Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Nic nam nie wychodzi tak dobrze, jak zbieranie nowych bid z ulicy i wydawanie na nie kasy. Kasy, której jak zwykle brakuje przy tylu podopiecznych...
Dlatego jak się ma miękkie serce to trzeba mieć twardą tę część ciała, na której siadamy. Ale do brzegu. Przed nami kolejne rozliczenie z przychodniami z Warszawy, Mińska, Woli Rafałowskiej. No trochę tego jest, ale jest było za co wystawić takie wielkie rachunki... Tutaj szóstka ciężko chorych kociaków z zabitej dechami wsi, gdzie nie kastruje się kotów, no bo po co. No i mamy efekty.
Skończyła się dotacja i skończyło się rumakowanie. Teraz za zabiegi musimy płacić same. Z bólem serca, ale musiałyśmy zakończyć współpracę sterylkową z jedną z przychodni - nie da się płacić tylu faktur przy coraz mniejszych zasięgach w mediach społecznościowych i dużo niższych wpłatach na zbiórki zabiegowe...
Wpadłyśmy w błędne koło, faktury dochodziły, kasa nie. Wezwania do zapłaty i ryzyko rozwiązania grupy. Stres, strach i ciągle prośby ludzi o zabiegi. Serio, można oszaleć, bo pomóc może i chcesz, ale nie masz jak, a zaciąganie długów kończy się wiadomo jak - no źle się kończy.
A przecież my kastrujemy non stop. To PODSTAWA NASZEJ DZIAŁALNOŚCI...
Tutaj mamy Costę, koteczkę, która mając niespełna pół roku błąkała się po ulicach... Nie wiemy jak to przeżyła z oczami w takim stanie! Okazało się, że kicia nie ma kociego kataru, ale toksoplazmozę, a w jej wyniku oczopląs... :( Masakra. Od 3 miesięcy żyje w lecznicy i jest leczona, szuka domu, ale nie może trafić w tej chwili do innych kotów albo np. do kobiet, które starają się o dziecko... A koszty jej pobytu w lecznicy i leczenia to kilka tysięcy złotych.
W warszawskiej przychodni leczymy z kolei zwierzaki wymagające konsultacji specjalistów, którzy tam są od ręki. Ale wiadomo, Warszawa to także inne ceny. A wizyta u specjalisty weta kosztuje tyle, co ludzki neurolog czy ortopeda. A koty trafiają nam się różne... z chorymi oczami, nogami, kręgosłupami, zaburzeniami krążenia czy neurologicznymi.
Pobite, pogryzione, otrute, potrącone... Koszmar. Potrzeby rosną, ceny rosną, przybywa nam podopiecznych. Spada nam zapal, opadamy z sił i liczymy coraz mniejsze wpłaty na konto. Tymczasem nadal nie możemy wydłubać sobie genu empatii, który każe pochylić się nad kotem w potrzebie. Na koniec roku jakoś wszystko się kumuluje, a nam bardzo zależy, żeby spłacić długi i być chociaż raz na czysto w nowym roku. Prawdopodobnie dalej będziemy musiały ciąć koszty i rezygnować z kolejnych zabiegów.
Przez ostatnie 2 miesiące zrobiłyśmy ich grubo ponad 100, ale już teraz widzimy, że jest ich mniej niż w tym samym okresie rok temu. To nie tak powinno wyglądać, nigdy nie zatrzymamy fali kociego nieszczęścia, jeśli nie będziemy masowo i ciągle kastrować tych biednych zwierząt. O ile kastracji można odmówić, o tyle leczenia zwierząt z nagłych wypadków, z poważnymi urazami, już nie. Gdy dostajemy telefon z przychodni mamy dosłownie kilka minut na podjęcie decyzji czy ratujemy, czy usypiamy. A większość tych zwierząt da się uratować, tylko kasa...
Nie chcemy ciągle podejmować takich decyzji, które są również ogromnym obciążeniem dla wolontariuszy, ludzi, którzy na co dzień mierzą się z nieszczęściem zwierząt i stają przed tragicznymi wyborami - brać, nie brać, ratować, nie ratować, zadłużyć się czy nie?
Mówimy dość takiemu stanowi rzeczy, ale mówimy już słabo i cicho, bo nie mamy siły...