Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy za waszą pomoc ofiarowaną Majówce.
Kotka do końca życia pozostanie kotem specjalnej troski, ale dzięki wdrożonemu leczeniu udało się ustabilizować jej stan. Majówka wyładniała, nabrała ciała i cieszy się życiem. Nadal pozostaje podopieczną fundacji.
Weekend majowy - dla wielu z nas czas odpoczynku, oderwania się od rzeczywistości, choć na chwilę. I choć w fundacyjnych domach tymczasowych wygląda to nieco inaczej, bo pewne rzeczy i tak musimy zrobić, to zawsze marzy nam się, choć odrobina czasu dla siebie. Niestety marzenia nie zawsze idą w parze z rzeczywistością, ale to, co wydarzyło się wieczorem 1 maja, będzie koszmarem, który zapamiętam na długo...
Parę minut po 18-tej dzwoni telefon: "Dzień dobry. Wracając z miasta do domu, zauważyłam na poboczu leżącego kotka. Miał dziwnie przekrzywioną główkę, ślady krwi na pyszczku, strasznie miauczał. Czy może ktoś mu pomóc? To niedaleko państwa (w domyśle siedziby fundacji)" Zgłoszenie dotyczy miejsca, które jest blisko mojego domu - zaledwie 300 metrów.
Zabieramy z córką transporter, kocyki, jedzenie i idziemy na miejsce. Spodziewamy się widoku potrąconego kota, ale to, co zobaczymy za chwilę, przerośnie naszą wyobraźnię.
Już dochodząc w pobliże, słyszymy przeraźliwe kocie miauczenie. Obie jesteśmy przyzwyczajone do kociego miauku, ale to jest straszne, zawodzące, powodujące ciarki na skórze. Podchodzimy i to, co widzimy, rozdziera nasze serca na pół. Na poboczu siedzi trójkolorowa koteczka, a obok niej leży druga. Już wiemy, że nie żyje. Kolorowa kicia wącha ją i trąca łapką, jakby chciała jej powiedzieć: wstań, musimy iść... Ale ona już nie wstanie... Jej już nie pomoże nikt - my też...
Łzy lecą nam z oczu, ale wiemy, że to nie czas na rozczulanie się. Musimy zabrać drugą kotkę, bo to właśnie tej żyjącej dotyczyło zgłoszenie.
Niestety w momencie kiedy podeszłyśmy kotka odeszła, chwiejnym krokiem zaczęła iść w przydrożne krzaczki. Trzeba było działać szybko, bo kotka za chwilę mogła nam zniknąć z oczu. Córka wraca do domu po klatkę samołapkę. Nastawiamy z jedzeniem w środku, licząc na cud, że wejdzie i się złapie. Wiedziałyśmy, że jeśli jej nie złapiemy teraz, to może nie dożyć kolejnego dnia. Mijają minuty, dla nas wieki. Kotka kręci się niedaleko, cały czas przeraźliwie miauczy, ale do klatki wejść nie chce. Córka wpada na pewien pomysł - zanosimy ostrożnie ciało jej (chyba) siostry lub córki i kładziemy obok klatki, a do klatki zamiast karmy mięso gotowane. Kiedy tylko oddaliłyśmy się kilka kroków, kotka już była przy klatce. Początkowo wynosiła jedzenie z klatki, kładąc obok zwłok, ale w końcu weszła...
Kiedy zapadka klatki się za nią zamknęła, obie z córką rozpłakałyśmy się, dziękując jednocześnie kociemu Bogu, że ją mamy.
Dalej już wszystko potoczyło się szybko. Klatka do samochodu, zabranie zwłok drugiej kici do utylizacji (bo nie wyobrażałyśmy sobie zostawienia ciała) i do lecznicy. Kotka całą drogę przejechała spokojnie. Na pewno bardzo się bała, bo przecież nie mogła już wtedy wiedzieć, że człowiek chce jej pomóc. Tym bardziej że jej wygląd pozwalał na stwierdzenie, że nie miała rajskiego życia.
Kicia zostaje w lecznicy w kocim szpitalu, my wracamy do domu i czekamy z niecierpliwością na informację. Przychodzą za jakiś czas. Kotka ok. 3-letnia (czarna była zatem raczej jej córką, bo wyglądała na młodszą), przechył główki (do diagnostyki, bo na chwilę obecną trudno stwierdzić, czy jest efektem urazu po wypadku, czy powikłaniem po przebytej kiedyś chorobie), brak obrażeń wewnętrznych, brak ciąży i to, co ucieszyło nas wtedy najbardziej - brak oznak karmienia. Bo z tyłu głowy cały czas miałyśmy świadomość, że może mieć małe kocięta. A wtedy sytuacja bardzo by się skomplikowała. Dalsze badania lekarze już wykonują na spokojnie. Stwierdzają bardzo mocno zawyżone parametry WBC, lekką anemię, kicia ma biegunkę. Wykonane zostają również testy diagnostyczne FPV, FelV i FiV, żeby wykluczyć choroby zakaźne. Wszystkie ujemne. Wiedząc, że kicia jest pod dobrą opieką, oddychamy z ulgą... Majówka... Tak nazwano ją w lecznicy...
Kiedy opadają emocje, dociera do mnie, jaki dramat musiał rozegrać się na tej drodze. Jak bardzo te kotki musiały być z sobą zżyte. Skąd się tam wzięły? Czy pochodzą z pobliskiego domu? Czy zostały tam porzucone, jak wiele innych wcześniej? Rozklejam się na dobre, a moje serce daje mi ostrzegawcze znaki, że muszę wyluzować, bo może się to źle dla mnie skończyć.
Nie życzę nikomu takich sytuacji, takich emocji i oglądania takiego kociego dramatu. Trzymamy kciuki za kotkę i mamy nadzieję, że wyjdzie z tego i że podarujemy jej lepsze życie, niż miała do tej pory. Kotkę czekają dalsze badania i chyba dłuższy pobyt w lecznicy. Koszty będą na pewno duże, ale wiemy, że z pomocą dobrych ludzi damy radę. Niech słowo Majówka zacznie kojarzyć się z dobrem, nie dramatem...
Laden...