Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Czy happy-endy zdarzają się tylko w bajkach...? Nie chcę już wracać do przeszłości. Dramaty dnia dzisiejszego wystarczająco przytłaczają...
Wstać wcześnie rano. Ubrać się. Toaleta. Kilka kroków dalej zaliczam łazienkę. Zęby wymyć, włosy przeczesać, spojrzeć sobie w oczy. Każdego dnia ta sama tortura.
Przekrwione. Przywykłam płakać nad innymi, dzisiaj płaczę już tylko nad sobą. Zamknięta w czterech ścianach zapominam, że jeszcze istnieje świat. Bo zwyczajnie boję się otworzyć drzwi i wyjść na jesienne słońce. Trzęsę się ze strachu.
Wrak człowieka.
Chciałabym siebie przytulić, ale jestem za gruba. Wszystko nie tak. Siły brak i czasu brak. Kiedy pojawia się światło w tunelu, notorycznie okazuje się, że to pociąg.
A ja ciągle żyję.
Chociaż bardzo nie chcę. Jak okrutnie nie chcę. A gdyby tak... Zasnąć, ale spokojnym snem, czy też ostatecznie zderzyć się z tą lokomotywą - już wszystko jedno. Tylko niech koszmar się skończy. Znasz to uczucie? Kiedy przyśni się coś złego, otwierasz oczy, już wiesz, że to nie jest rzeczywistość, ale Morfeusz jest zbyt silny... znów bierze Cię w ramiona. Zasypiasz, żeby wciąż i wciąż przeżywać katorgę sprezentowaną przez Twój własny umysł.
A jeśli to wcale nie jest sen?
Wyobraź sobie. Rzeczywistość boli Cię tak bardzo, że chcesz uciekać w nocne mary. A tam przeżywasz... tortury, pościgi, upadki i śmierć. Wciąż na nowo i na nowo. Niekończąca się udręka. A jeśli to wcale nie jest sen?
Wtedy wyrywasz się...
Główne zdjęcie zbiórki (zostało zmienione przez Moderację na portret Arby) zrobiłam 2 kilometry od domu. Samochody przejeżdżały. Zainteresowanie powstało dopiero, jak my się zatrzymaliśmy. Wtedy każdy zaczął się zatrzymywać z pytaniem... "potrąciliście go?".
Nie potrąciliśmy. W bagażniku polarowa derka dla konia, bo właśnie jechaliśmy do jednego z naszych podopiecznych, do którego przyjechała weterynarz z drugiego końca Polski. Bo specjalistów warto ściągać nawet na dużą odległość. Ale tutaj pacjent leży na poboczu. Przecież nie zignoruję tego faktu, tylko dlatego bo inni zignorowali. Otulony derką, pod głowę dostał bluzę Michała. W międzyczasie wzywamy pogotowie. Stos bzdurnych pytań. Jaki numer przy drodze. Jesteśmy w lesie, wiejska droga, nie ma słupków. Jedyny las, jedyna droga. Muszą wiedzieć. Dyspozytor gra na czas. A czas pacjenta się kurczy. Pobiegłam do najbliższych zabudowań. Człowiek leży. Oddycha. Nie ma kontaktu. Dajcie koc! Dali.
Mija 40 minut. Pogotowie z obu sąsiadujących ze sobą województw ma do miejsca zdarzenia około 10 kilometrów. Dzwonię jeszcze raz. Masa nieprzyjemnych słów. A ja tylko chcę typa utrzymać przy życiu. W końcu dotarła karetka. Lawina pytań o stan pacjenta. Tylko przejeżdżaliśmy tą drogą... ale odjeżdżają z typem w samochodzie. My - przemarznięci - ruszamy do konia.
"Polska. Mieszkam w Polsce".
Przez ostatnie 20 lat mojego życia wyciągałam pomocną dłoń do każdego - nie trzeba było prosić. Często obracało się to przeciwko mnie. Często obiecywałam sobie, że więcej się nie ugnę. Założę klapki na oczy. Ale to nie ja. Znowu i znowu pomagałam i przyjmowałam za to baty. Dzisiaj się skończyłam. Jeżeli nie pomożecie mi, cały dorobek Naszej Szkapy pójdzie w zapomnienie. Rok temu zaledwie przez kilka tygodni miała miejsce internetowa nagonka na naszą organizację. Nikt nie przeprosił za fałszywe zarzuty. A smród pozostał. Zwierzęta Naszej Szkapy od roku przebywają w pensjonatach. A konto fundacji świeci pustkami. Pozbawieni środków na utrzymanie stada przeszło 100 zwierząt, klęczymy. Dzisiaj trudno nawet określić skalę zadłużenia. Łączne koszta podchodzą w okolice 200 000 zł.
Błagam. Pomóżcie mi wyrwać się matni...
Laden...