Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Z uwagi na skomplikowaną i delikatną naturę sprawy będziemy publikować kolejne informacje na naszej stronie fundacjaazyl.eu
Jesteśmy w kontakcie z władzami gminy i z paniami.
Wydawało się nam, że niewiele jest już nas w stanie zdziwić, jeśli chodzi o "opiekę", jaką urzędnicy zapewniają zwierzętom. Myliliśmy się! Nadal trafiamy na sytuacje, które przechodzą nasze najśmielsze wyobrażenia. Taka sytuacja miała miejsce ostatnio w gminie Lutomiersk.
Otrzymaliśmy dramatyczne zgłoszenie dotyczące zwierząt, które na mocy postanowienia urzędu gminy w Lutomiersku wylądowały w strugach ulewnego deszczu pod gołym niebem, na polu. Ale po kolei. W szczerym polu, bez dostępu do wody, bez toalety, bez prądu żyją dwie samotne kobiety: matka i córka.
Wcześniej mieszkały w wynajętym mieszkaniu, ale jak tylko przeprowadziły w nim na własny koszt remont, zostały z niego wyrzucone. Mało tego: zostały pozbawione większości swoich rzeczy, które pozostały w zamkniętym mieszkaniu, do którego właściciel wymienił zamki. Panie miały działkę położoną w gminie Lutomiersk, którą kiedyś, "w lepszych czasach" kupiły za ostatnie pieniądze, jakie posiadały. I tu postanowiły się schronić.
Niestety działka nie ma doprowadzonej wody ani prądu. Kobiety wożą wodę w butelkach rozklekotanym wózkiem z gospodarstwa oddalonego o kilka kilometrów, którą udostępniają im dobrzy ludzie. Nie wiemy z jakiego powodu, kobiety pewnego dnia zostały siłą wyciągnięte z "domu" i zawleczone do karetki, która zawiozła je do szpitala psychiatrycznego.
Obie panie twierdzą, że nie znają powodu i że w czasie kilkumiesięcznej obserwacji psychiatrycznej w szpitalu nie stwierdzono u nich żadnej choroby. Z pewnością będziemy chcieli się dowiedzieć, czy działanie to było zgodne z prawem i kto zdecydował o tym, że osoby te wbrew ich woli były tak długo w szpitalu. Teraz jednak najważniejszą rzeczą jest, żeby im pomóc. "Dom" tych pań to kontener budowlany, w którym mieszkają od kilku lat. W zimie ogrzewany piecem typu "koza", od którego tył kontenera, jest praktycznie przepalony. To, że się w nim nie spaliły albo nie zaczadziły, to chyba cud. Trudno w czymś takim mieszkać latem.
Jak dwie samotne, kobiety wytrzymały w nim przez kilka zim? Trudno jest nam sobie wyobrazić. Dla nas jednak ta historia ma jeszcze jeden wymiar. Panie opiekują się psem, którego kilka lat temu przygarnęły, trzema kotami, kozą i dwoma gęsiami.
Kiedy obie panie zostały zabrane do szpitala pies, koza i gęsi trafiły do schroniska. Koty zostały zostawione same sobie – najwyraźniej uznano, że same sobie poradzą. Jak tylko panie wróciły ze szpitala, urzędnicy gminni zażądali od schroniska odwiezienia im zwierząt. Nie wiemy, czy była to inicjatywa urzędu, czy stało się tak na prośbę pań. Trudno taką informację uzyskać zarówno od pań, z którymi kontakt jest nieco utrudniony, jak i od urzędnika odpowiedzialnego za zwierzęta ze strony urzędu gminy w Lutomiersku.
Na każde nasze pytanie odpowiada, że "nie będzie udzielał informacji, bo to nie konferencja prasowa, bo nie musi nam udzielać informacji, że możemy se zapytać wójta".
Próbowaliśmy się skontaktować z panem wójtem, ale najpierw "był zajęty, a później wyjechał na ważne spotkanie". Dla nas najważniejsze było to, że zwierzęta zostały odwiezione do miejsca, które w żadnym razie nie spełniało wymogów ustawy o ochronie zwierząt. Mówiąc wprost: zwierzęta zostały wysadzone wprost na pole, pod gołe niebo w strugach ulewnego deszczu.
I nie miały się gdzie schronić, ponieważ na tym polu nie było absolutnie żadnego miejsca, które choćby prowizorycznie było zadaszone. I urzędnicy mieli tego pełną świadomość, bo byli obecni na miejscu. Kiedy zaalarmowani sytuacją dotarliśmy na miejsce, wszystkie zwierzaki były kompletnie mokre, a deszcz lał tak, że po 5 minutach my również byliśmy kompletnie przemoczeni. Tylko ze my mieliśmy dokąd wrócić i suche ubrania, w które mogliśmy się przebrać.
Na nasz widok właścicielki zwierząt zaczęły płakać i dosłownie błagać, żeby nie zabierać im zwierząt. Szczerze mówiąc, przyjechaliśmy na interwencję z zamiarem odebrania zwierząt, bo nie wyobrażaliśmy sobie, że moglibyśmy te zwierzaki zostawić w takich warunkach. Ale po paru minutach już nie wiedzieliśmy, kto bardziej potrzebuje naszej pomocy: zwierzęta, czy ich właścicielki. W warunkach, w jakich wszyscy przebywali, nie powinny przebywać zwierzęta, ale tym bardziej ludzie!
Nigdy nie zapomnę widoku młodszej z pań, która nasypała do miski surowego makaronu i płacząc, przegrzebywała ten makaron ręką, twierdząc, że "przecież mają jedzenie dla zwierząt”.
Właściwie też zachciało nam się płakać: nad losem zwierząt, które przez ostatnich kilka miesięcy w schronisku miały zapewnioną dobrą opiekę i dach nad głową, a teraz stały w strugach deszczu kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje i nad losem tych zupełnie pogubionych, samotnych kobiet, które chciały odzyskać swoje zwierzęta, które ewidentnie na swój sposób kochają. Ale ponieważ same nic nie mając, nie są w stanie zapewnić im właściwej opieki. Odbierając im zwierzęta, odebralibyśmy im jedyną nadzieję i cel w życiu. Zostawiając zwierzęta w tej sytuacji, skazywaliśmy je na życie pod gołym niebem, w strugach deszczu lub w upalnym słońcu bez jakiegokolwiek schronienia...
Sytuacja kompletnie beznadziejna. Niestety urzędnicy, którzy zostawili zwierzęta w takich warunkach, kompletnie zawiedli. Mimo kilku prób nie udało nam się z nikim porozumieć.
Postanowiliśmy zrobić zwierzakom choćby tymczasowe schronienie. Jeszcze tego samego dnia pognaliśmy do sklepu i kupiliśmy elementy do zbudowania prowizorycznego boksu, żeby przynajmniej deszcz nie lał się im na głowy. Wydaliśmy jednorazowo 1200 zł, a to rozwiązanie prowizoryczne.
Nie udało nam się znaleźć na szybko nikogo do pomocy, więc tylko we dwójkę taszczyliśmy m.in. betonową podmurówkę, co Piotr przypłacił tym, że teraz ledwo chodzi.
Ale nie było czasu do stracenia, gdybyśmy od razu nie zadziałali, zwierzęta spędziłyby noc w strugach deszczu, pod gołym niebem. Baliśmy się też, że szczególnie gęsiom zagrażać mogą w nocy lisy, które z pewnością mieszkają w pobliskim lesie. Przy pomocy plandek zadaszyliśmy i osłoniliśmy od deszczu miejsce dla zwierzaków, maksymalnie blisko baraku, w którym mieszkają obie panie, żeby mogły zareagować, gdyby w nocy lis próbował się zbliżyć do zwierząt. Zawieźliśmy też słomę dla kozy i gęsi, żeby miały możliwość położyć się na suchym posłaniu, a także jedzenie dla zwierząt: puszki dla psa i kotów, a także ziarno dla kozy i gęsi.
Ziarno (dwa duże worki!), które bez chwili wahania podarował nam zaprzyjaźniony rolnik, kiedy usłyszał tę tragiczną historię. Zadziwiające: zwykły rolnik zareagował tam, gdzie zareagować nie chcieli urzędnicy. Z całego serca dziękujemy za tę bezinteresowną pomoc. Niestety wszystko to, to tylko doraźne działania.
Właściwie zwierzęta powinny zostać z tego miejsca w trybie natychmiastowym odebrane. I pewnie tak byśmy zrobili. Gdyby nie to, że zobaczyliśmy, że zwierzęta są do swoich właścicielek bardzo przywiązane, a właścicielki nie wyobrażają sobie życia bez nich.
Postanowiliśmy zatem warunkowo zostawić zwierzęta i zobaczyć, czy panie podołają opiece. Będziemy co 2-3 dni przyjeżdżać i sprawdzać sytuację, a także dowozić jedzenie. Jednak zarówno zwierzętom, jak i ludziom bardzo potrzebna jest pomoc.
Póki jest ciepło, mają gdzie się schować przed deszczem. Ale z pewnością na zimę potrzebują schronienia, które zapewni im ciepło. Bardzo chcielibyśmy zakupić i zbudować dla nich miejsce, w którym bezpiecznie spędzą zimę. Pomoc potrzebna jest też ich właścicielkom. Gdyby udało się zebrać kwotę pozwalająca na wykopanie studni i ludzie, i zwierzęta miałyby dostęp do wody. Bo nie mamy pojęcia, skąd wezmą wodę zimą, kiedy woda zamarznie?
Zapytaliśmy panie, jakiej pomocy potrzebują? I co odpowiedziały? Że potrzebują buty – rozmiar 40. Bo w tych strugach deszczu jedna z pań stała w butach, przez które przelewały się litry wody.
Jedzenie dla siebie panie gotują na piecu węglowym stojącym na zewnątrz. Gotowanie jest zatem możliwe, tylko wtedy kiedy nie pada. Co jedzą, kiedy pada? Pewnie nic. Bo w strugach deszczu na takiej kuchni nie uda się nawet zagrzać wody na herbatę.
Cały czas zadajemy sobie pytanie, jak te dwie bezradne osoby przetrwały do tej pory w takich warunkach? Próbowały chyba samodzielnie zbudować sobie jakiś "dom", bo na terenie działki znajdują się częściowo wybudowane ściany niewielkiego budynku. Ale najwidoczniej zabrakło siły, materiału i pieniędzy. Może wspólnie uda nam się sprawić, że tę zimę zarówno zwierzęta, jak i panie spędzą w cieple?
Laden...