Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Popołudniową ciszę nagle rozdarł dźwięk klaksonu. Kilkakrotnie, nerwowo. Pod bramą stała charakterystyczna ciężarówka do przewozu koni. To handlarz, który niedawno przywoził nam jednego z koni! Biegał dookoła samochodu, krzyczał coś, ale nie dało się go zrozumieć, do naszych uszu docierały tylko strzępki słów:
- ...tana!
- ...tana!
- Że co?
- Zadeptana! No przewróciła się po drodze i ją zadeptały! - wołał handlarz, a jego głos ledwie przebijał się przez stukot kopyt po metalowej podłodze ciężarówki i przerażone chrapanie koni.
Handlarz uchylił drzwi ciężarówki a naszym oczom ukazał się masakryczny widok. Cztery konie stały w poprzek samochodu, krótko uwiązane do ściany, bez możliwości ruchu, zaś pod ich nogami leżała kasztanowata klacz. Jej nogi i głowa były poobcierane i zakrwawione. Handlarz wszedł na pakę, krzykiem i szturchańcami próbował poprzestawiać nieco konie, które z przerażeniem odsuwały się od niego, depcząc ponownie leżącą klacz.
- Wstawaj! Podnoś się! - ryknął. Przepełnione strachem i końskim potem wnętrze ciężarówki przeszył świst bata powodując kolejny atak paniki u koni. Klacz szarpnęła się w paroksyzmie strachu, ale wciąż nie mogła się podnieść.
- Przewróciła się po drodze. Nie wstanie. Nie dojedzie mi do rzeźni, zdechnie mi tutaj! - wykrzyczał handlarz. Głos mu się łamał, lecz nie dlatego, że żal mu było konia, lecz dlatego, że wiedział, że za padlinę dostanie na fermie lisów jedynie marne grosze.
- Weźmiecie ją? Spuszczę wam z ceny - wysapał. Tylko musicie ją jakoś wyładować.
To nie jest najlepszy moment na wykup nowego konia, ale.... nie mogliśmy jej tak zostawić. Przerażonej, leżącej, zadeptanej przez współtowarzyszy niedoli. Nie mogliśmy pozwolić, by przez długie godziny swej ostatniej podróży dogorywała tratowana kopytami pozostałych skazańców.
Chwila zastanowienia, negocjacje i otworzyliśmy bramę, by samochód mógł podjechać pod stajnię.
Rozładunek trwał długo. Przestawianie pozostałych koni, próby podniesienia klaczy, przesuwanie jej w pozycję, z której powinno jej być łatwiej wstać, podwiązywanie na linach, podpieranie kostkami słomy. Dźwigała głowę, opierałą przednie nogi, lecz nie była w stanie poderwać zadu. Za każdym razem opadała z hukiem na podłogę dodatkowo raniąc głowę. Kopyta ślizgały się po cienkiej warstwie ściółki na metalowej podłodze. Poprzeczna przegroda dodatkowo ograniczała możliwość ruchu.
Po wielu wysiłkach, wyprowadzeniu wszystkich innych koni i odsunięciu przegrody, udało się nam ją podnieść. Chwiejnym krokiem, pomału, niemal zsunęła się ze stromego trapu i weszła do najbliższego, miękko wyścielonego boksu. Otumaniona wysiłkiem ciężko oddychała, z rozcięć na głowie sączyła się krew. Uszy zwisały na boki, opuchnięte oczy trzymała półprzymknięte. Poranione przy upadku wargi i zakrwawione chrapy drgały jej rytmicznie, ale oddech powoli się uspokajał. Weterynarz był już w drodze. Była uratowana.
Handlarz w tym czasie zapakował z powrotem i poprzywiązywał pozostałe konie. Zanim zatrzasnął za nimi trap, by ruszyć w ostatnią drogę ich życia, widzieliśmy jeszcze raz ich przerażone spojrzenia i to nieme pytanie w ich oczach: "Dlaczego nie zostawiliście mnie? Dlaczego to ja muszę umierać?"
Po chwili ciężarówka zniknęła za bramą. Nasze serca pękły w drobny mak. Bo widoków takich jak ten się nie zapomina. Takich emocji się nie zapomina. Ból, strach, bezsilność, gniew, a potem radość. Ale radość z jednego uratowanego życia przygniatana jest przez świadomość, że kilku kolejnych istnień nie udało się uratować. Że nie da się uratować całego świata...
Życie tej klaczy i aktualna opieka weterynaryjna nad nią to koszt 14 500 zł. Musimy tę kwotę spłacić jak najszybciej...
Laden...