Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Chore zwierzęta nie przestaną nas zadziwiać. Cierpią w milczeniu i zdaje się tylko ich spojrzenie ukazuje nam, z jakim strasznym bólem walczą ich udręczone ciała. Wzrok, który błaga o pomoc, o ulgę, o zabranie od nich tego bólu.
A to stworzenie cierpiało niewyobrażalnie. Gdyby w analogicznej sytuacji znalazł się człowiek, zapewne zostałby wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, by nie zwariować z bólu. Ludzi walczących o każdy oddech, podłącza się do respiratorów, a bezdomne, sponiewierane, przeganiane i budzące odrazę chore koty?
One umierają z dala od ludzkich oczu, powolną, bolesną śmiercią, desperacko walcząc o każdy oddech.
(Zdjęcie: Walka o oddech)
Historia tej kotki to nieustająca walka z bólem. Bólem, który sponiewierał całe jej zaledwie półtorakilogramowe ciałko. Bólem, który stał się nieodłącznym towarzyszem jej marnego, dla wszystkich nic nieznaczącego życia. Ciężko chora, wyglądająca jak wyliniała śmierć, budząca w ludziach odrazę.
Gdy Różyczka do nas trafiła, była już w stanie agonalnym.
Patrząc na jej cierpienie, jej desperacką walkę o każdy oddech zastanawiałyśmy się, czy jest sens ją ratować i czy najbardziej humanitarnym wyjściem nie będzie pozwolić jej odejść bez bólu. Jednak jej spojrzenie, to coś, co w nim było, kazało nam spróbować.
Rózia była i nadal jest jak szkielet obleczony skórą. Na jej ciałku nie zachowała się żadna tkanka tłuszczowa a zjadane już przez jej własne ciało, nieliczne mięśnie były ledwo wyczuwalne. Dorosła kotka ważąca 1.5 kg. Możecie to sobie wyobrazić? Brudna, oblepiona własnymi wydzielinami. Szeroko otwierała pyszczek, starając się łapać każdy oddech. Natomiast jej brzuch wyglądał jak napompowany do granic wytrzymałości balon. Twardy jak głaz.
W pierwszej chwili podejrzewałyśmy nowotwór lub FIP, co skłaniało nas do natychmiastowej eutanazji, ale badanie USG stało się i dla nas i dla weterynarzy zagadką. Cały obraz przesłaniała olbrzymia ilość gazów.
Oględziny ukazały też tkankę wewnętrzną wystającą z pochwy i odbytu. Może ciąża? Niestety ani USG ani RTG nie dały nam odpowiedzi, bo gazy w jej brzuszku przesłaniały wszystko.
Rózia się dusiła, więc podjęłyśmy decyzję o otwarciu jej, zdając sobie sprawę z tego, że jej szanse na przeżycie operacji są równe zeru.
Z racji wykształcenia mogłam uczestniczyć w zabiegu. I kolejna zagadka.
Otwarcie jej powłok brzusznych można porównać do otwarcia balonu. Z jej ciałka wyszła ogromna ilość bezwonnego gazu. Skąd? Co jest tego przyczyną? Lekarze dokładnie obejrzeli wszystkie jej wnętrzności, szukając jakiejś perforacji i nic. Niby wszystko jest ok, więc skąd te gazy? Rózia przeżyła operację, co samo w sobie już jest cudem.
Wystające z pochwy i odbytu tkanki okazały się być narządami wewnętrznymi, które wypychane pyły przez ogromne ciśnienie w jej brzuszku.
Wykonaliśmy testy na FIP i białaczkę. Wyniki również nas zaskoczyły – były ujemne. Jednak cała morfologia zaświeciła się na czerwono. Gigantyczna anemia, silny stan zapalny, wszystkie parametry albo pod, albo nad skalą.
Brzuch Rózi przez dwa dni po operacji wyglądał względnie normalnie. Kocia, choć słabiutka, chwiejąca się na swoich chudziutkich nóżkach okazała się być ogromną pieszczoszką, która najchętniej nie schodziła by człowiekowi z kolan.
Pierwszy raz od bardzo dawna mogła oddychać normalnie. Gazy nie uciskały jej płuc i te mogły normalnie pracować. To musiało być dla niej cudowne uczucie – zaczerpnąć głęboki oddech. Niestety dwa dni po operacji ponownie zaczęła pęcznieć jak bańka. Wszystko zaczęło się od nowa. Nie czekałyśmy ani chwili. Weterynarz i nakłucia. Jak odkręcanie dętki z opony – świst bezwonnych gazów uchodzących z jej ciałka.
I tak wyglądały ostatnie tygodnie. Co 48 godzin lądowałyśmy w gabinecie weterynaryjnym, by „spuścić” z jej powłok brzusznych uciskający jej narządy gaz. Wdrożyliśmy leczenie eksperymentalne, bo ani my, ani weterynarze nie mamy pojęcia co jest tego przyczyną.
Ktoś może zapytać, po co? Nie lepiej uśpić? Gdybyśmy nie widziały poprawy jej stanu, bez wahania byśmy tak postąpiły. Jednak stan Rózi się powolutku poprawia.
Ostatnio gazy zbierają się coraz wolniej i malutka wytrzymuje już tydzień bez ingerencji weterynarzy w jej brzuszek. Ma duży apetyt, wypróżnia się normalnie, zaczęła dbać o swoje wyliniałe futerko i co ogromnie nas cieszy – stała się ciekawa otaczającego jej świata.
Walczy. Ta drobniutka koteczka walczy jak lwica, by wrócić do zdrowia i nie mamy prawa odbierać jej tej szansy, ba, naszym obowiązkiem jest jej pomóc.
Ona jest naprawdę niezwykła. Tak kochana, tak wdzięczna za każdą chwilę okazanej jej troski, a jej wzrok dosłownie przeszywa nam serce.
Kochani, błagamy Was o pomoc dla tego tak długo poniewieranego stworzenia. Jej leczenie trwa już kilka tygodni i będzie trwać jeszcze długo, ale ona pomimo bólu przeszywającego jej ciałko się nie poddała, więc i my nie możemy. Obowiązkiem nas – wszystkich ludzi, za całe miesiące ignorowania jej cierpienia jest jej teraz pomóc.
Niestety bez Waszego wsparcia nie podołamy. Troska, miłość i dobre serce nie pomogą nam jej uratować. Do tego potrzebujemy Was i waszych serc. Błagamy najpiękniej i najgłośniej jak umiemy – dla niej – pomóżcie nam uratować Różyczkę.
Zbiórka środków na leczenie Rózi i pozostałych sponiewieranych i chorych kotów, którym dajemy szansę na życie.
Laden...