Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Jak ja mam Wam to napisać. Cały dzień staram się zebrać myśli, ale to takie trudne, gdy człowiek wewnętrznie cierpi i wciąż kotłuje się w nim pytanie: dlaczego?
Wczorajszy dzień Wszystkich Świętych był dla nas straszny. Ok. godziny 5 rano Max zaczął popiskiwać, ale że ma zapalenie ucha, nie bardzo się tym przejęłam. O 6 rano obudziło mnie jednak już jego skomlenie. Skoczyłam na równe nogi i zobaczyłam, że sztywnieją mu łapy.
Zaczęłam je masować, chwyciłam latarkę weterynaryjną i sprawdzałam mu odruch źrenic, bo moją pierwszą myślą było: boże ma wylew. Jednak oczka Maxa reagowały prawidłowo, a ten był całkowicie przytomny. Natychmiast pobiegłam do Ani, mówiąc jej: szukaj weta, z Maxem coś się dzieje! Jedziemy na Giszowiec, to pierwsza myśl, ale po sekundzie przyszło otrzeźwienie. Święto x 200% policzą za samo badanie z RTG z 2000-2500 tysiąca, a płatność musi być na miejscu. Każdy w domu sprawdza portfel - nie mamy tyle. Krzyczę na Anię - szukaj dalej! Znajdujemy weterynarza w Gidlach. Sprawdzamy opinię, no wygląda oki. Jedziemy.
Pan doktor bardzo miły, starej daty, ale konkretny i fachowy. Robi wszystkie badania i kurcze nie wie, czemu nagle pies ma porażenie czterokończynowe. Mózg, albo rdzeń, ale oddaje mocz i kał, ma zachowane czucie, stawia więc na mózg. Zresztą ja też. Bez tomografii nikt tego nie stwierdzi. Maxiu dostaje leki i wracamy do domu.
W samochodzie chce mi się wyć, bo Boże, jak ja kocham tego psa! Nie mogę sama ze sobą dojść do ładu. Gdyby jeszcze nie był świadomy, wiedziałabym, co robić, ale on zachowuje pełną przytomność. umysłu. Ma apetyt, merda ogonkiem, tylko jego łapki odmawiają mu posłuszeństwa.
Leży...
Kładę się obok niego i zasypiam. To, jak bardzo jestem związana z tym psem.... w ciągu tej 15minutowej drzemki śni mi się, że to był tylko koszmar, Max wstaje i normalnie biega. We śnie czuję ogromną ulgę, jakby ktoś zdjął mi z piersi cały MontEveres. Otwieram oczy, obok bez ruchu leży Max, a mi znowu ta cholerna góra spada na serce.
W nocy ten sen powtarza mi się jeszcze dwukrotnie i za każdym razem, otwierając oczy miałam nadzieję, że jest prawdą. Dziś z samego rana pobiegłam do naszego weterynarza. Już 30 min przed otwarciem gabinetu. Diagnoza taka sama, jak ta, którą postawił Pan doktor w Gidlach. Bez rezonansu trudno stwierdzić, co się naprawdę z nim dzieje. W sumie wiedziałam to... Maxiu dostaje zapas leków i pozostaje tylko czekać.
Tyle, że ja tego psychicznie chyba nie wytrzymam. Max to pies jedyny w swoim rodzaju! Mówię na niego "najbrzydszy pies świata", ale kocham tego brzydolka jak własne dziecko. Maxiu miał strasznie trudne życie. Zanim do nas trafił, zaznał z rąk ludzkich jedynie bólu i niepojętego cierpienia. Kilka lat temu rozpisywała się o nim prasa i trąbiły wszystkie media. Czemu?
Jeden sąsiad nagrał drugiego, jak opiekun Maxa, wyciąga go za łańcuch z budy, wiesza na płycie i zaczyna bić sztachetą powieszonego i walczącego o każdy hałst powietrza psa. Maxiu ledwo to przeżył. Trafił do nas na wniosek Policji. Po tym, co go spotkało, nie ufał już ludziom. Gryzł każdego i tak mu zostało. Jestem jedyną osobą w jego świecie, której ufa i która może z nim zrobić wszystko. I tak został z nami, jako nasz rezydent, bo absolutnie nie nadawał się do adopcji.
Moja miłość do niego jest w pełni odwzajemniona, bo ten psiak świata za mną nie widzi. Jest jak mój cień. Dosłownie! Nie mogę go zostawić nawet na 5 minut, bo natychmiast zaczyna płaczliwie wyć. Nawet w domu, gdy wychodzę z pokoju, on musi iść tam, gdzie ja. Jeśli idąc do np. łazienki i przypadkowo zamknę go w pokoju, cały dom już o tym wie, bo Max zaczyna płakać. Nic, dosłownie nic nie mogę zrobić bez niego. Nawet gdy biorę prysznic, ten popiskuje przed kabiną, bo nie może ze mną wejść.
A teraz - teraz gdy nie może staniąć na łapkach, już w ogóle nie mogę się ruszyć, bo płacze - dosłownie nie piszczy, tylko płacze jak dziecko. I nieważne, że jest przy nim Ania, on aż zanosi się w swojej rozpaczy. Czy jakiś inny pies potrafi aż tak kochać? Mam ich u siebie 30 i Max jest jedyny.
Kochani, piszę to, będziemy potrzebować Waszej pomocy. Maxiu to wojownik. Wierzę, muszę wierzyć, że on stanie na łapki.
Aktualizacja:
Ania powiedziała mi dziś, że teraz to już jestem "więźniem" Maxa, bo nawet na 2 minuty nie mogę go zostawić. Gdy tylko znikam z jego pola widzenia... Boże, jak on strasznie płacze. Z dnia na dzień zwykłe czynności, jak zrobienie mleka dla kociątek, wyjście z psami stały się mega trudne. Wzięłam urlop, bo inaczej bym nie podołała. Wciąż prześladuje mnie ten sen, że Max wstaje. Patrząc na niego, gdy spokojnie śpi u mego boku zastanawiam się, czy jemu również śni się, że biega. I mam nadzieję, że nie, bo ból zderzenia z rzeczywistością jest straszny. Rozmawiałam dziś w rehabilitantką.
Niestety, zanim zacznie z nim pracować, Maxiu musi mieć postawioną pełną diagnozę. Poleciła nam psiego neurologa na Śląsku. Dzwoniłam, ale jakby wszystko sprzysięgło się przeciw Maxiowi. Pani doktor jest na urlopie do 15, a my czekać nie możemy. Czas odgrywa tu kluczową rolę! Obdzwoniłyśmy wszystkich zaprzyjaźnionych wetów, kogo polecają. W końcu udało się trafić. W poniedziałek jedziemy na konsultację. Musimy też umówić rezonans. Koszty zwaliły mnie z nóg, ale wierzę, muszę wierzyć, że pomożecie mi uratować Maxa.
Trudno mi oszacować cały koszt tego procesu leczenia Maxa, ale chyba nikt tego na dzień dzisiejszy nie jest w stanie zrobić. Wiem jedno - że musimy szybko podejmować decyzje, by go uratować, bo czas jest tu najważniejszy. Czy ta kwota starczy? Nie wiem. To strasznie koszta. Wiem natomiast, że jeśli coś zostanie, to u nas żaden grosz się nie marnuje, a wszystko, co nam ofiarowujecie jest TYLKO i WYŁĄCZNIE dla nich - naszych podopiecznych.
Bardzo Was proszę - pomóżcie Maxowi!
Całą historię Maxa sprzed kilku lat możecie przeczytać tu:
https://www.ratujemyzwierzaki.pl/skatowanymax
Laden...