Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
ZBIÓRKA DLA MORGANA ZAKOŃCZONA SUKCESEM! 🥳
Kochani, w imieniu swoim, Pana Tomasza i Morgana dziękujemy za Wasze wielkie serducha! ❤️👏🏻
Kupiliście mu drugie życie! Środki zebrane na zbiórce pozwoliły na zrealizowanie całego cyklu naświetlań. Na rudej mordce znowu zagościł uśmiech, a rodzinie ubyło trosk! 🐾
Morgan za miesiąc skończy 11 lat. Kiedy miał niespełna rok trafił pod naszą opiekę i został adoptowany przez rodzinę Pana Tomasza, którzy stworzyli mu dom, o jakim marzymy dla każdego niechcianego i porzuconego podopiecznego. Niestety, pod koniec ubiegłego roku Morgan poważnie zachorował.
Cena za życie Morgana przewyższa możliwości finansowe opiekunów, dlatego w ramach opieki poadopcyjnej chcemy pomóc im ratować przyjaciela. Poznajcie historię psa i jego niesamowicie oddanych właścicieli.
*******
Cześć, mam na imię Morgan. Mieszkam w Krakowie, jestem wesołym pieskiem i mam super rodzinkę. Jednak od paru miesięcy bardzo cierpię…
Dotychczas w moim psim życiu wszystko przebiegało super, chodziłem na długie spacery, jeździłem na wycieczki i jak tylko zwąchałem okazję to od razu pakowałem się do wody, żeby popływać. Ogólnie to mam strasznie dużo obowiązków na mojej psiej głowie: pilnuję lodówki, pomagam gotować obiady. W święta natomiast zawsze jestem odpowiedzialny za rozdawanie prezentów.
Niestety pod koniec listopada zeszłego roku zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Bolała mnie głowa i co jakiś czas dostawałem silnych, nieprzyjemnych ataków drgawek, po których byłem strasznie zdezorientowany i słaby. Nazywali to padaczką. Najgorsze było jednak to, że zacząłem jeździć do różnych ludzi, którzy robili ze mną dziwne, niezrozumiane rzeczy. Kłuli igłami, sprawdzali serce, ale wszystko było ok. Aż w końcu wylądowałem na badaniu, gdzie przespałem wszystko i nie wiem co mi robili, ale jak mój Pan mnie odbierał to był bardzo smutny, a ja się bardzo cieszyłem, że znów go widzę… Okazało się, że w mojej psiej głowie urosło straszne paskudztwo. Jakiś guz – oponiak – czy jakoś tak. Zagrażał mojemu życiu [załącznik nr 1].
Ja się tym bardzo nie przejąłem, ale moje człowieki chodzili smutne i zdenerwowane. Ciągle gdzieś dzwonili i się umawiali. Kilka dni później pojechałem na wycieczkę do Wrocławia, to znaczy myślałem, że to wycieczka, a okazało się, że znowu pojechaliśmy do Pana, który oglądał mnie z każdej strony i coś długo tłumaczył. Za kilka dni wróciliśmy do tego miejsca, chyba się po prostu spodobało moim ludziom, skoro tak często tam zaczęliśmy jeździć. Wieczorem poszliśmy na spacer, na którym ledwo chodziłem i już nic z niego nie pamiętam… Rano kolejna wizyta u tego Pana. Zagadał mnie strasznie, po czym zaprowadził do innego pokoju, niby na chwilkę, a zostałem tam przez 2 dni. Później moja Pani powiedziała mi, ze miałem operacje. Usunęli mi oponiaka, uciskającego na mój mały, biedny psi mózg. Gdyby nie to, już pewnie by mnie nie było… [załącznik nr 2].
Po powrocie do domu działo się ze mną coś bardzo dziwnego. Źle się czułem, bardzo bolała mnie głowa i nie mogłem się podnieść. W nocy nie mogłem spać, sapałem, leżałem, załatwiałem się pod siebie… Trwało to długi czas. Moi ludzie męczyli się razem ze mną. Nie raz widziałem ich łzy zmęczenia i zrezygnowania. Ale się nie poddawaliśmy. Jedyny plus, że często dostawałem kawałki mojego ulubionego pasztetu – wiem, przemycają w nim tabletki. Wciąż dostaję ich bardzo dużo, dobrze je czuje! Po kilkunastu dniach znowu pojechaliśmy do Wrocławia. Wróciliśmy, minęło kilka dni i znowu tam byliśmy. Ledwo pamiętam ten czas, byłem ledwo żywy… Nie podobały mi się już te wyjazdy do tego miasta, bo zawsze mi tam coś robili nieprzyjemnego… Dodatkowo jak wracaliśmy do domu to Pan powiedział do Pani, że puściłem ich z torbami, ale przecież nie mieli żadnej torby…? [wydatki na ten moment to około 30 tys. złotych - załącznik nr 3]
Minął miesiąc, a ja dalej nie mogłem chodzić. Pan miał ze mną przechlapane, bo musiał mnie nosić na rekach. A ważę 40 kg! Czasami przychodził wujek od mojego kumpla Yorka i pomagał mnie wynosić na pole na kocu. Później dostałem prywatny wóz i wyjeżdżałem jak król…
Jak poczułem się lepiej zaczęliśmy jeździć na rehabilitację. Już potrafię chodzić, jednak wciąż ze wsparciem szelek. Sam nie wstanę…może kiedyś znów się uda. Jeszcze przede mną długa rehabilitacja – jeśli jej doczekam...
I tu ta historia mogłaby się zakończyć. Niestety. Okazało się, że ten guz jest bardzo złośliwy i może szybko odrosnąć, nawet w przeciągu kilku miesięcy… Jedynym sposobem, aby uchronić moje pieskie życie, jest radioterapnia. Inaczej rokowania są niepewne i kiepskie.
Niestety, moich ludzi już na to nie stać, wydali już wszystko i się zapożyczyli, by mnie uratować. A ja bardzo chcę żyć…!
Koszt radioterapii to 20 tys. złotych.
Proszę, pomóż ocalić moje życie!
[załącznik nr 4, załącznik nr 5]
Laden...