Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Bardzo dziękujemy za pomoc w leczeniu Amry.
Kilka tygodni temu, jakoś pod wieczór, zadzwoniła Maryla. Znając moją awersję do hodowców oraz wiedząc, że już nie raz ratowałam z opresji rasowe koty, przejęta poinformowała mnie, że obok jednej z naszych lecznic, ktoś powiesił papierowe ogłoszenie, że sprzeda kotkę do rozrodu maine coonkę.
Draństwo! Momentalnie skwitowałam - podaj, proszę telefon. Kwota, którą usłyszałam, nie powaliła mnie z nóg. Generalnie koty tej rasy chodzą za trzy razy taką kasę. Nie zdradziłam, że mocno tkwię w branży. Świadomie udając, badałam grunt, wyciągając dla siebie cenne informacje. Kotka ma 3-latka: miła, łagodna, ładnie umaszczona, grzeczna, czysta. Siostra umarła rok temu, była jej oczkiem w głowie, raz tylko rodziła. Cena nie jest wygórowana, będzie pani zadowolona - kobieta zapewniała mnie głosem, który aż kipiał od fałszu.
A ma pani jakieś dokumenty? Pytałam naiwnie jak dziecko. Paszport, skoro jeździła na zagraniczne wystawy, książeczkę zdrowia, tam przecież wpisany jest chip i wszystkie szczepienia. Plus to, co dla mnie najważniejsze a pani skrzętnie pomija, faktyczny wiek kotki. Z obietnicą dotarcia do wymienionych przeze mnie dokumentów, umówiłyśmy się na rozmowę za kilka dni.
Z premedytacją nie dotrzymałam terminu. Grałam na zwłokę, by panią skruszyć. Jak dobrze, że pani dzwoni, nie umiała ukryć radości, ewidentnie odetchnęła z ulgą, że kupiec jednak się nie rozmyślił. Ma pani dla mnie dobre wieści? Konsekwentnie wróciłam do tematu dokumentów. Nie, przykro mi, ale sądzę, że świetną rekompensatą będzie informacja, że w zamian opuściłam cenę, i podała nową kwotę. Fiu, fiu na bank kotka nie jest pierwszej młodości, jednak nie mogłam się powstrzymać przed maleńką złośliwością. Nie wiem, trudno mi podjąć decyzję, nie posiada pani ważnej dokumentacji, nie chce pani zrobić kotce weterynaryjnego przeglądu. Źle to wygląda... prawdę mówiąc to typowa transakcja w stylu kupowanie kota w przysłowiowym worku.
Zapraszam mimo wszystko na rozmowę, może jak pozna pani kotkę, zmieni zdanie. Pani łapała się każdej okazji, by zachęcić mnie do spotkania. Dobrze, zatem umawiamy się na środę. Każdy wie, że środa to mój ukochany dzień, jeśli mogę tak planować, podejmuję decyzję zawodowe i fundacyjne właśnie wtedy. W całej tej smutnej historii dość także przykrej, w jednej kwestii jestem pani szalenie wdzięczna, że uległam jej namowie i się zdecydowałam na spotkanie.
Nie wahałam się ani przez moment, kiedy zobaczyłam kocicę, a raczej pół kota, bo jak na przedstawicielkę swej rasy, jest ona ewidentnie zaniedbana i niedożywiona. Pomijam brak szczepień i odrobaczenia. Kotka na moje oko ma dużo więcej niż trzy lata, minimum 6. Futro w stanie świadczącym o znacznych niedoborach witamin: matowe, zmierzwione, niewyczesane. Wiszący brzuch zadawał kłam słowom, że rodziła tylko raz. Prowadziłam swobodną rozmowę z panią, jednocześnie czujnie lustrowałam wygląd kotki. Panią zwiódł i uspokoił mój uśmiech.
Nie wchodziłam w spory, nie podejmowałam bezsensownej dyskusji, położyłam żądaną kwotę na stole i zapakowałam kota do kontenera. Towarzysząca mi wolontariuszka milczała dyplomatycznie, choć wiem, że tak samo jak ja z trudem hamowała złość i gniew. Czy pani chce podpisać jakieś dokumenty? Czy mam pani zostawić oświadczenie, że zabrałam od pani kotkę? Zdumienie pani nie miało granic! Nie a po cóż? Nie boi się pani tak bez zabezpieczenia, bez wiedzy o tym kim ja jestem rozstawać się z ukochaną kotką siostry? Tym pytaniem to chyba mocno przesadziłam, bo pani zaczęła lustrować mnie od stóp do głów, zastanawiając się, czy aby z niej nie drwię? Po co mamy pisać dokumenty na jakiegoś kota? Widzi pani, jestem szefową Fundacji i generalnie opiekuję się dzikimi kotami, jednak na szczęście pani ogłoszenie dotarło do mnie, a że przeciwna jestem rozmnażaniu, postanowiłam kotce zafundować nowe życie.
Nie mogła zrozumieć, że wykupiłam kotkę, by ją wysterylizować, tego jej pozbawiony empatii charakter nie potrafił zrozumieć. Zanim kotka pojechała ze mną do domu, niestety musiała zaliczyć wizytę w lecznicy. Co do jej wieku pomyliłam się o rok! Ania oszacowała ją na siedem lat, ale jestem spokojna, bo po dokładnym zbadaniu kondycja jak na te lata jest całkiem dobra. Martwi nas tylko jej waga. Koty tej rasy, ważą o wiele więcej, a ona niestety ma ogromny niedobór masy. Waży tylko 4600 gramów, mniej od nie jednego dachowca.
Teraz przechodzi aklimatyzację w moim domu. Nie minął jeszcze tydzień bycia razem. Nie umiem ocenić jej charakteru, na razie jest nieufna, z bezpiecznego dystansu obserwuje domowników. Z Iwanem i Leonem nie wszczyna awantur. Moje koty z ciekawością do niej podchodzą. Oswajanie Leona i socjalizacja zajęła mi ponad 4 miesiące, zobaczymy kiedy kotka przestanie na mnie syczeć.
Na imię dostała Amra i rozpoczyna swoje nowe życie pod skrzydłami Kociej Mamy. Plan na najbliższe tygodnie jest następujący: miziać, dobrze karmić by nabrała masy, potem szczegółowe badania morfologii, biochemii i moczu. Szczepienie i bezwarunkowo sterylizacja. Czy ostatecznie zamieszka ze mną, czy będziemy szukać nowego domu, o tym już zdecyduje sama kotka... Dziękuje za każde Wasze wsparcie!
Laden...