Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki Wam udało nam się pomoc koteczce :) Wika nadal czeka na dom...
Ja to zupełnie nie mam wątpliwości, że czytaliście mnóstwo bardzo smutnych historii kotów, które miały w życiu pecha. Ciocie mówią, że bardzo dużych takich historii znają, ale że moja jest jedną ze smutniejszych.
Urodziłam się na ulicy, ale na tyle się zaprzyjaźniłam z Panią, która dokarmiała tam kotki, że ta Pani postanowiła znaleźć mi dom. Szukała i szukała, ale nikt nie chciał takiej kotki jak ja – o zwykłym biało-burym futerku. Rude kotki, czy takie, które mają dużo fajnych kolorów się podobają a ja nie spodobałam się nikomu mimo, że byłam malutka. Pani mnie o mnie dbała, a ja rosłam i przestałam być kociątkiem, stawałam się kociczką. Im byłam większa, tym szanse na mojego domku malały. Byłam już zupełnie uzależniona od człowieka, od tego czy da mi jeść, nie miałam zimowego futerka i byłam zbyt ufna na kotka żyjącego na ulicy, u Pani zostać nie mogłam, a domku swojego nie miałam i tak trafiłam do schroniska dla zwierząt.
To było schronisko dla piesków i prócz kociej koleżanki byłam tam jedynym kotkiem. Z kotkami i z pieskami dogaduję się świetnie, z każdym człowiekiem, którego troszkę lepiej poznałam też. Tylko wiecie, jaki to był dla mnie szok? Nagle znalazłam się obcym miejscu pełnym obcych dźwięków i obcych zapachów. Bałam się i zaczęłam chorować, to bolał mnie brzuszek, to miałam katarek, traciłam na wadze, ale najgorsze było to, że straciłam nadzieję, że kiedyś ktoś mnie pokocha. W końcu troszkę się przyzwyczaiłam do nowego miejsca. Ciocie ze schroniska chciały mi pomóc, znalazły dla mnie miejsce u cioć, które zajmują się kotkami, wszyscy pomyśleli, że tutaj będę miała szasnę znaleźć domek.
Dla mnie kolejna przeprowadzka to było więcej niż dałam radę wytrzymać. Zamknęłam się w sobie, odmówiłam jedzenia i naprawdę chciałam umrzeć. No, bo po co mam żyć? Nikt mnie nigdy nie chciał, nikomu się nie podobałam i teraz, jako ponad roczna kotka to się już z pewnością już nigdy nikomu nie spodobam. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że stanie się coś, co sprawi, że ten szansy, jaki miałam na domek zniknie. Wieczorem, kilka dni po przyjeździe dostałam ataku. Ciocie mierzyły mi temperaturę, a termometr pokazywał, że jest niższa niż najniższa, leżałam, łapałam oddech i nie mogłam się nawet ruszyć.
Niewiele potem pamiętam, ale lekarze mówią, że nie wiedzą jak udało im się mnie uratować, że tak naprawdę ja już czterema łapkami byłam gdzieś indziej, a oni mnie za ogonek wyciągnęli. Od tamtej pory zepsuły mi się oczka, niewiele widzę… Nikt nie wie, co mi było i czy to było tylko tak raz, czy ja na coś choruję. Zanim w ogóle poszukamy domku, który zechce biała-burą praktycznie niewidomą kotkę, musimy mi zrobić badania. Ja wiem, że to nie ma sensu, wiem, że nikt mnie nigdy nie pokocha, nie zabierze do sobie, że nie będę miała rodziny, ale ciocie są takie miłe, proszę zróbcie im przyjemność i pomóżcie uzbierać na moje badania…
Wika przyjechała do nas ze schroniska dla piesków po szansę na nowe życie, wszyscy mieliśmy nadzieję, że w kociej fundacji będzie prościej znaleźć jej dom. Pewnie by było prościej, gdyby malutka nie dostała ataku i nie straciła prawie całkowicie wzroku. Zanim zaczniemy jej szukać domku, bo musi się udać jej dom znaleźć, musimy ją przebadać i dowiedzieć się, co i dlaczego się stało.
Bierzemy pod uwagę, że to skrajny stres, ale musimy mieć pewność, że nic więcej. Chcemy zapisać Wikę do okulisty, do neurologa, do kardiologa, zrobić jej usg i badania krwi. Musimy jej pomóc. Wika ma niewiele ponad rok, jest mikro koteczką, jej historia nie może się tak skończyć. Błagamy, pomóżcie nam uzbierać fundusze na jej badania…
Laden...