Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Drodzy Darczyńcy, gorąco Wam dziękujemy, że pomimo trudnego czasu, wsparliście chaciane zwierzaki. Zebrane pieniądze zostały przeznaczone na codzienne potrzeby naszych czterołapnych domowników :)
Świąteczna zbiórka na utrzymanie starych i schorowanych psów i kotów Chaty Zwierzaka.
Wigilia kota i psa
Szli szybkim krokiem wzdłuż ulicy. Bury kot i duży pies z krótką sierścią koloru kiedyś suchej jesiennej trawy, aktualnie barwy nieokreślonej. Od kilku dni padał deszcz, nawet wyłożone kostką chodniki były z błota. Nic nie mówili, wymieniali tylko czasami spojrzenia. Szli coraz szybciej, jakby dokądś zmierzali, jakby ktoś gdzieś na nich czekał.
Dzikus nigdy nie miał domu. Był jednym z tych pojawiających się na świecie pewnego dnia kotów, których nikt nie chce. Jego matka okociła się w zacisznym kącie tamtego pustostanu w ich wsi, który w czasie jednej z letnich wichur rozsypał się jak ich nadzieja na dom. Od tamtej chwili nie mieli już ani nadziei, ani domu. Dokładniej mówiąc - on nie miał, bo matka i dwójka rodzeństwa trafili po jakimś czasie do bogatej rodziny. Mają dla siebie wersalkę, siedziska na kaloryferze, miski z jedzeniem i kolana swoich ludzi. Miejscowi mówili, i do tej pory mówią, że to niepoważni ludzie, dla siebie nie za dużo mają, a jeszcze kotkę z dwoma kociakami przygarnęli. Ale on, Dzikus, uważał, że nie mają racji. I nie było też prawdą, że byli biedni – mieli serce. On też miałby dom, gdyby wówczas nie pobiegł za tamtym listkiem. Wiatr tak zabawnie go przewiewał z miejsca na miejsce, chciał się nim pobawić. Gdy ci bogaci ludzie zabierali matkę z rodzeństwem, nie wiedzieli, że jeszcze jest on, Dzikus.
Tak go nazwała mała dziewczynka, która przychodzi z tatą codziennie go karmić. Szepnęła mu, że nie mogą go zabrać, bo mają już pięć kotów i dwa psy. Przepraszała go za to. Jej tato też. Będziesz nazywał się Dzikus, bo nie chcesz dać się pogłaskać – powiedziała mu, gdy spotkali się po raz pierwszy. Z Piorunem poznali się, gdy został wyrzucony z domu. Jego pan i pani umarli, rodzina wzięła mieszkanie, samochód i pieniądze, psa nie chciała. Wywiozła go na pobliską wieś. Dokarmiali go od czasu do czasu mieszkańcy, ale to „od … do” było mocno oddalone od siebie, sytego stołu nie miał. Dzikus uważał, że Piorun był bardzo ładnym psem. Charakteryzował się szczupłą i wysoką psią sylwetką oraz zwinnością, pomimo tego że młodość miał już za sobą. Z powodu jego wyglądu jedna z karmiących go kobiet nazwała go Piorunem. Prawie się obydwaj nie rozstawali. Gdzie był Dzikus, tam był Piorun. Gdzie szedł Piorun, tam szedł Dzikus. Tylko w czasie karmienia Dzikusa Piorun uciekał, bał się ludzi, rzucali za nim kamieniami.
Dlatego dziewczynka z tatą o nim nie wiedzieli. Dzikus uważał, że gdyby wiedzieli, Piorunowi też przynosiliby jedzenie. Lubili obydwaj w nocy leżeć przytuleni do siebie. Piorun na boku, a Dzikus wtulony w jego brzuch. W ten sposób było też cieplej. Noce w grudniu były bardzo zimne. Dzikus martwił się, co będzie, gdy nadejdą większe mrozy, stare łapy Pioruna potrzebowały ciepła. Obydwaj potrzebowali ciepła. I miłości.
– Tam nie idźmy – odezwał się nagle Dzikus. – Nie wychodźmy ze wsi, bo dalej nie ma świateł, ktoś nas potrąci.
– Tak, masz racje. Zawracamy.
Szli znowu kilka minut w milczeniu.
– Ludzie ucieszyliby się, gdybym zginął – rzekł po chwili Piorun.
– Nie wszyscy, Piorunku.
– Nikt mnie nie kocha.
– Ja Cię kocham.
– Naprawdę? – Piorun popatrzył na Dzikusa z nadzieją.
– Naprawdę. Gdyby Ciebie nie było, byłbym najnieszczęśliwszym kotem.
– Ja ciebie też kocham, tak bardzo jak moją rodzinę, która nie żyje.
– Piorunku, spróbujmy jeszcze raz poszukać domu...
– Próbowaliśmy już tyle razy. Nie uda się.
– Spróbujmy...
– Dobrze. Ale nie będę szczekał, bo ludzie znowu zaczną rzucać we mnie kamieniami. Jeszcze nie wygoiła mi się łapa po ostatnim razie.
– Tak, masz rację, ale w takim razie jak im powiemy, że tu jesteśmy...?
– Dzisiaj jest Wigilia, ludzie przyjeżdżają do siebie, spacerujmy po drodze, może nas ktoś zauważy.
– Miejscowi już się przyzwyczaili do naszego widoku, nie zwracają na naszą obecność uwagi, a obcy nie patrzą na boki.
– Masz rację.
– Wiesz co, Piorunku, chodźmy dzisiaj w drugą stronę, zawsze spacerujemy w stronę sklepu.
– Czasami ktoś czymś tam poczęstuje...
– Dzisiaj nikt niczym nie poczęstuje, sklep już zamknięty.
– Dobrze, chodźmy tam, gdzie las, z tamtej strony ludzie nas nie znają. Może ktoś coś rzuci przez płot...
– Byle nie kamień.
Poszli. Zaglądali do ogródków, podchodzili pod domy, jeżeli furtki były otwarte. Po cichu, na czubkach łap, by nikt ich nie zauważył. Słuchali historii ludzkich, zastanawiając się, czy ci ludzie mogliby stać się ich ludźmi. W jednym domu był chory mąż, rodzinie brakowało pieniędzy. W drugim mieszkała kobieta, która nie lubiła zwierząt. W trzecim psy były przypięte na łańcuchach. W czwartym mężczyzna był uczulony na sierść. W piątym młode małżeństwo wracało do domu tylko na noc, długo obydwoje pracowali.
W kolejnych albo były już zwierzęta, albo nikt nie chciał ich mieć. Dzikus z Piorunem chodzili od domu do domu do późnej nocy. Jeśli furtka była zamknięta, Dzikus szedł sam, potem opowiadał Piorunowi co usłyszał. Przed północą znaleźli się przed niskim, dużym, jasno oświetlonym budynkiem. Usłyszeli szczekanie psów. Dzikus wystraszył się, tak dużej ilości psów naraz jeszcze nie widział. Piorun też był zaniepokojony, ale nie mieli już obydwaj siły iść dalej. Piorun ledwo stał na trzech sprawnych starych łapach, czwarta podkurczona drżała ze zmęczenia i bólu. Kilka psów zaczęło mocniej szczekać, po czym podbiegły do płotu, ale Dzikus z Piorunem pozostali obojętni.
– Najwyżej mnie zagryzą, i tak mnie nikt nie kocha – szepnął Dzikus.
– Ja Cię kocham – powiedział Piorun.
– Z ludzi nikt.
– Co tam...?! – zawołał kobiecy głos i szybkie, lekkie kroki zbliżyły się do furtki.
– Pies... – powiedziała bez zdziwienia. – I kot... – dodała po krótkiej chwili z równym spokojem, zauważywszy Dzikusa opartego o psią łapę.
– Północ, w samą porę na wigilijne pogaduchy – roześmiała się. – Wy razem, tak? Rozumiem, jesteście rodziną. No to idziemy.
Podniosła kota i otworzyła furtkę psu, ale zauważywszy, że nie może wstać, zawołała mężczyznę, który zaniósł go do domu na rękach, tak jak nosił Pioruna jego pan.
– Panie i panowie, miejsce zrobić, rodzina nam się powiększa...! – zawołał jeden z psów.
– Grej, sam zabierasz połowę miejsca, schowaj ogon... – powiedział spokojnie myjący się na parapecie kot.
– Miszka zawsze z góry wszystko widzi – roześmiał się pies Ajs.
– Gdzie my jesteśmy? – spytał go cicho postawiony na podłodze Dzikus. Poszukał wzrokiem Pioruna. Kobieta i mężczyzna, którzy ich tutaj przynieśli oglądali jego chorą łapę.
– Jak to gdzie? W domu... – odpowiedział mu Ajs.
Drogi Mikołaju, nazywamy się Agatka i Jacek.
Naszym domem jest Chata Zwierzaka, miejsce, w którym mieszkają stare i schorowane psy i koty, miejsce, do którego przychodzą zwierzęta, których nikt nie chciał po śmierci ich właścicieli, które zostały wyrzucone przez właścicieli, którym z powodu chorób już nikt nie dawał szansy na życie. U nas je dostały. Dostały kanapę, miskę, szacunek i miłość, dostały człowieka – jego dłoń do głaskania i kolana do leżenia. Ale jak wszyscy na tym raz radosnym, raz okrutnym świecie, Chata potrzebuje pieniędzy. Na jedzenie, na leczenie, na ogrzewanie, na opiekunów, którzy z nami mieszkają i bardzo ciężko pracują, przez całą dobę.
Drogi Mikołaju, zastanawiasz się, dlaczego opowiadamy tę historię po raz drugi, przecież czytałeś ją w zeszłym roku...? Bo życie w Chacie zatacza koło – przychodzą zwierzęta, są z nami przez jakiś czas, odchodzą, gdy ich ziemski czas się kończy i przychodzą kolejne... Z podobną historią w swoim psim lub kocim życiu lub z całkiem inną.
Drogi Mikołaju, prosimy Cię gorąco – przyjdź do nas, wrzuć do chacianej świątecznej „skarbonki” swoją cząstkę dobra, ciepła i miłości. Aby Chata istniała, dla nas, dla chcianych zwierząt.
Laden...