Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Czy cuda się zdarzają?
Leżę padnięta po pracy. Na łóżko wskakuje kot. Trąca moją twarz noskiem, wtula główkę pod moją rękę. Ewidentnie daje mi do zrozumienia „Ej, miziaj mnie”.
Zaczynam go tulić, a on mruczy jak traktorek.
Patrzę na tego wielkiego, pięknego kocura w którego oczach widzę pełne zaufanie i… miłość i nie wierzę.
Ciągle mam przed oczami widok przerażonego kota, który kryje się pod samochodami, z którego szyi leci ropa.
Kota, który już kiedyś ufał ludziom, a ci zamienili jego życie w piekło.
Jak to możliwe, że ponownie zaufał?
Że naprawdę kocha?
Blisko 10 lat ratuję zwierzęta, ale one nigdy nie przestaną mnie one zadziwiać.
Kochani, żadne słowa nie wyrażą naszej wdzięczności za to, co zrobiliście.
Powtarzam to ciągle i nadal nie znalazłam odpowiednich słów, które były by w stanie oddać, jak bardzo jestem Wam wszystkim wdzięczna za to, co robicie.
Gdyby nie Wy….
Jak to napisać?
Kochani, banalne „dziękuję”, to za mało.
Chciała bym Was wszystkich poznać i osobiście opowiedzieć Wam co robicie.
A robicie wielkie rzeczy.
Naprawdę wielkie.
Ratujecie życie tam, gdzie nie ma już nadziei i jesteście anonimowymi bohaterami tego okrytnego świata, więc…
choć to mało – dziękuję.
Kochani, Kamyk szuka teraz domu.
Rzecz jasna musi to być najlepsiejszy dom na świecie.
Jeśli więc macie taki dom – piszcie do nas.
To, przez co przeszedł ten kot, mogłoby być scenariuszem krwawego horroru, tylko że wydarzyło się naprawdę. Już kiedyś napisałyśmy, że nam - ludziom - w koszmarach śmią się potwory, a co śni się zwierzętom? My, ludzie!
Nie rozumiemy, co dzieje się z tym społeczeństwem. Gdzie rodzi się takie zło? Czemu skala okrucieństwa wobec zwierząt tak narasta? Kiedy tracimy wrodzoną wrażliwość i z delikatnych i czułych na krzywdę dzieci, zamieniamy się w potwory, które dla zabawy, rozrywki i jak to mówi młodzież „beki”, w pełni świadomie znęcamy się nad zwierzętami, zadając im okropny ból?
Poznacie dziś historię kota, który padł ofiarą takiej właśnie „zabawy”. Złu w najczystszej postaci! Eksperyment dla śmiechu, który skończył się kilkunastomiesięcznym cierpieniem niewinnego stworzenia - dla nas, tych nielicznych jeszcze ludzi obdarzonych empatią - nie do zrozumienia i nie do pojęcia. Kilkanaście dni temu w późnych godzinach wieczornych, otrzymałyśmy zgłoszenie o kocie na jednym z częstochowskich osiedli.
Według opisu kot miał „coś” uwiązane przy szyi. Przesłane zdjęcia wskazywały na to, że jest to kamień. W pierwszej chwili nawet przez myśl nam nie przeszło, jaka straszna historia kryje się za tym zgłoszeniem. Pomyślałyśmy, że najpewniej w coś się zaplątał. Następnego dnia pojechałyśmy na miejsce. Dowiedziałyśmy się jednak, że dzień wcześniej była inna organizacja, która próbowała złapać – dzikiego kota na otwartej przestrzeni na chwytak – bardzo mądrze.
Mieszkańcy osiedla, którym to tu bardzo dziękujemy, bo rzadko spotykamy tak prozwierzęcą społeczność chętną do pomocy – opowiadali nam jak strasznie „uganiali zwierzę”, zbulwersowani całą akcją. Czekałyśmy 5 godzin na pojawienie się kota w miejscu karmienia, z nadzieją że przyjdzie, choć domyślałyśmy się, że po poprzednim dniu, zanim nie poczuje się znów bezpiecznie, raczej się nie pojawi – i niestety miałyśmy rację. Mieszkańcy dzielnicy otrzymali instrukcję, co mają robić, gdy go zobaczą.
- nie straszyć
- nie próbować łapać
- nie niepokoić
- natychmiast do nas dzwonić.
Następnego dnia znów pojawiłyśmy się w miejscu jego bytowania. Był. Kolejne 5 godzin spokojnego czekania i niestety, nadal był zbyt nieufny i mimo przysmaków klatkę łapkę omijał szerokim łukiem. Czas spędzony na wyczekiwaniu pozwolił nam na przeprowadzenie dokładnego wywiadu środowiskowego, z którego dowiedziałyśmy się, że pierwszy raz kot ten z „czymś” na szyi pojawił się w okolicy rok wcześniej. To dało nam do zrozumienia, że sytuacja jest bardzo poważna. Trzeciego dnia ponownie ustawiłyśmy się miejscu karmienia. I wreszcie się udało. Miałyśmy go. Natychmiast po przeniesieniu do samochodu uderzył nas powalający smród ropy i gnijącego ciała. Odór tak wielki, że niemal nie do wytrzymania. Kota natychmiast przewiozłyśmy na Śląsk do Śląskiego Centrum Weterynarii. I tam dopiero zobaczyłyśmy to, co zrobił mu człowiek – zszokowani weterynarze powiedzieli nam, że było to celowe działania. Dziś wiemy, że działanie to nastawione było na zadanie jak największego cierpienia.
Kilkanaście miesięcy wcześniej ktoś dla zabawy, eksperymentu i spełnienia swoich porąbanych fantazji, oplutł szyję kota gumą. Zawiązał ją ciasno, a do jej końców misternie umocował kamień.
Czas zrobił swoje. Obciążona guma, powoli z przerażającą systematycznością raniła ciało kota z każdym dniem bardziej i bardziej wrzynając się w jego szyję.
Ból, który nie ma końca. W średniowieczu podobne praktyki stosowano przy torturowaniu ludzi i zapewne tylko oni wiedzą, z jak ogromnym niekończącym się cierpieniem każdego dnia żył ten kot. Mijały tygodnie, a guma werżnęła się w skórę, jak powolna piła przecięła mięśnie, ścięgna i wrastała w tkanki, które na skutek infekcji obumierały i gniły. Tworzyły się przetoki a ropa lała się z nich strumieniami. Nie umiemy pojąć, jak chyba każdy normalny człowiek, jak to zwierze musiało strasznie cierpieć. Jak olbrzymią wolę życia musiało mieć, by przetrwać pomimo przeszywającego bólu, który jako jedyny towarzysz jego losu, nie opuszczał go nawet na sekundę. Kamyk – bo tak nazwałyśmy to cierpiące stworzenie, przeszedł skomplikowaną operację usunięcia wrośniętej w tkanki gumy. Nie było to łatwe z uwagi na bliskość krtani, tętnic i głównych mięśni szyi.
W klinice okazało się, że nie jest on dzikim kotem, a tylko bardzo skrzywdzonym przez człowieka stworzeniem. Gdy zaufa, jest królem pieszczot, których głośno się domaga.
Kochani, Kamyk wyzdrowieje. Jednak jego pobyt w szpitalu i leczenie jest poza naszą finansową możliwością.
Prosimy Was o pomoc w regulacji leczenia i kilkunastodniowego pobytu w szpitalu jego i trzech innych kotków, które w tym samym czasie zawiozłyśmy do szpitala:
- Kociaka, który niestety mimo wysiłków lekarzy nie przeżył,
- innego kotka, któremu również niedane było żyć mimo intensywnej terapii,
- i maluszka, którego zawiozłyśmy w stanie agonalnym i po kilku dniach, dziś już wiemy, że się udało – będzie żyć i niebawem Wam o nim opowiemy.
Tak więc kochani, pomagając nam, ratujecie Kamyka i pomagacie nam ratować inne zwierzęta, które bez Waszego wsparcia nie mają absolutnie żadnych szans na pomoc i życie! Błagamy Was więc – nie zostawiajcie nas z długami i rachunkami za ratowanie tych, którym nikt innych nie chce pomóc, bo tylko dzięki Wam one żyją, a inne mogą na to życie dostać szansę.
BŁAGAMY niemal na kolanach, krzycząc ile sił w piersi – POMÓŻCIE nam!
Laden...