Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Podsłuchiwanie jest nieeleganckie. Ale tym razem uratowało temu kotu życie. Przypadkiem w lecznicy usłyszałam rozmowę lekarzy o kocie, który jest na zapleczu w szpitaliku i ma niewydolność nerek i wątroby. I że trzeba zawiadomic telefonicznie właścicieli. Po dziesięciu minutach znowu podsłuchałam rozmowę. Że włascicielka kota po usłyszeniu diagnozy i kosztów nie będzie kota dalej leczyć. Bo jej nie stać. I że kota trzeba bedzie uspić.
Mam spory dług w tej lecznicy, ale mimo to zapytałam lekarza czy ten kot w ogóle rokuje. Owszem, rokuje. Podjęłam decyzję w sekundę. Leczmy-mówię- a ja jakoś pieniądze zbiorę od dobrych ludzi.
Zobaczyłam wyniki kota. Mocznik i kreatynina bardzo wysokie. Parametry wątrobowe również. Popatrzylam na dużego, zadbanego kota, na jego przerażone oczy i olbrzymie źrenice ze strachu i byłam pewna, ze dobrze zrobiłam podejmujac walkę o niego.
Lekarz zadzwonił do właścicieli. Podpisali zrzeczenie.
Tak było tydzień temu. Kot cały czas jest w lecznicy, dostaje leki, jest codziennie pod kroplówkami. Mocznik i kreatynina już w normie. Jeszcze tylko jeden parametr wątrobowy jest nieco zawyżony, ale idzie ku dobremu.
Niestety, jest poteżnie, gigantycznie zestresowany. Do tego stopnia, że klatka została zasłonięta kocem, żeby nie widział ludzi. Ten stres na pewno nie pomaga w odzyskaniu zdrowia, a przeciwnie, obniża odporność. Najlepiej byłoby, gdyby kot wrócił do domu. Ale tam nie ma się nim kto zająć. Nie mogą, nie chcą, nie potrafią?
Dług w lecznicy rośnie z każdym dniem pobytu kota w szpitalu. Początkowo szacowany na 400-500 zł wzrósł już na pewno wielokrotnie.
Będę wdzięczna za każdą złotówkę, za każdy sms, za każde udostępnienie. Kot będzie także szukał domu. Takiego spokojnego, gdzie będzie jedynym zwierzakiem i gdzie nikt nie będzie na jego zdrowiu oszczędzał.
Laden...