Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Kochani, tyle chciałybyśmy Wam napisać, ale jak ktoś mądry powiedział, jeden obraz wart jest tysiąca słów.
Bardzo zależy nam jednak, by każdy kogo poruszyła historia Dejzi wiedział, że naprawdę watro pomagać.
Pewnie, że choćbyśmy się starali jak nie wiem co, nie zmienimy całego świata, ale sami zobaczcie jak zmieniliście – tak Wy – świat tej psiej rodziny.
Bez Waszego wsparcia to naprawdę nie było by możliwe.
Jak więc podziękować za coś tak wspaniałego?
Nie, nie ma na to słów w żadnym języku.
Mamy nadzieję, że choć namiastką naszej wdzięczności będą te filmy, które ukazują cud, który dokonał się dzięki Wam.
Dziś Dejzi i jej dzieci są gotowe do adopcji i czekają na domy równie kochające jak ten, który je wychował.
Właścicielka oczywiście stanie przed sądem oskarżona o znęcanie się nad zwierzętami.
Kochani, może Wy udzielicie nam odpowiedzi, jak możliwe jest doprowadzenie na skraj śmierci psa – psa, z którym mieszka się w jednym mieszkaniu? Jak możliwe jest zasiadanie do śniadań, obiadów i kolacji, gdy pod stołem leży zwierze, które od śmierci dzielą już nie dni, a godziny? Jak można przełknąć choć kęs, gdy wpatrują się w ciebie oczy cierpiące z głodu? Jak trzy dorosłe osoby, zajmujące mieszkanie w samym centrum Częstochowy mogły bez krzty współczucia i zwykłych ludzkich odruchów patrzeć jak ich pies walczy w cierpieniu o życie. Jak można kłaść się spać, gdy tuż obok Twojego łóżka na zimnej, gołej podłodze w ciszy umierają szczeniaki?
Kim my się staliśmy? W którą stronę to wszystko zmierza? Obojętność – obojętność właścicieli, sąsiadów i reszty otoczenia. Nie znalazł się nikt w tym otoczeniu, kto pochyliłby się nad olbrzymim cierpieniem i nieuniknioną śmiercią 5 psów. Zareagowali dopiero robotnicy budowlani. Gdyby nie oni, Dejzi i jej dzieci już dawno leżałyby rozłożone na jakimś wysypisku. Mimo tylu lat działalności, to wciąż nas zadziwia i przeraża, bo przecież powinno być lepiej. Powinno!
Tyle się mówi o prawach zwierząt, już nawet nie tych ustawowych, ale tych naturalnych – do godnego życia... Tylu ludzi się oburza, gdy w jakiejś TV pokazuje się cierpienie tych istot… I wszystko na nic… Na całej ulicy nikt nie zareagował, widząc Dejzi, krążącą po śmietnikach w poszukiwaniu jedzenie. Pies szkielet słaniający się na łapach stał się – niewidzialny.
Ale od początku... Gdy otrzymałyśmy zdjęcie Dejzi, włos zjeżył się nam na głowie. Byłyśmy przekonane, że to pies bezdomny i to od dawna. Skóra i kości. Nic więcej. Zdjęcie otrzymałyśmy od robotników budowlanych. Poinformowali nas, że zauważyli tego psa, gdy dosłownie pochłaniał chleb dla ptaków wyrzucony przy śmietniku. Chcieli ją zawołać i nakarmić, ale gdy tylko się zbliżyli, pies chwycił kawałeczek chleba i przestraszony zaczął uciekać. Zniknął im z oczu. Było już ciemno i poszukiwania w centrum miasta spełzłyby na niczym, więc poprosiłyśmy, by pracownicy następnym razem nie starali się zbliżyć do psa, lecz spróbowali ustalić, gdzie ucieka. I udało się im. Dwa dni później, otrzymałyśmy informację, że pies znika w pewnej bramie. Pojechałyśmy. Popytałyśmy sąsiadów i dowiedziałyśmy się, że pies ma właścicieli. Wezwałyśmy Policję do asysty i wkroczyłyśmy do mieszkania.
Na widok Dejzi, ścisnęło nam gardło. Okazało się też, że Dejzi dwa dni temu urodziła cztery szczenięta. Jak to możliwe, że w jej stanie dokonała czegoś tak trudnego! Nie mogłyśmy w to uwierzyć. Maluszki leżały w kącie na gołej, zimnej posadzce. Bez choćby szmatki. Okazało się też, że w mieszkaniu zamieszkują trzy osoby dorosłe i dzieci. I wszyscy twierdzili, że nic złego się nie dzieje, a pies jest w znakomitej kondycji... Właścicielka kłamała na każdym kroku, krzyczała. Trudno nas wyprowadzić z równowagi, ale tu już ledwo wytrzymywałyśmy. Zresztą zobaczcie sami:
Zabrałyśmy Dejzi i jej dzieci. W szpitalu lekarze nie mogli uwierzyć, że pies w takim stanie był zdolny urodzić. Jej wyniki krwi potwierdziły nasze przypuszczenia, że od śmierci dzieliły ją zaledwie 2-3 dni. Tężyczka wystąpiłaby w ciągu kilkunastu godzin. Cała morfologia jak neon zaświeciła się na czerwono.
Skrajne wyniszczenie organizmu. Fizycznie – ona nie miała prawa już chodzić przy takich wynikach. Diagnoza weterynaryjna była porażająca, ale ujawnimy ją, dopiero gdy sprawa wejdzie na wokandę. Dejzi spędziła w szpitalu pod kroplówkami kilka dni. Rzecz jasna po pierwszym rzucie poporodowym straciła mleko, bo niby z czego miała je produkować. Maluchy trzeba było karmić sztucznie, co było bardzo trudne, bo nie chciały jeść. Były dziwne, nienaturalnie płaczliwe. Ewidentnie manifestowały ból. Nie bardzo wiedzieliśmy, co im jest. Sprawę wyjaśniło USG jamy brzusznej. Okazało się, że wszystkie maluszki mają bardzo silny stan zapalny dróg moczowych a ściany pęcherza pogrubione tak, że aż dziw, że nie wyją z bólu, cierpiąc w milczeniu. To wynik leżenia na gołej, zimnej posadzce, bez izolacji cieplnej. Natychmiast wdrożono silną antybiotykoterapię, bo gdyby nie to – umarłyby w strasznych męczarniach. Kto choć raz miał intensywne zapalenie pęcherza, ten wie, jak to boli.
Dejzi wykazywała też bardzo silne reakcje lękowe. Jej psychika była w strzępach. Na podniesioną rękę reagowała skuleniem się i przeraźliwym piszczeniem. Tak nie zachowuje się pies, który nie zna przemocy. Jej zachowanie wyciskało nam łzy. Jesteśmy pewne, że była bita. Po kilkunastu dniach Dejzi i jej dzieci trafiła do Domu Tymczasowego u naszej Pani prezes, która jest też technikiem weterynarii. I nie uwierzycie, ale pod jej opieką zaledwie w 2 tygodnie Dejzi przytyła 3 kg. Stale badaliśmy jej krew, by na bieżąco wiedzieć, w co uzupełniać jej dietę. Leczenie maluszków też trwało, bo podobnie jak mama miały silną anemię. Nieprzespane noce, czuwanie nad maluchami, karmienie… Tyle poświęcenia i pracy, bo ktoś okazał się być potworem, a nie właścicielem. I powiem szczerze, Irena opowiadała mi, iż wychodząc z Dejzi na spacer, wstydziła się i to bardzo. Szła z psem, który jest szkieletem. Spodziewała się, że przechodnie, których mija na spacerach, będą zwracać jej uwagę, wyrażać dezaprobatę dla stanu psa, bo to przecież takie oczywiste. I wiecie co? Przez wiele, wiele dni, zanim Dejzi zaczęła się zaokrąglać, nikt, kompletnie nikt nie zwrócił jej uwagi. NIKT. To chyba o czymś świadczy...
Maluszki rosły. Udało się. Wszystkie wyzdrowiały. W dziewiątym tygodniu były gotowe do adopcji, a Dejzi odzyskała wiarę w ludzi. I wtedy pojawiła się kwarantanna. Utknęliśmy. I tak dni opieki nad tą rodzinką zamieniły się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Dejzi i jej dzieciaki są z nami. Mamuśka wygląda już normalnie i nawet już nie rzuca się na jedzenie. Baaa, zaczęło się nawet wybrzydzanie. Maluszki mają to szczęście, że wychowują się całkowicie beztrosko – tak, weszły nam na głowę i robią z nami, co chcą. Ot bezstresowe wychowanie. Za to Dejzi okazała się być bardzo fajnym psem i to aktywnym. Kocha biegać. Musi mieć w sobie coś z psa myśliwskiego, bo gdyby mogła, latałaby na pełnym spidzie cały dzień. Teraz ma siłę i energię na takie wyczyny.
Kochani, piszemy Wam o Dejzi i jej dzieciach, bo bardzo potrzebujemy Waszej pomocy. Po pierwsze, ta rodzinka wygenerowała nam spory dług w klinice, ale nie chciałyśmy o tym pisać wcześniej, bo każdy z nas martwił się kilka tygodni temu, przede wszystkim o swoich bliskich. Uznałyśmy wiec, że będzie nietaktowne proszenie Was, w tej sytuacji o pomoc dla psa. Mam nadzieję, że rozumiecie, czemu robimy to teraz. Niestety taki nasz los, że długi, nawet te najszlachetniejsze musimy spłacać, a klinika pęka w szwach od naszych podopiecznych. Nie możemy dopuścić do sytuacji z zeszłego roku, gdy w nawale zadłużenia lekarze nie mogli już przyjmować naszych podopiecznych „na kredyt”. Dlatego Kochani – błagamy – tyle wysiłku i pracy kosztowało nas ratowanie tej rodziny. Ratowanie po cichu w dobie pandemii, że dobroć nie może się dziś od nas odwrócić.
Kochani, prosimy najpiękniej, jak umiemy... Tyle ludzi przeszło obok Dejzi, nie robiąc nic. Tyle spacerów z nią i też zero ludzkiej reakcji. Błagamy - sprawcie, by ta historia i ta zbiórka nie stała się równie niewidzialna.
Laden...