Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Z całego serca dziękujemy za wsparcie naszego Łasiorka.
Dzięki wielu konsultacjom lekarskim udało się wdrożyć odpowiednie leczenie i zapewnić tym samym komfort życia dla kocurka. Mimo swoich dolegliwości Łasiorek znalazł nowy kochający dom :)
To opowieść o kocie, którego nikt nie zauważył. Ludzie mają oczy, a nie widzą, bądź nie chcą widzieć, ich serca pozostają ślepe. Sobotni dzień. Wybierałam się do dawno niewidzianych znajomych. Mieszkają na wsi, daleko od mojego miasta. Zabrałam ze sobą psa i po pewnym czasie musiałam wyjść z nim za potrzebą.
Szliśmy poboczem ulicy, wtedy go zobaczyłam. Nie daleko jezdni siedział skulony. Podeszłam bliżej, pochyliłam się nad nim, wtedy poczułam woń ropy. Kot miał niemal cały nos zatkany żółto-zieloną wydzieliną, z oczu jak łzy lała się ropa, a jego oddech mnie przeraził. Ciężki, chlupiący, klatka piersiowa z trudem pracowała, łapiąc każdy oddech. Z jednego z domów wychodził mężczyzna. Zapytałam, czy to jego kot. Odpowiedział, że nie, że on tak tu żyje i chodzi po podwórkach. Powiedziałam, że biedak jest bardzo chory. Mężczyzna odparł, że ten kot od małego chodzi „zapluty” i cytuję: „niech pani uważa, by się jeszcze czym nie zarazić”.
Ja nie mogłam tego pojąć, czułam, jak emocje rozsadzają mi głowę, która nie może tego ogarnąć. Ten kot ma rok, może dwa i całe swoje życie chodzi chory, musiał mieć kontakt z ludźmi, bo jest oswojony, nikt mu nie pomógł, czy naprawdę nikt go nie widział? Nie widział jego cierpienia? Przecież ten kot nie jest niewidzialny! To żywa istota z krwi i kości która myśli, czuje, cierpi… Ci wszyscy ludzie mają oczy, a nie widzą! Ich serca są ślepe, niezdolne do uczuć.
Przyniosłam kotka do domu znajomych, by go ogrzać i nakarmić. Gdy tylko zbliżałam do niego dłonie, on łasił się o nie i tak nazwałam go Łasiorek.
Była już godzina popołudniowa, sobota, lecznice krótko czynne a do miasta długa droga. Dzwonię do Fundacji Felineus, proszę o pomoc. Na szczęście jest taka lecznica gotowa nieść pomoc do późnej pory. Jedziemy, kot wciąż ciężko oddycha, nagle zaczyna się krztusić, dusić, z trudem łapie oddech! Spanikowałam, przed nami jeszcze kawał drogi. Czy zdążymy? Po chwili oddech stał się wolniejszy, wciąż ciężki, ale był. Byliśmy już blisko, nagle głowa Łasiorka zaczęła powoli opadać…przeraziłam się.
Gdy dojechaliśmy, szybko wbiegłam do lecznicy, błagając, by nas ktoś przyjął, nie miałam przecież umówionej wizyty. Udało się, siedzimy w poczekalni, nie wiem ile, chyba kilka minut, ale czas dłuży się nieubłaganie. Wciąż zerkam na kotka… Głaskam po główce, a on jeszcze zamruczał. Wreszcie przyszła Pani doktor, wchodzimy do gabinetu. Myślałam, że zbada, poda leki, by mu szybko ulżyć, przepisze medykamenty i wrócimy do domu. Jednak ona spojrzała na Łasiorka i zabrała go do weterynaryjnego szpitalika. Czy kotek przeżyje? Czy jeszcze go zobaczę? Na te pytania nie ma jeszcze odpowiedzi.
Jeszcze tego samego wieczora dotarła informacja z lecznicy. Kot wychłodzony, z zaawansowanym kocim katarem - raczej stan przewlekły. Duszność na szczęście spowodowana zatkanym nosem i zatokami, płuca w porządku. Po nebulizacji i kroplówce poczuł się lepiej.
Wykonane dalsze badania na szczęście wykluczyły poważniejsze choroby, ale kot wymaga długiego leczenia i podnoszenia odporności. Stan jednak stabilny i może opuścić szpital.
W weekendy o tych porach świadczone usługi weterynaryjne są droższe, sama wizyta kosztuje kilka razy więcej, a Łasiorkowi trzeba zrobić jeszcze kontrolne badania, podawać leki, wzmacniać jego organizm cały czas. Jestem wdzięczna Fundacji Felineus za pomoc, ale wiem, ile jest takich kotów w podobnych, a nawet i gorszych sytuacjach. Dlatego bardzo proszę Państwa o pomoc w pokryciu kosztów, jakie poniesie Fundacja Felineus w leczeniu Łasiorka. A ja w końcu mogłam go utulić i patrzeć ze spokojem jak błogo zasypia, żeby odpocząć.
Laden...