Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki Waszemu wsparciu udało się zakupić materiały potrzebne do budowy wolier i ogrodzenia. Bardzo dziękuję za wsparcie.
Niestety musieliśmy zamknąć zbiórkę ponieważ zmieniły się przepisy dotyczące budowy ośrodków, a także samych zwierząt będących na liście IGO, którym też pomagaliśmy.
Dzisiaj rano dostaliśmy zgłoszenie o małym zwierzątku, chyba fretka, które leżało na poboczu i bardzo wolno się przemieszczało. Na miejscu okazało się, że to malutki tchórzyk. Maluszek ma problemy z poruszaniem się raczej wszystkie kończyny są ok i podejrzewam uraz kręgosłupa. Jako malutkie zwierzę i z podejrzeniem urazu kręgosłupa to wiozę go do Wrocławia do Kliniki SKVet.
O sroczce dowiedziałam się dzień wcześniej. Podlot w dobrej kondycji, rodzice nad głową, dyskretny monitoring człowieka. Dzisiaj ptak znaleziony przewracający się na bok. Problemy z utrzymaniem równowagi. Decyzja o odłowie i transporcie do przychodni.
Tym razem jechaliśmy po szopa aż za Łagówek. Jak zwykle gmina nie miała nic do zaoferowania. Tylko dzięki determinacji osób które znalazły chorego zwierzaka poprzez kontakt z SKVetem z Wrocławia udało się ludziom skontaktować ze mną. Od razu ruszyliśmy na pomoc. Na tą chwilę wiemy na pewno, że maluch ma zaawansowanego świerzba drążącego i być może złamaną lub zwichniętą łapę przednia. Diagnostyka przed nami.
Właśnie dla takich zwierzaków potrzebujemy ośrodka dla dzikich zwierząt, nie mamy gdzie ich trzymać, a pomoc jest konieczna...
Pomocą zwierzakom zajmuję się już kilka dobrych lat. Na ogół patologia zachowań dotyczyła zwierząt towarzyszących, natomiast na ogół jak w grę wchodziły dzikie w potrzebie to ludzie raczej chętnie wykazywali inicjatywę aby znaleźć dla nich pomoc, nawet jak to była kuna, która rozwaliła całe ocieplenie dachu.
Tak myślałam do wczoraj, wczorajszy dzień rozbił moje serce na tysiąc kawałków.
Kiedy właśnie ogarniałam auto po szopiku świerzbiku zadzwonił oficer straży pożarnej, że przyjęli zgłoszenie o uwięźniętym w ogrodzeniu lisie i czy pomogę. Ponoć lis jest w strasznym stanie, bo muchy larwy i jeszcze niewiadomo co i oni nie dysponują takim transportem aby tak chorego zwierzaka przewieźć. Na miejsce została zadysponowana jednostka, która w razie potrzeby miała mi pomóc uwolnić zwierzę. Zawada, wąskie uliczki, dookoła posesję. Nie wierzę, że nikt nie słyszał szamoczącego się lisa, jego charakterystycznego szczeku, że okoliczne psy nie ujadały na niego. Młody lis, umierał kilka dni od palącego słońca, z braku wody i jedzenia, zjadanego po kawałku przez larwy much tak blisko ludzi ale jednak daleko. Obraz wiszącego lisa na długo zapadnie mi w pamięci. Wyciągnęliśmy go tylko po to aby wydał ostatnie tchnienie.
Nie bądźmy obojętni, nie przechodźmy obok udając, że to nie nasz problem.
Noreczka Chudzinka została znaleziona w Obornikach. Stamtąd dzięki uprzejmości członka Stowarzyszenia Przyjaciół Fretek została przewieziona do Wrocławskiej kliniki SK Vet. Trafiła tam w stanie ogólnym złym, bardzo chuda, skrajnie odwodniona i z biegunką. Stwierdzono u niej chorobę aleucką, prawdopodobnie wtórnie do niej niewydolność wątroby i nerek.
Chudzinka bardzo ładnie zareagowała na leczenie, jej ogólny stan poprawił się nawet odrobinę przytyła. Niestety ze względu na rodzaj choroby musieliśmy jej poszukać na cito domu bez innych zwierząt. Kiedy udało się znaleźć bezpieczne miejsce transport nie doszedł do skutku z powodu uszkodzonego auta. Na szczęście na apel lecznicy odpowiedziały dwa anioły, które specjalnie dla noreczki wybrały się do Zielonej Góry. Bardzo, bardzo dziękujemy. Teraz dla pozostawionej w klinice norki Giny i szopa Sękusia zaczęło się odliczanie kwarantanny. Za dwa tygodnie zostaną poddane testowi na chorobę aleucką.
Trzymajcie kciuki aby były czyste bo wtedy mają już swoje stałe miejsce zapewnione.
I znów napiszemy, że właśnie do ratowania takich zwierzaków potrzebujemy azylu!
Nie każdy przypadek jest beznadziejny, nie zawsze jedziemy ratować ciężko ranne zwierzę ze złamaniem otwartym czy wręcz takie, któremu możemy ulżyć już tylko eutanazją. Często spotykamy się też z takimi przypadkami, jak ten lis - zauważony przez Dobrych Ludzi na poboczu, zgłosili oni, że lis się nie rusza, nie wstaje. Po dojechaniu na miejsce zwierzę nadal nie opuszczało miejsca, po dojściu do niego próbowało uciec, ale kiedy się przewróciło wiedzieliśmy, że z pewnością coś jest nie tak.
Najszybsza pomoc weterynaryjna była w gabinecie bez RTG, ale zrobiono, co było można, żeby ulżyć lisowi. Później okazało się, że rudzielec nie miał żadnych złamań, musiał być jedynie poobijany. Doszedł do siebie w pobliskim ośrodku, został wyleczony z problemów skórnych, nabrał sił i wrócił na wolność.
Właśnie dla takich zwierząt potrzebny jest ośrodek - będą mogły w nim zdrowieć i wracać do natury.
Uratowaliśmy szopią rodzinę z Gdańska, więcej pod linkiem:
To lis, który czekł na pomoc bardzo długo, bo prawie dwa dni. Żaden urzędnik czy choćby myśliwy nie czuł się kompetentny aby jemu pomóc w jakikolwiek sposób. Dwa dni leżał na pewnej posesji a ludzie szukali dla niego pomocy. Wszyscy odmawiali. Kiedy zgłoszenie dotarło do Sylwiim, natychmiast udała się na miejsce. Nieważne, że trzeba było jechać daleko, ważne było zabezpieczenie zwierzaka i udzielenie mu pomocy. Już wstępne oględziny wykluczyły potrącenie jak myślała zgłaszającą. Lis miał pełnoobjawową nosówkę, która została potwierdzona testem w gabinecie.
Niestety objawy neurologiczne były już tak duże, że jedynie co mogliśmy zrobić to skrócić mu cierpienie. Ten przypadek pokazuje jak bardzo ważna jest fachowa pomoc. Gospodarze na szczęście zachowali się bardzo rozsądnie bo kiedy odkryli obecność lisa na posesji natychmiast pozamykali w domu swoje psy i koty aby nie miały one z nim kontaktu. Wiedząc, że mamy doczynienia z chorobą zakaźną dostali zalecenia aby przywrócić bezpieczeństwo sanitarne posesji. Szkoda, że gmina nie stanęła na wysokości zadania i nie pomogła i lisowi i ludziom.
Tyle się mówi o niezabieraniu dzikich zwierząt z lasu.... Ta sarenka została zabrana dla kaprysu. Osoba, która ją znalazła, nie czekała na sarnę-matkę, nie zadzwoniła do nikogo z pytaniem, co zrobić, pewnie nawet nie wpisała zagadki w internet, tylko po prostu zabrała zwierzę do domu.
Sarenka była karmiona mlekiem z kartonu, takim zwyczajnym, ze sklepu... Znalazca sarenki zadzwonił po pomoc, kiedy było już dla zwierzątka za późno, kiedy to mleko wywołało spustoszenie w organiźmie.
Nasz ośrodek będzie nie tylko ratował zwierzęta, ale też edukował w zakresie prawidłowego postępowania. W takich sytuacjach nie istnieje pojęcie "za dużo informacji, po co znów o tym przypominacie". Jak widać - trzeba każdego dnia na okrągło trąbić o tym, że nie wolno wchodzić z butami w naturę!
Ta młodziutka lisiczka została prawdopodobnie potrącona przez samochód, ale sprawca nie udzielił jej pomocy... Nie wiemy, kim była ta osoba, ale wierzymy, że karma wróci... Różne rzeczy dzieją się na drodze, wypadki się zdarzają, ale nie pomóc?? Lisiczka przez wiele dni cierpiała niewyobrażalnie, miała wieloodłamkowe złamania, w ranach zdążyły zalęgnąć się muchy. Walczyliśmy o nią, ale było już za późno.....
Właśnie dla takich zwierząt potrzebujemy azylu! Błagamy, dorzuć chociaż drobniaka dla dzikiego zwierzaka!
Cześć! Tekst jest długi, zatem jeśli nie macie tyle czasu, to napiszemy w ogromnym skrócie - musimy stworzyć miejsce, w którym będziemy leczyć dzikie zwierzaki, zanim zwrócimy je naturze i... Borowemu!
...a teraz coś dłuższego ;)
Wycinamy lasy, tworzymy na ich miejscach osiedla, sklepy i ulice wypychając mniejsze i większe gatunki z ich domów. Lisy, jeże, wiewiórki zaczynają zaglądać do miast, wychodzą na drogi, gdzie spotyka ich tragiczny los - z najlepszych przypadkach łamią łapy lub są "tylko" poobinaje, a w najgorszych? Giną na miejscu albo uciekają z bardzo poważnymi obrażeniami wewnętrznymi, a potem umierają w agonii... Ile to razy dojeżdżaliśmy na miejsce za późno...? Ile razy umarła na naszych rękach sarna, dla której naprawdę wystarczy zbyt wielki stres, żeby odejść...? Nie zliczymy nawet...
Na zdjęciu niżej widzicie sarnę po spotkaniu z psem. Tak, z psem, którego ktoś nie upilnował i który pokąsał biedne zwierzę. Mieliśmy też przypadek, że pies przyniósł małą sarenkę w zębach... Ani jedna, ani druga nie przeżyła przez skrajną nieodpowiedzialność...
Zabieramy dzikim zwierzętom coraz więcej świata, więc nie dziwmy się, że coraz częściej stają na naszej drodze. To przez człowieka jest coraz więcej dróg, przez człowieka lasy zmieniają się w osiedla, przez człowieka gatunki inwazyjne rozgaszczają się w polskiej naturze. Czy to źle? Oczywiście, że nie! Rozwój nie jest zły, ale nie zapominajmy, że to my - ludzie - zabieramy dzikim zwierzętom dom, to my sprowadziliśmy do kraju obce gatunki, więc jesteśmy im winni pomoc.
Dlaczego wciąż zamykamy oczy widząc czołgającego się na drodze lisa...? Dlaczego wciąż tak nas "bawi" potrącony, kręcący się w kółko jeż...? Dlaczego ot tak zabieramy malutkie wiewiórki i poimy je mlekiem z kartonu rujnując im przewód pokarmowy, przez co potem umierają w męczarniach...? Tak, wciąż są osoby, dla których dzikie zwierzę niewiele znaczy...
Większość osób, które kiedykolwiek chciały ratować potrąconą sarnę, rannego myszołowa, szopiątko bez matki czy jenota ze świerzbem wie, że to nie jest takie proste. Gminy nierzadko umywają ręce, osoby wyznaczone udają, że to wcale nie jest ich praca, pod 112 też nie zawsze da się otrzymać informacje... Łatwo jest coś zabrać zwierzętom, ale żeby dać coś w zamian...? Lepiej niech to zrobią inni, prawda...? ...ale kto to są, ci "inni"...?
Tymczasem koziołek, wiewiórka czy sroka czekają... Zestresowane, obolałe, cierpiące. Większość ludzi udaje, że ich nie widzi, ale na szczęście wciąż są osoby o wrażliwych sercach, które tej pomocy dla nich szukają i to właśnie my chcemy zrobić wszystko, żeby ją znalazły, bo przecież nie potrzebują jej dla siebie, ale dla zwierząt...
Nie ma dnia, żeby na drodze nie została potrącona sarna, która potem czeka na pomoc z zakrwawionymi nogami; albo lis ze wstrząśnieniem mózgu... Bywały też borsuki z obrażeniami nie pozwalającymi mu wstać. One leżą na poboczach czekając, czy pierwsza przyjdzie pomoc, czy śmierć...
A co z szopami i jenotami, które przez człowieka zamieszkały w polskich lasach? To gatunki inwazyjne, nie powinny mieszkać w naszym kraju, ale to człowiek uznał, że futro z tych zwierząt jest takie milusie i na pewno są osoby, które chciałyby truchła nosić na swoich szyjach. Potem co, biznes nie wypalił, czy kilka uciekło? Nigdy się nie dowiemy, ale jenoty i szopy można coraz częściej spotkać w naturze, a wiecie, ile z nich widzieliśmy łysych, ze świerzbem czy grzybicą? Wiecie, jak wygląda łysy jenot, który nie ma nawet sił, żeby walczyć z człowiekiem, który go łapie i pakuje do klatki? Skóra pokryta strupami, łapy zbyt zmęczone, żeby się drapać, pełna rezygnacja... Wciąż znajdujemy też szopy zamknięte w śmietnikach, wycieńczone, słabe, odwodnione, które czekają na uwolnienie lub... tak, śmierć.
Co z tymi wszystkimi zwierzętami robić? Jak im pomóc? Jeśli myślicie, że to proste - mylicie się bardzo.
W Zielonej Górze mieszka Sylwia. Niepozorna kobieta, która każdego dnia znajduje siłę na pomoc kopytnym, skrzydlatym, kolczastym, sierściastym... Sami się czasami dziwimy, gdzie w niej drzemie ta moc... Sylwia od lat pracuje ze zwierzętami - do niedawna pomagała psom i kotom jako technik weterynarii w miejskim schronisku i wciąż działa jako pogotowie dla dzikich zwierząt, a musicie wiedzieć, że to drugie zajęcie jest jej ogromną pasją i interweniuje wolontariacko (ze wsparciem różnych organizacji).
Pomoc dzikim zwierzętom to nie jest prosta rzecz, ale Sylwia ma ogromne doświadczenie z przeróżnymi gatunkami; wie, jak do nich podejść i jak zabezpieczyć wywołując jak najmniejszy stres. To nie jest takie proste, ale musicie też wiedzieć, że zapakowanie zwierzęcia do samochodu to najłatwiejszy początek. A co dalej...?
Gdzie umieścić sarnę ze złamaną nogą albo łysego jenota z zakaźną chorobą skóry? Ile można pomieścić w domu rannych jeży czy wiewiórek, które wypadły z gniazda? Nie zawsze da się w ciągu godziny znaleźć miejsce w ośrodku dla dzikich zwierząt, one też nie są z gumy. Domy tymczasowe działają dzięki ogromnej empatii ich właścicieli i to cudowne, że można na nie liczyć, ale to wciąż nie powinno tak wyglądać.
Potrzebujemy miejsca, w którym azyl znajdą dzikie zwierzęta na czas leczenia i rekonwalescencji, zanim wrócą do swoich naturalnych środowisk albo zanim umieścimy je w profesjonalnych ośrodkach, jeśli z różnych powodów nie będą mogły wrócić na wolność czy w... domach. Tak, musicie wiedzieć, że szop czy jenot to gatunek inwazyjny i nie może wrócić do lasu...
Dlaczego taka kwota zbiórki?
- 400-500 tysięcy to koszt zakupu gospodarstwa i ziemi - są tańsze, są droższe, ale z tego, co patrzyliśmy, to powinniśmy coś znaleźć w tej kwocie...
- 300 tysięcy - remont, co wiadomo, że jest baaardzo ogólnym pojęciem i może pochłonąć nawet i dwa razy więcej środków, dlatego zobaczymy, co zastaniemy, kiedy już uda się znaleźć odpowiednie miejsce. Czy zrobimy większy remont, czy ten najbardziej niezbędny, a kolejne rzeczy będziemy robić z czasem - zobaczymy, na co nam wystarczy...
-200-300 tysięcy - pozostała część kwoty będzie musiała być przeznaczona na chociaż podstawowe wyposażenie na początek i w to może naprawdę wliczyć się wszystko - od kojców czy ogrodzenie, po sprzęt do zabezpieczenia zwierząt, nosze, siatki, klatki...
Tak naprawdę powinniśmy jeszcze 500 tysięcy dodać do całej kwoty, ale boimy się, że już całkiem Was odstraszy ;) Zatem niech zostanie milion!
To co, dorzucisz chociaż drobniaka dla dzikiego zwierzaka?
Jeśli chcesz zobaczyć, co Sylwia robi na co dzień, zajrzyj tutaj: KLIK.
Nie zdziw się, że znajdziesz tam inne zbiórki - stale są potrzebne środki na bieżące potrzeby - leczenie, paliwo, środki czystości... Ta zbiórka jest na stworzenie azylu dla ratowanych zwierząt.
Ładuję...