Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dionizy wrócił na wolność, okazało się, że bardzo źle znosił zamknięcie. Ale przynajmniej już się nie włóczy, nie szuka "kolegów" do bicia się, jest zdrowy. Regularnie dokarmiany i obserwowany.
Za każdy podarowany grosik dla kocura bardzo serdecznie wam dziękujemy.
To był zwyczajny dzień w środku tygodnia. Nasza wolontariuszka od rana pochłonięta była zawodowymi obowiązkami. Pracuje w dużej firmie, która znajduje się tuż za granicą miasta Rzeszowa.
W pewnym momencie wolontariuszka musiała wyjść ze swojego działu z dokumentami i zanieść je do innego działu, który znajdował się w budynku obok. Ubrała więc kurtkę, bo tego dnia było dość chłodno i deszczowo, zarzuciła na ramię torebkę, włożyła do niej dokumenty i wyszła. Kiedy przechodziła przez plac firmy, dostrzegła spacerującego po nim kota. Nawet z daleka widać było, że futrzak był zaniedbany. Z pewnością nie był też „miejscowym” kotem, gdyż w pobliżu firmy nie ma domów ani zabudowy gospodarczej.
Wolontariuszka podeszła w stronę kota i zawołała go cichutko, ale kot wystraszył się i odbiegł kilka kroków. Cały czas jednak bacznie przyglądał się kobiecie. Wolontariuszka wyjęła z torebki dyżurną saszetkę karmy i spróbowała jeszcze raz zbliżyć się do kota. Kot zwabiony zapachem jedzenia po chwili przełamał strach, a kiedy podszedł do niej, otarł łebek o jej dłoń i zaczął pomrukiwać. Wtedy też wolontariuszce udało się przyjrzeć mu dokładnie. Zaropiałe oczy, wylewający się z uszu świerzbowiec. Futerko niemal ruszało się od pcheł i kleszczy. Kot nie miał żadnego tatuażu, adresówki, czegokolwiek…
Kiedy ochoczo zadarł do góry ogon, oczom wolontariuszki ukazał się widok „dorodnych klejnotów”, bez wątpienia był to więc kocurek i to niemal pewnie niewykastrowany… Czy to zew natury tak wyprowadził go na manowce, że zgubił się i przyplątał na teren firmy? A może to kolejny wywieziony za miasto kot, bo sikał i śmierdział, więc trzeba było się go pozbyć? Nikt nie wiedział i nie dowie się, co takiego się wydarzyło, ale dla naszej wolontariuszki stało się jasne, że zwierzak potrzebuje pomocy.
Wolontariuszka zostawiła na chwilę kota, poszła zanieść dokumenty. Jednak kiedy wróciła, kociego przybysza już nie było. Kończąc pracę, ponownie poszła szukać kota, ale niestety nigdzie go nie było. Zostawiła jeszcze porcję karmy w miejscu, w którym widziała go w ciągu dnia z nadzieją, że wróci. Następnego dnia kocurek znów się pojawił w tym samym miejscu na terenie firmy. Tym razem wolontariuszce udało się go zabezpieczyć. Prosto po pracy pojechała z kocurem do lecznicy.
Pani doktor dokładnie go obejrzała. Stwierdziła, że wymaga on nie tylko kastracji, ale także leczenia kociego kataru, odrobaczenia, odpchlenia i wyciągnięcia kilkudziesięciu kleszczy. Zapadła decyzja, że najlepiej będzie, jeśli kot zostanie kilka dni w szpitalu, gdzie nabierze sił. Wpisała wszystkie informacje i zalecenia do karty i zapytała o imię kocurka… ale przecież on nie miał nic, nawet imienia… Wolontariuszka z Panią doktor zerknęły na kalendarz. Tego dnia było Dionizego. Od dziś kocie będziemy na Ciebie wołać Dionizy.
Stan Dionizego jest stabilny, a jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Mamy więc nadzieję, że kocurek szybko dojdzie do siebie. Was, nasi przyjaciele prosimy o grosik do kociej skarbonki, bo choć to tylko kilka stówek, to dla naszej niedotowanej Fundacji każde wsparcie jest na wagę złota.
Laden...