Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Byłam bardzo podekscytowana, to pierwsze Święta w moim życiu i już wiem, że je uwielbiam. Takie cudne, błyszczące światełka, okrągłe bombeczki, które proszą, żeby je pacać łapką. I samo drzewko. Po prostu idealny drapak i huśtawka w jednym. Dla takiego malusiego kotka jak ja to wspaniały plac zabaw :) I te masy jedzenia, a wszystko tak pachnące. Nie da się nie spróbować, a jak się próbuje to ludzie włączają się do zabawy z kotkiem. No i święty Mikołaj, który przynosi ludziom prezenty, a jak ludziom to i kotkom też, prawda? Ja to chciałam poznać renifera Rudolfa, tak sobie myślę, że ten jego czerwony nos to by była genialna piłeczka do zabawy :)
Może gdybym nie była taka szczęśliwa, radosna i zajęta zabawą to bym zrozumiała wcześniej co się dzieje. Może. A może i tak bym nie umiała sobie tego wyobrazić. Słyszałam słowa, ale nie rozumiałam sensu.
- ku***, weź ją stąd, majonez wyżera!
- ja pier***, ten kot znowu wywali choinkę!
- i po następnej bombce. Człowiek się lituje, bierze do domu, ale nie po to, żeby mieć wszystko poniszczone! Tak nie można żyć, zrób coś z tym.
- zrób coś z tym, ja mam dość!
Ja te krzyki słyszałam, zresztą słyszałam krzyki od zawsze to się nie przejmowałam, tylko bawiłam się dalej, widać ludzie tak mówią i tyle. Ja się nawet ucieszyłam jak zobaczyłam, że człowiek wyciąga karton, byłam pewna, że to kolejna zabawka dla mnie. I nie zrobiło na mnie wrażenia, że mnie do niego pakuje, sądziłam, że to element zabawy.
- wezmę postawię przed tym biurowcem, ktoś weźmie dla dzieciaka, się głupi ucieszy, że nie będzie musiał bulić na prezent a parę dni radości dzieciak będzie miał. Z takim wstrętnym kotem i tak nikt długo nie wytrzyma. Człowiek jest dobry, dal dom i nic wdzięczności.
Siedziałam w kartonie, który bujał się na boki, po chwili poczułam chłód, czyli jestem na zewnątrz. Jejciu, pewnie idziemy na spotkanie świętego Mikołaja i Rudolfa. Hurra!
Maleńka Pangusia, bo tak jej daliśmy na imię, nie spotkała ani świętego Mikołaja, ani jego reniferów. Samiutka, przerażona w kartonie nawet bez kocyka czy starego ręcznika została postawiona niedaleko budki ochrony, pod sporym biurowcem. Widocznie pod samym wejściem się nie dało postawić kartonu, bo kamery i ochroniarze. Podczas obchodu pan z ochrony karton znalazł, a jako, że karton się poruszał to zajrzał i zabrał karton z zawartością do dyżurki. Nikt nie miał pomysłu co z nią zrobić, bo jakoś nikt kotka na Święta w formie prezentu nie planował. I tak Pangusia zamiast w ręce Mikołaja trafiła w ręce naszego wolontariusza, który w sprawach zawodowych do wspomnianego biurowca przyjechał. Koteczka była zapłakana, śmiertelnie przerażona, zziębnięta i zupełnie nie wiedziała co się dzieje. Na oględzinach w lecznicy orzeczono, że kotek jest czyściutki, na pewno domowy, bo wręcz domem pachnący i ogólnie zdrowy i że ma jakieś 8, może 9 tygodni. Kocie dzieciątko, które powinno jeszcze bawić się z mamą i rodzeństwem.
Maleństwo trafiło do nas w przeddzień Wigilii. Nie mamy pieniędzy. Nie mamy czym zapłacić za jej odrobaczenie (bo nie ważne czy czysta była czy nie, trzeba odrobaczyć), za badania na choroby zakaźne i za dwa szczepienia. My nie mamy nawet kasy, żeby jej żwirek do kuwety czy jedzenie właściwe dla maluszka kupić… Nie planowaliśmy przygarnięcia Pangusi, ale przecież na ulicy zostać nie mogła…
Laden...