Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Kochani ogromnie dziękujemy za okazane wsparcie. Dziękujemy w imieniu kotów - bo to one poprzez nas prosiły o pomoc.
Za uzbierane pieniądze opłaciliśmy profilaktyke p/pasożytniczą, leczenie świerzbowca, podtawowe badania i testy FelV/FiV oraz zakupiliśmy dobrą jakościowo karmę, żeby powoli doprowadzać ich jelita to normalności. Choć uzbierana kwota wydaje się zawrotna to tak naprawdę ledwo starczyła na te 40 kotów.
Wiele z nich wymaga dalszego leczenia i dłuższej pomocy. Dla nich powstaną osobne zbiórki.
Dziękujemy z całego serca jeszcze raz.
Nawet w najgorszych snach nie przypuszczaliśmy, że w takim momencie przeżyjemy koci Armagedon. Końcem listopada z reguły łapiemy oddech - ufff - koniec kociego sezonu a pojedyncze zgłoszenia jakoś ogarniemy. Nie dlatego, że nie chcemy pomagać, ale dlatego, że z finansami krucho bardzo i już od kilku miesięcy jesteśmy pod kreską i to bardzo grubą.
Ale niestety zadzwonił fundacyjny telefon. Zrozpaczony, drżący męski głos opowiedział nam historię swojej mamy, która przez lata mieszkała sama i nazbierała sobie do domu ok. 50 kotów. Potem przyszła choroba, hospicjum i nikt wokół nie wiedział lub udawał, że nie wie, co się dzieje. Człowiek ten przyjechał trzy tygodnie temu do rodzinnego domu i na ile mógł, to zajmował się tymi kotami. Jego słowa wypalały nasze serca, a łzy ciekły nam z oczu. Krótka narada i decyzja mogła być tylko jedna. Jedziemy, o finanse będziemy martwić się potem. Udaliśmy się tam z duszą na ramieniu, bo nie wiedzieliśmy, co tam zastaniemy.
Trudno jest opisać warunki, w jakich te koty żyły. Trzymane były w transporterach, bo się ponoć gryzły. Tam jadły i tam się załatwiały. Spały we własnych odchodach. Wieś maleńka na obrzeżach Podkarpacia. Taka przaśna, taka swojska, taka polska, taka gdzie psy biegają samopas, a kotów nikt nie kastruje, ot sielanka. Brakuje tylko baranka i motylka. Ale kiedy dojechaliśmy pod dom, zamarliśmy. Poczuliśmy się jak w skansenie.
Zabraliśmy z samochodów transportery, karmę, kuwety, żwirek. A kiedy otworzyliśmy drzwi, mało co nie zabił nas odór kocich odchodów. Nie da się tego opisać… płakaliśmy, kiedy pan przynosił nam klatki z kotami. W każdym siedziały po dwa zalęknione, skulone, mokre i brudne od własnych odchodów koty. I ten wszechobecny smród, który wdzierał się wszędzie.
Kiedy przekładaliśmy je do naszych transporterów, pod palcami czuć było kręgosłupy i kosteczki. Patrzyły na nas trochę przerażonymi oczami, ale dały się zapakować bez większych problemów.
A pośród tego stał człowiek, który jako jedyny z rodziny i ze wsi zareagował na kocią tragedię. Może trochę bezradny, może sytuacja go przerosła, ale widać było, że bardzo przeżywa to, co się dzieje. I on też miał łzy w oczach, próbował żegnać się z kotami, przemawiał do nich po imieniu i głaskał je. Nie mogliśmy uwierzyć w to, że nikt nie wiedział, jaki dramat rozgrywa się w małej, lichej chatce w centrum wsi w XXI w. Tuż obok widać było zarys małego kościółka. Przerażające są te fakty i wniosek nasuwa się jeden. To ludzie kotom zgotowali ten los. Nawet nie chcemy myśleć, co stałoby się z nimi, gdyby ten człowiek nie odnalazł nas. Czy tam nikt nie słyszał o kastracji, czy nikogo nie przerażała ilość tych biednych, zaniedbanych zwierząt? Zabraliśmy 18 kocic i 4 małe kocie dzieci. Planowaliśmy nieco mniej, ale nie umieliśmy przeprowadzić selekcji.
Wszystkie uratowane koty są już w domach tymczasowych. Wykąpane, nakarmione, wygłaskane. Trochę się boją, bo przecież po raz kolejny zawalił im się świat, ale może za kilka dni poczują, że te działania to dla ich dobra.
DT 1:
DT 2:
DT 3:
DT 4:
DT 5:
Wszystkie koty wymagają natychmiastowej wizyty w lecznicy, niestety niektóre potrzebują pomocy lekarskiej i pilnych badań. Dwa maluszki musiały zostać w szpitalnym inkubatorze.
Zostało jeszcze do zabrania 25 kocurków. Obiecaliśmy, że pomożemy i postaramy się uratować te koty. Na zdjęciach widać, w jakich warunkach one żyją, siedzą w klatach jak w obozie. Ten człowiek oddzielił kotki od kocurów, ale obiecał nam, że wypuści teraz kocurki z zamkniętych klatek.
Przed nami walka z pchłami, świerzbowcem, robakami, kastracja i modlitwa do kociego Boga, by nie zsyłał na nie jakiś poważnych chorób, bo to nie tylko zwiększy koszty akcji ratunkowej, ale przede wszystkim może je zabić. Dużo pracy przed nami, bo kotki nawet nie wiedzą, co to kuweta. Ale wierzymy, że damy radę.
Ale to jeszcze nie koniec… Popatrzcie na zdjęcia z naszej akcji. Te wszystkie zabrane koty teraz potrzebują Waszej pomocy. Nigdy nas nie zawiedliście. Pamiętajmy, ze ratując kogoś innego, ratujemy samego siebie. Kochając kogoś innego i nie oczekując niczego w zamian, uczymy się kochać samego siebie. Może ten zwykły akt działania na innych sprawia, że czujemy się lepiej we własnej skórze.
Laden...