Każdy z nas wie, jak ciężko jest utrzymać swoją rodzinę, a co dopiero, gdy w tej rodzinie mieści się 70 psów, kilkanaście kotów, krowy, kozy, króliki, owce, konie i nutria. Niektórzy stwierdzą, że jesteśmy sobie winni, szaleni. Zarzucą nam brak asertywności i będą mieli rację, bo nie umiemy odmawiać potrzebujących stworzeniom.
Gdy pomyślimy, że tam gdzieś cierpi zwierzę, to nie zaśniemy, póki nie udzielimy mu pomocy. Tak zebrało się u nas ogromne stado, większość z jego członków potrzebuje leczenia, każde musi jeść i mieć odpowiednie warunki do wypoczynku. Covid uderzył również w nas i zabija azyl, kawałek po kawałku, patrzymy, jak nasze marzenie o bezpiecznej przestrzeni dla każdego zwierzaka rozpada się.
Boimy się jutra, zaległości w klinice weterynaryjnej sięgają zenitu, dodatkowo koszty codziennego utrzymania zwierząt. Jak mamy im spojrzeć w oczy i powiedzieć, że dziś jedzenia nie będzie?
Robimy wszystko, co możemy, pracujemy od świtu do nocy. Pokonujemy setki kilometrów, by dowieźć psiaki oczekującym rodzinom. Systematycznie odwiedzamy kliniki weterynaryjne, by mieć pewność, że nasze zwierzęta dostają wszystko, by znów normalnie funkcjonować. Nie bierzemy za to pieniędzy, adopcje są bezpłatne, a wszystko idzie z puli fundacyjnej i naszych prywatnych środków, a przecież auto nie ma napędu na miłość do zwierząt.
W azylu przebywają również zwierzęta, które potrzebują codziennej opieki. Niestety, ceny wszystkich rzeczy sanitarnych mocno wzrosły. Podkłady, ręczniki jednorazowe, rękawiczki, czyli niestety w naszym przypadku sprzęt niezbędny w codziennych obowiązkach.
Jak wygląda nasza codzienność w Azylu? Od początku roku to ponad 50 tysięcy przejechanych kilometrów po to, by pomagać. To prawie 250 kilometrów dziennie. Statystycznie 2 adopcje tygodniowo. Współpraca z behawiorystami i najlepszymi lekarzami weterynarii. Opłaty za prąd, obsługę w biurze rachunkowym, koszt paliwa, utrzymanie pracownika, wywóz śmieci, opłacenie nieruchomości, w której znajduje się azyl, eksploatacja auta...
Chcielibyśmy pokazywać Wam tylko dobre momenty, przekazywać jedynie pozytywne informacje, przyjemne filmy ukazujące jak nasze zwierzaki cieszą się życiem, niestety, by to się stało, musimy stanąć na nogi, chociaż powoli opadamy z sił…
Jeśli nie jest Wam obojętne życie zwierząt hodowlanych… Pomóżcie nam! Jeśli chcecie widzieć na własne oczy, jak zwierzaki po wypadkach wracają do zdrowia. Pomóżcie nam! Jeśli pragniecie zaadoptować zwierzaka… Pomóżcie nam! Jesteśmy małą grupką ludzi, ale działamy tak, by zarazić innych naszą misją. Udzielamy wsparcia behawiorystów, wspieramy nowe domy po adopcjach, staramy się też dla Was.
Nasze adopcje są bardzo przemyślane, dobieramy nowych członków rodziny i największą nagrodą dla nas są wiadomości od adoptujących, że nie wyobrażają sobie życia bez swoich psów. My również nie wyobrażamy sobie życia bez Azylu, bez tego bezpiecznego miejsca, gdzie możemy przywozić te zapomniane, porzucone, skrzywdzone… Obiecujemy, zrobimy wszystko, całą „brudną robotę”, możemy pracować dzień i noc, tylko… Pomóżcie nam!
Nie pozwólmy upaść Azylowi - Masz Nosa! Dla niektórych zwierząt to dom dożywotni, bo niewiele osób decyduje się na starsze schorowane psy, a ci, którzy kochają krowy, nie mogą ich zabrać do mieszkania. Jednak każdy z Was może dołożyć swoją cegiełkę, by każde z tych zwierząt, nawet te niechciane mogło godnie żyć, bez bólu, bez zimna, bez strachu.
Na zdjęciu wyżej widzicie Brendona, jest także "twarzą" naszej zbiórki - widzicie go na zdjęciu głównym. Brendon to psiak, który trafił do nas w 2017 roku. Przyjechał z Ukrainy, z poodrywanymi kończynami i brakiem czucia. Nie kontrolował też oddawania moczu i kału. Odleżyny, które miał na ciele były tak głębokie, że czyszcząc je w środku, musiałam wkładać tam cały palec. Finalnie Brendon musiał mieć amputowane obie tylne łapy. Jedną przy samej miednicy, drugą pod kolanem. Któregoś dnia w związku z bólem fantomowym Brendon uszkodził sobie znaczną część penisa. Lekarz dał nam rozwiązanie - wprowadzenie leków psychotropowych bądź eutanazja.
Na szczęście udało się uratować Brendona inaczej. Jego penis został amputowany, a cewka moczowa wyszyta. Mijały kolejne dni, Brendon czuł się coraz lepiej. A dziś? Dziś biega szczęśliwy na dwóch łapach z resztą psiaków, a my jesteśmy dumni, że nigdy się nie poddajemy bez walki.
Nie jest łatwo prosić o pomoc, często wstydzimy się tego, jednak najważniejsze jest dla nas przetrwanie azylu. Azylu i takich zwierząt, jak Brendon. My damy sobie radę, ale te zwierzęta zginą i z tym nie możemy się pogodzić, dlatego chowając dumę do kieszeni jeszcze raz… Prosimy, pomóżcie nam.