Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Z całego serca dziękujemy wszystkim darczyńcom, którzy zechcieli wspomóc Cini i Piri <3
Nie udało się osiągnąć nawet 1/3 założonego celu, ale dzięki wam mogłyśmy opłacić przynajmniej jedna ich fakturę za hotelik - jeszcze raz wspólnie z "Mopkami" dziękujemy!
Wszyscy chcą mieć Yorka. Albo Shih tzu. Bo śliczne, bo modne, bo takie rozczulające. No dobrze, nie wszyscy, ale wielu. I, niestety, wielu nie kupuje ich w zarejestrowanych "uczciwych" hodowlach, tylko okazyjnie, po 300, albo po pińcset czy ile tam pseuduchy teraz biorą. Efektem tej mody i pożądania jest Cini i Piri. Przerażone, zupełnie nie zsocjalizowane, chore i porzucone.
Ale po kolei. Na jednej z puławskich grup pokazała się jakiś czas temu alarmująca informacja: "nad zalewem w Janowicach ktoś wyrzucił z samochodu trzy dwumiesięczne szczeniaki, kto może pomóc?!" To akurat bardzo blisko mnie, więc pojechałam szukać.
Pierwszego dnia nie znalazłam, nikt z pytanych osób ich nie widział, na grupie też były wpisy dziewczyny, która szukała, że nie ma. Drugiego dnia pojechałam tak na wszelki wypadek, przekonana, że one już nie żyją. Bo jak niby miałyby sobie poradzić takie maleństwa same w lesie? Ani jedzenia nie znajdą, ani się nie obronią przed atakami lisów czy chociażby psów gospodarskich puszczanych nocą na wiejski barf. O cudzie były! Wyszły na plażę w poszukiwaniu jedzenia, wśród jakże licznie porozrzucanych śmieci.
Okazało się, że dwa miesiące to one miały, ale kiedyś, no i były tylko dwa. Pomyłka w wieku wzięła się zapewne stąd, że informacja o nich przechodziła z ust do ust, a liczba... Liczba się zgadzała - wyrzucono trzy, tylko jeden z nich zaraz następnego dnia zginął pod kołami auta.
Nieufne bardzo, skołtunione, przerażone. Jedzenie zjadły, przy próbie podejścia natychmiast uciekały. No i tak się zaczęły moje podchody, żeby je jakoś odłowić.
Próby oswojenia niestety spełzły na niczym, w międzyczasie rozeszła się wieść gminna, że "nad zalewem są yorki! " i rozpoczęły się korowody chętnych na nie. Prawdopodobnie ktoś próbował złapać mniejszą z nich - Piri, ponieważ początkowo była zdecydowanie bardziej ufna i nagle się to odmieniło, nie chciała już przy mnie nawet podchodzić do jedzenia.
Po czasie, gdy już była zabezpieczona w hoteliku i pojechała na badania do weta, okazało się, że ma bardzo duże krwawe wybroczyny w oczkach - najprawdopodobniej efekt uderzenia
Na dodatek, żeby za łatwo nie było, dziewczyny pokazywały się o różnych porach w różnych miejscach na długości około 3 km, ale jedno było stałe - zawsze wychodziły do drogi, licząc zapewne na to, że ten śmieć po nie wróci.
Jeździłam więc co godzinę, półtorej, żeby ustalić jakąkolwiek regularność. Miałam obiecaną pomoc pana ze schroniska w ich odłowieniu, niestety jednego dnia odwołał, umówiliśmy się dwa dni później - też mu "coś wypadło". A one potrafiły położyć się na środku drogi i ustępowały samochodom bardzo powoli i niechętnie...
Poprosiłam więc o pomoc specjalistę, przyjechał, odłowił, po dwóch tygodniach stresu odetchnęłam z ulgą, że psy bezpieczne. Okazały się być młodziutkimi dziewczynkami, przerażonymi obecnością człowieka. Włożone do kennelu nie próbowały z niego uciekać, nie piszczały, nie szczekały, siedziały cichutko, wtulone w siebie nawzajem.
Wszystko wskazuje na to, że są "odpadem " z pseudohodowli przydomowej, który się nie sprzedał, więc został wywalony jako zbędny. Pewnie były trzymane gdzieś w zamknięciu, chlewiku, oborze czy w klatkach, i stąd ta ich zupełna akceptacja zamknięcia. Sierść mają sfilcowaną, chude jak szkieleciki - to nie jest zaniedbanie wynikające z dwutygodniowej tułaczki po lesie, ale ewidentny brak jakiejkolwiek opieki zapewne od urodzenia.
Większa, ta w typie Shih tzu dostała imię Cini, ta w typie Yorka - Piri. Obie zakażone anaplazmozą, Cini dodatkowo z babeszjozą i... w ciąży. Ciąży zagrożonej, ponieważ jeden płód rozwijał się w szyjce macicy. Jest już po sterylce aborcyjnej, obie są w trakcie antybiotykoterapii.
Psychicznie - tragedia. Zero socjalizacji, zaufania do ludzi, jakiejkolwiek próby nawiązania relacji. To psiaki, które chowały się zupełnie bez człowieka i bez ekspozycji na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Pojechały do hoteliku, gdzie zostanie zrobione wszystko, żeby przywrócić im to, co im zabrano: bezpieczeństwo, zdrowie, radość z życia. Mają najlepszą opiekę, jaką mogłyśmy dla nich wybrać - hotelik u Państwa Strzeleckich w Koluszkach.
Konieczne jest najpierw odbudowanie ich układu nerwowego, później dalsza praca w celu socjalizacji. Wiem, że tam otrzymają maksymalną pomoc. Wierzę, że uda się je obie wyprowadzić na prostą i znaleźć dla nich dom najlepszy na świecie, w którym zapomną o fatalnym starcie w życie, porzuceniu i dwutygodniowej walce o przetrwanie.
Dopóki to moje marzenie się nie spełni, musimy je utrzymać: koszt miesięcznego pobytu w hoteliku to 450 zł za jedną + karma. Do spłaty mamy faktury za odłowienie (1080 zł), transport (210 zł) i badania, sterylizację Cini oraz leczenie obu z chorób odkleszczowych (1207 zł).
Absolutnie nie stać nas na nie. Ale czy wiedząc, że takie będą koszty, próbowałabym je odłowić jeszcze raz? Tak. Zdecydowanie tak! Bo życie nie ma ceny, a one bez tej pomocy nie przeżyłyby. To jest pewne. Ale żyją i chcemy zapewnić im nowy start w przyszłość – tym razem już bez zamknięcia, zaniedbania i porzucenia. Cini i Piri czekają na naszą pomoc – same są całkowicie bezbronne i kruchutkie, jak porcelanowe laleczki.
Laden...