarstwie musiały odganiać je, aby pozwoliły do nich dojść.
Gdy pierwszy raz przyjechaliśmy na miejsce, żeby rozpoznać sytuację, wszystkie psy poza dwoma uwiązanymi na łańcuchu i jeszcze dwoma zamkniętymi w stodole uciekły na okoliczne łąki i lasy. Nawet z bronią Palmera nie byłoby szans ich odłowić.
Interwencja jest bardzo kosztowna. Nasze schronisko oddalone jest o ok. 200 km od miejsca bytowania psów. Trzeba odławiać je na klatkę łapkę i systematycznie przewozić do schroniska co generuje bardzo wysokie koszty.
Psy nie były zabezpieczane przeciwko pchłom i kleszczom, nie były szczepione przeciwko chorobom zakaźnym ani odrobaczane. Odłowienie całego stada zajmie kilkanaście dni i pochłonie ogromną kwotę.
Na miejscu nie ma nikogo, kto zająłby się tak dużym stadem dzikich psów, w dodatku na nieogrodzonym terenie (płotki, które są wokół gospodarstwa, psy przeskakują bez żadnego problemu). Warunki, jakie zastaliśmy w momencie przyjazdu, są odrażające.
Błagamy o wsparcie na jak najszybsze dokończenie interwencji. Gmina obiecała współfinansowanie psów po ich odłowieniu, a w tym momencie to próby łapania są ogromnym kosztem.
Nastawianie klatek łapek, przyjeżdżanie i sprawdzanie, czy jakiś pies wszedł, klatki kennelowe, paliwo, wynajęcie transportu, sedalin...
Musimy zadziałać jak najszybciej! Boimy się, że zniecierpliwieni mieszkańcy, którzy wiedzą, że nie ma już gospodarza, któremu zależało na psach, zaczną je podtruwać, żeby pozbyć się problemu. Błagamy o wsparcie! 50 psów to niewyobrażalny koszt dla naszego schroniska. Bez wsparcia nie damy rady...
Ładuję...