Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Żądamy zmian w zakresie sterylizacji kotów wolno żyjących w Mielcu! Jesteśmy wściekłe, poruszone i załamane losem kotów wolno żyjących poddawanych darmowym sterylizacjom na koszt Urzędu Miasta Mielec!
Wczoraj zadzwonił do nas Pan, któremu udało się w końcu złapać dziką kotkę na działkach i zawieźć na darmową sterylizację finansowaną przez Urząd Miasta. Odstawił kotkę przed południem, a po południu mu ją oddano i kazano wypuścić! Kotka była w zaawansowanej ciąży, miała w brzuchu 7 kotków.
To była ciężka i poważna operacja, po której kotka powinna mieć opiekę i leki przez co najmniej kilka dni. A tymczasem w ramach programu darmowych sterylizacji kot ma być odstawiony w miejsce bytowania w dniu operacji. To się nam nie mieści w głowie! Kotka zapewne dostała antybiotyk (długodziałający?), ale jak ma sobie poradzić „na wolności” z ogromnym bólem, wychłodzeniem organizmu po narkozie, powikłaniami? W zimnie, deszczu i mrozie? To jest okrucieństwo i brak jakiegokolwiek zrozumienia, nie mówiąc już o empatii.
Wczoraj pożyczyłyśmy temu Panu klatkę z kuwetą i żwirkiem i poprosiłyśmy, aby ją przetrzymał w ciepłym garażu kilka dni. Kotka bardzo śmierdziała, miała posklejane, ubrudzone odchodami futerko, cała się trzęsła, zapewne po narkozie. Pan ją zabrał i dziś zadzwonił do nas że kotka nie je, bardzo się trzęsie i nie wygląda to dobrze.
Natychmiast zawiozłyśmy ją do lecznicy, gdzie zrobiono jej serię badań, umyto futerko, podano kroplówki i leki przeciwbólowe. Jej temperatura ciała wynosiła dziś tylko 35 stopni, podczas gdy u kota normalna temperatura to 38,1 do 39,2 stopni. Kotka została na kilka godzin w lecznicy na macie grzewczej i będzie przebywać u nas w Pu-Chatce do czasu wyleczenia. Ma złe parametry nerkowe i wątrobowe, dlatego musi dostawać leki, bo być może jest to skutek narkozy, albo poważniejsze schorzenia.
Dlaczego Urząd Miasta nie zadbał w umowie z lecznicą o to, aby każdy kot po kastracji przesiedział jeszcze w lecznicy, choć kilka dni za opłatą? Z reguły po kastracji samiec powinien być pod obserwacją 3 dni, a kotki – nawet dłużej. Tymczasem u nas wyrzuca się wyziębionego po narkozie kota w tym samym dniu, w miejsce bytowania, bez leków przeciwbólowych na następne dni, a jeśli coś pójdzie nie tak, to kot nie ma szans na żadną pomoc.
To jest NIELUDZKIE, dlatego żądamy, aby Urząd Miasta zmienił umowę o kastracje i zapewnił każdemu kotu kilkudniowy pobyt w lecznicy po zabiegu. Osoby, które wyłapują te koty, nie mają możliwości przetrzymania w domu kota, nie wszyscy umieją obchodzić się z dzikimi kotami, nie mają w domu klatek, kuwet, i nie muszą mieć, bo ktoś MĄDRY powinien o to zadbać dla tych kotów.
Strach pomyśleć co działo się z kotami, które zostały odstawione w krzaki w dniu kastracji. Dwa lata temu przywieziono nam kotkę po sterylizacji miejskiej z dziurą w brzuchu. Ratowałyśmy ją, wydałyśmy na nią 2 tysiące złotych, ale nie udało się – rozpoczął się już proces gnilny i kotka chodziła z gnijącymi wnętrznościami, dopóki ktoś nie zauważył, że bardzo źle się czuje. Pamiętamy tę kotkę, a pewnie to nie był jedyny taki przypadek. Bardzo nas to wtedy poruszyło, tak, jak teraz ta biedna działkowa kotka.
Gdy do nas zgłasza się ktoś proszący o sfinansowanie wolno żyjącego kota, którego nie ma gdzie przetrzymać to bierzemy go do Pu-Chatki na rekonwalescencję. Oczywiście na nasz koszt. Kot dostaje leki, jest pod opieką, dostaje dobrą karmę. Przydałoby się to robić na większą skalę, gdybyśmy tylko miały więcej miejsca i środków…
Koty wolno żyjące są zdane tylko na siebie i czasami na pomoc człowieka. Są przeganiane, a gdy chorują, to rzadko otrzymają pomoc. Ale to nie znaczy, że ich życie jest nic niewarte. One tak samo odczuwają ból, głód, mróz. Są na przegranej pozycji, zwłaszcza po zabiegach gdy są słabe, bardzo obolałe i nie obronią się przed innymi zwierzętami. Dlatego my ludzie postarajmy im się choć trochę ulżyć w tym ciężkim życiu.
Będziemy wdzięczne za pomoc w opłaceniu faktury za leczenie tej kotki. Chętnie zawieziemy ją później do Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta, choć oczywiście nikt nie będzie skłonny jej zapłacić. Dzwoniłyśmy tam wczoraj – nikt nie odbierał. Dziś nie było pani odpowiedzialnej za koty, a pani naczelnik była na spotkaniu. Przekazałyśmy informację o tym problemie, ale nikt do nas nie zadzwonił.
Laden...