Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Ashley pokonała przeciwności losu i znalazła nowy kochający dom.
Niestety zebrana kwota nie pokryła nawet kosztów wykonanych badań.
Mimo wszystko dziękujemy każdemu kto dołożył choć cegiełkę od siebie.
Będąc wolontariuszem fundacji, człowiek poznaje wiele kocich dramatów, za każdym razem utwierdzając się w przekonaniu, że ludzka bezduszność i okrucieństwo nie mają granic. Jednak są takie akcje, które na długo pozostają w pamięci...
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Do fundacji trafiło zgłoszenie o kociakach i kotce porzuconych w lesie. Jedna z koleżanek zgłosiła swoją chęć pomocy i choć była już wieczorna pora, chciała ratować kociaki jeszcze tego samego dnia. Zatem z zapakowanym sprzętem (klatki, transportery do zabezpieczenia kociaków) pojechałyśmy szukać kotów – w końcu we dwie zawsze raźniej, a szczególnie kiedy wybiera się do lasu po zmroku. Chwilę później okazało się, że miałyśmy rację. Wjechałyśmy w gęsty las. Z każdym metrem droga robiła się coraz bardziej nieprzejezdna. Za oknem panowała totalna ciemność, ale my uparcie jechałyśmy do przodu. Przemierzałyśmy kolejne metry, ale zamiast miejsca ze zdjęcia tylko coraz gęściejszy las. Wysoka trawa między koleinami szurała o podwozie samochodu. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, a my traciłyśmy nadzieję, że znajdziemy wskazane przez ludzi miejsce pobytu kociaków.
W zasadzie już postanowiłyśmy zawrócić. Jechałyśmy powoli przed siebie w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłybyśmy wykonać ten manewr. Zza gęstego lasu dojrzałyśmy miejsce z odrobiną wolnej przestrzeni. Nasze wybawienie, tu uda się zawrócić. Dojechałyśmy do czegoś, co przypominało polanę i jaka była nasza radość, gdy rozpoznałyśmy, że to miejsce ze zdjęcia, które do nas dotarło wraz ze zgłoszeniem. To właśnie tu ludzie widzieli koty. Chwilę potem w świetle reflektorów mignęła nam kocia postać. Wyszłyśmy z auta, zaświeciłyśmy latarki. Las szumiał do nas złowrogo, byłyśmy naprawdę przerażone, dwie kobiety w środku lasu w ciemną noc… Trzeba było jednak przełamać strach, w końcu najważniejsze były koty. Zaczęłyśmy więc rozglądać się, wołać, szukać. Kocia mama od razu wyszła do nas, choć nie pozwoliła się do siebie zbliżyć. Długo jednak nie mogłyśmy znaleźć maleńkich kociąt. Znów dopadło nas zwątpienie. Przeczesywałyśmy teren centymetr po centymetrze i nic. W pewnym momencie usłyszałyśmy cichy płacz. Wytężyłyśmy słuch, jeszcze bardziej idąc za tym kocim wołaniem. Świeciłyśmy latarkami po raz kolejny w te same miejsca, aż w końcu dostrzegłyśmy. Pod stertą gałęzi, na gołej ziemi płakały maleńkie kocięta.
Udało nam się zabezpieczyć całą kocią ekipę. Szczęśliwe wróciłyśmy do domów, głęboko wierząc, że od tej pory na koty czeka już tylko to, co dobre i że nic złego nie spotka ich więcej. Niestety los szybko zadrwił z naszych marzeń…
Poznajcie Ashley jedną z leśnych kocich znajdek. Kiedy trafiła pod skrzydła fundacji, miała zaledwie dwa tygodnie. Dzisiaj ma już 5 miesięcy i choć bardzo marzy, by móc wreszcie pojechać do nowego kochającego domu, swoje marzenia raz po raz musi odkładać na później. Choć od pierwszej minuty pobytu w fundacji Ashley była otoczona troskliwą opieką, to leśna przygoda zdążyła spowodować ogromne spustoszenie w kocim organizmie. Zaczęło się niewinnie od lekkiego kataru. Trudno było się dziwić, któż z nas nie przeziębiłby się, spędzając chłodne noce na gołej ziemi. W ruch poszły środki wspomagające odporność. Nie było widocznej poprawy, na pierwszy plan wjechał więc antybiotyk, delikatny, przeznaczony dla kocich maluchów. Stan małej się poprawił. Odetchnęliśmy z ulgą, jednak nie na długo…
Po kilku dniach od zakończenia antybiotykoterapii objawy znów wróciły i tym razem towarzyszyła im wysoka gorączka. Lekarz przepisał więc kolejny antybiotyk o innym spectrum działania oraz leki przeciwzapalne i przeciwgorączkowe. Niestety scenariusz znów się powtórzył, chwilowa poprawa a po niej nagłe pogorszenie. Kolejny antybiotyk? Ale jaki?
Nie można było działać dalej na oślep, dlatego zlecono posiewy z antybiogramem. Wyniki zszokowały nawet lekarza z wieloletnim stażem. Kalcywirus, Herpeswirus, Chlamydia, Mykoplazma i najgorszy z nich wszystkich metycylinooporny szczep Staphylococcus. Usłyszeliśmy „To cud, że ona w ogóle jeszcze żyje, ale skoro ma taką wolę walki, to trzeba walczyć do końca, bo wciąż ma szansę z tego wyjść”. Po tych słowach lekarz rozpisał dokładnie leki i ich dawkowanie. Po raz kolejny ruszyliśmy do heroicznej walki o kocie życie. Niestety to walka bardzo długa i skomplikowana, bo lek, który leczy, jednocześnie szkodzi. Bardzo silny antybiotyk, który bierze Ashley, powoduje spadek parametrów morfologicznych krwi.
Konieczne jest zatem równoczesne podawanie preparatów wspomagających odporność oraz krwiotwórczych. Obowiązkowe są także regularne kontrole i badania, by na bieżąco monitorować nasz bój z batalią patogenów. Po ostatniej wizycie nieco odetchnęliśmy - w obrazie USG nie zaobserwowano niepokojących zmian. Jednak węzły chłonne u Ashley nadal są powiększone, co świadczy o wciąż utrzymującym się stanie zapalnym. Walczymy więc dalej, wciąż kurczowo trzymając się nadziei, że uda nam się wyrwać Ashley ze szponów śmierci.
Leki, środki wspomagające, wizyty, badania, testy… faktura za fakturą piętrzy się na fundacyjnym biurku… I pewnie po raz kolejny zadam to pytanie. Ile kosztuje życie? A ile warte jest życie kociego dziecka? Dziecka, które nie zdążyło jeszcze poznać, co to znaczy szczęście, które w swym krótkim życiu przeszło więcej cierpienia niż nie jeden człowiek… Życie było, jest i będzie dla nas zawsze bezcenne i najważniejsze, zawsze będziemy walczyć do końca. Niestety leki, opieka weterynaryjna, badania nigdy nie są za darmo. Na naszym fundacyjnym koncie pustka, dlatego dla Ashley to Wy dziś jesteście ostatnią nadzieją. Czy pomożecie jej w walce o życie?
Ładuję...