Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Kleks po przejściu wszystkich badań okazał się drowy. Ten silny psiak wciąż jednak czeka na domek!
Dziękujemy za pomoc w leczeniu!
Urodziłem się w zeszłym roku na wsi, jako jeden z kilkorga rodzeństwa, moja mamaa też się tutaj urodziła i myślę, że jej mama też. Od małego biegałem gdzie chciałem, nikt mnie nie pilnował, nikt nie chodził ze mną na spacery, po prostu wychodziłem przez otwartą bramę kiedy chciałem. Myślałem, że nic mi się nie stanie, wiecie, jak to młodzieniaszek – byłem przekonany, że jestem nieśmiertelny.
Nie wiem, ile razy przebiegałem przez tą ulicę, na pewno kilkanaście razy dziennie i nigdy nic mi się nie stało. Aż do tego dnia. Biegłem jak zawsze z odważnie zadartym do góry ogonkiem, pewny siebie i radosny. Nawet spojrzałem w tamtą stronę, ale nie zobaczyłem żadnego samochodu, więc ruszyłem truchcikiem przed siebie. Nie pamiętam uderzenia, wiem tylko to co mi ciocie, które jechały innym samochodem, opowiedziały.
Tamten samochód nawet nie hamował, nie próbował nic zrobić, żeby mnie nie uderzyć, a kiedy uderzył to nawet nie zwolnił… Leżałem na poboczu i nadal merdałem ogonkiem, nie płakałem, ciocie mówią, że byłem spokojny, przerażająco spokojny… Po chwili zacząłem coś kojarzyć, nie mogłem otworzyć jednego oka, chciałem wstać, ale nie byłem w stanie, czułem okropny ból głowy, czułem w pysku smak metalu.
Ciocie zabrały mnie do samochodu i gdzieś pojechaliśmy, cały czas gdzieś dzwoniły, a jedna ciocia płakała – mówiła, że się biały robię. Biały? Spojrzałem na swoje łapki - ciocia głupoty gadała – futro miałem dokładnie tak samo czarne, jak w dniu kiedy się urodziłem. Powoli przestawała mnie boleć głowa, ale za to bardzo, bardzo zachciało mi się spać i coraz ciężej mi się oddychało. Nie wiem jak długo jechałem, ale chyba bardzo długo.
Jak dojechaliśmy na miejsce to mimo, że słabo widziałem, to aż nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem– wiedzieliście, że jest coś takiego jak szpitale dla psów? Nawet nie wiedziałem, że są lekarze dla psów, a co dopiero całe szpitale. Od razu mnie tutaj zaczęli kłuć, macać, świecić mi w oczy, potem znowu kłuć i znów macać. Wiem tylko tyle, że mam tutaj zostać. Po tych wszystkich zastrzykach jestem trochę mniej śpiący, za to znowu boli mnie głowa i naprawdę zacząłem się bać. Myślałem, że ciocie to przesadzają, że mi nic nie jest, ale lekarze dla psów mówili, że skoro mnie samochód uderzył w głowę, to jest źle. Chyba nigdy jeszcze tak się nie bałem, bardzo chcę żyć, przecież jeszcze niedawno byłem szczeniaczkiem, nigdy nie miałem prawdziwego domu, przecież moje życie się tak nie może skończyć…
To był przypadek. Jechałyśmy po prostu drogą, w okolicach naszego azylu, tak jak jeździmy prawie codziennie. Kleksik biegł powoli, truchcikiem, łapka za łapką, widziałyśmy go i nie wiemy jak to możliwe, że kierowca przed nami go nie widział, samego uderzenia z pewnością nie przeoczył, ale pojechał dalej, nawet nie zwolnił.
Pies w wyniku uderzenia przeleciał przez całą drogę i wylądował w rowie. Kiedy do niego podbiegłyśmy cały czas merdał ogonem… Z rany na głowie lała się krew, próbował wstać, ale nie mógł. Musiałyśmy dojechać z nim spod azylu aż do Warszawy, blisko 60 kilometrów, całą drogę patrzyłyśmy, jak powoli robi się coraz bledszy, jak powoli słabnie…
Na miejscu lekarze powiedzieli, że musi zostać w szpitalu, że z urazami głowy nie ma żartów. Musimy opłacić pobyt Kleksa w całodobowym szpitalu, kilka zdjęć RTG, badanie USG, badania krwi i konsultację kardiologiczną. Za jakiś czas musimy malucha odrobaczyć, zaszczepić i wykastrować a potem szukać dla niego domku, który nigdy nie narazi jego życia.
Błagamy Was o pomoc, koszt pobytu, badań i leczenia w całodobowym szpitalu jest ogromny, nie mamy środków żeby opłacić ratowanie życia psa, ale przecież nie mógł zostać na drodze, bez pomocy…
Laden...