Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Przepięknie Wam dziękujemy :) Bez Was pomocy nie udało by się...
Franuś dzielnie ćwiczy w lecznicy rehabilitacyjnej.
Niektórzy z Was mnie znają, ciocie mówią, że przynajmniej raz dziennie ktoś pyta co u Franka słychać. A tym którzy mnie w ogóle nie znają postaram się coś o sobie opowiedzieć. Mam na imię Franuś, mam niecałe 10 miesięcy i nigdy sam nie skorzystam z kuwety, chodzić na tylne łapki też nie będę, ale ta kuweta gorsza, bo wiem, że to z tego powodu nie znajdę nigdy domu.
Miałem wypadek. Chciałem przebiec przez ulicę, biegłem bardzo szybko, ale samochód jechał szybciej. Nie wiem czy ktoś kto jechał tym autem w ogóle się zorientował, że mnie potrącił, może nie, bo się nie zatrzymał. A może myślał, że ja nie żyję. Uderzenie było tak silne, że leciałem w powietrzu i wylądowałem po drugiej stronie drogi. Sam nie wiem czy mnie coś wtedy bolało, wiem, że nie mogłem wstać, dałem radę doczołgać się do trawki i leżałem.
Myślałem, że skoro żyję to nic mi się nie stało, zaczynało coś boleć ale nawet nie wiem gdzie najbardziej. Ciężko mi się oddychało, ale myślałem, że dlatego, że uderzyłem się lądując i trochę obiłem. Nie wiem czy zasnąłem czy straciłem przytomność, ale jak się ocknąłem była noc, a ból był jakby inny, trochę mniejszy. Uznałem, że jestem zdrowy, ale jakoś dalej wstać nie mogłem – mówiłem tylnym łapkom, że mamy iść, a one mnie nic a nic nie słuchały. Chciałem wrócić do mojego domu, do miejsca gdzie się urodziłem i żyłem, ale poruszałem się za wolno, bolał mnie cały mój przód.
Spędziłem tak kilka długich dni, w końcu znaleźli mnie dobrzy ludzie i zanieśli do cioć w Olsztynie. Tamte ciocie zajmują się pieskami, a nie kotkami, ale bardzo chciały mi pomóc, uratować mnie, mimo, że sporo osób mówiło, że nie warto, żeby mnie uśpić i nie tracić ani czasu ani pieniążków, bo mam złamany kręgosłup i nigdy nie będę samodzielny.
Wiecie, miauczałem, że to chyba nie jedyny mój problem, ale nikt mnie przecież nie rozumiał. Ciocie chciały, żebym żył i wtedy znalazła się moja ukochana ciocia, która mnie zabrała do siebie. Mieszkałem w domku, takim prawdziwym, to było coś wspaniałego…
Tylko nikt mojej cioci nie nauczył jak mi pomóc robić dwójeczkę, nie miałem też złożonego kręgosłupa i ciocia nie mogła sobie z moją toaletą poradzić. A ja czułem się gorzej. Po jakimś czasie i z siusiu miałem problemy. W końcu ciocie z Warszawy zgodziły się mnie przyjąć i przyjechałem tutaj, do szpitala dla kotów.
Następnego dnia okazało się, że mam bardzo brzydką krew i nie można mi żadnych zdjęć rtg zrobić ani żadnych operacji. Dostałem leki i czekałem aż moja krew będzie dobra. I w końcu się udało. Wreszcie miałem badania i miałem mieć operację. Zasnąłem i obudziłem się z dużym szwem na pleckach i małym na zadku.
Nikt mi nie powiedział co ja takiego miałem robione, ale łapek nie czuję za bardzo nadal, nie mogę normalnie stać, ale się bardzo staram. Wiem, że muszę tu jeszcze zostać. Nie wiem jak długo, nawet nie wiem czy ciocie wiedzą. Lekarze dla kotków są bardzo mili, dają mi jeść i pomagają w kuwetowych sprawach. Wiem, że to moje mieszkaniu tutaj bardzo dużo kosztuje i dlatego chciałem Was poprosić o pomoc. Ciocie nie mają tyle pieniążków, żeby zapłacić za moje leczenie, a ja się boję, że będę musiał sobie stąd pójść wcześniej niż powinienem.
O Franusiu dowiedzieliśmy się z napisanej do nas prośby o pomoc. Absolutnie nie zamierzałyśmy go do siebie brać, nie możemy przyjmować każdego niepełnosprawnego kotka z Polski, bo każdy taki kot dziennie generuje czas dużo dłuższy niż kot sprawny - kotom takim jak Franek musimy pomagać się załatwić i z nimi ćwiczyć, nie po to żeby chodziły, tylko żeby wyeliminować przykurcze łapek.
Zadzwoniłyśmy jednak do opiekunki malucha, żeby jej to i owo doradzić. Jednak im więcej poznawałyśmy szczegółów tym bardziej oczywistym stało się, że mimo najszczerszych chęci i ogromnego zaangażowania opiekunka Franusia nie daje rady, a pomocy za bardzo nie ma. Cierpiała i ona i maluch, a nad kocurkiem wisiało widmo eutanazji.
Franek więc przyjechał z diagnozą złamania kręgosłupa i utraty czucia głębokiego. Myślałyśmy, że szybciutko zbadamy mu krew i za dzień, może dwa będzie operowany. Okazało się jednak, że ma potężną anemię i z narkozy nici. Malucha udało się ustabilizować tydzień później. I dopiero się okazało co Frankowi jest. Kręgosłup jest złamany, ale oprócz tego mały ma pogruchotaną w drobny mak miednicę i pęknięte żebro. Prawdopodobnie przetoka jaka zrobiła się na franusiowym zadku to kawałek kości miednicy, który postanowił się wydostać.
Prawdziwy szok przeżyliśmy jednak przy próbie zespolenia kręgosłupa – kręgosłup malucha jest zrośnięty na kamień. Nie da się go złamać i złożyć powtórnie, bo możemy mu bardziej zaszkodzić niż pomóc, miednicy nie da się złożyć, można tylko wyskubać niepotrzebne kości. Kocurek nie mógł ulec wypadkowi trzy tygodnie temu, musiało minąć sporo ponad miesiąc.
Podczas badania neurologicznego okazało się, że Franek część łapek czuje, stara się zarzucić zadkiem i chodzić. Nie wiemy jaka będzie jego przyszłość, czy zakwalifikuje się na stacjonarną rehabilitację, czy nie. Na razie walczymy o prawidłową perystaltykę jelit, odrobaczamy biedaka i czekamy za zagojenie się rany na pleckach po operacji, do której w końcu nie doszło. Leczymy też przetokę.
A maluch chce żyć. Siedzi w klatce, przytula się do podarowanych misiów i robi awantury w porze karmienia i poza nią, dopomina się jedzenia i uwagi, chce noszenia na rękach i przytulania, rozdaje buziaki.
Powinien jeszcze kilka tygodni spędzić w lecznicy, a my nie mamy funduszy ani na opłacenie tych nadchodzących tygodni, ani na opłacenie jego badań i pobytu do tej pory. Prosimy Was o pomoc, bo naszym zdaniem skoro Franuś tak dzielnie walczy to nie możemy mu w tej walce nie pomoc…
Laden...