Zobaczyłem bardzo jasne światło i usłyszałem pisk samochodu. A potem już nic zupełnie, ani nie widziałem, ani nie słyszałem. Poczułem że lecę w powietrzu i zrozumiałem, że to tak właśnie wygląda, tak się właśnie kończy życie kota wolnobytującego. Tak zginęła moja mama jesienią, tak zginęło całe moje rodzeństwo, kiedy byli jeszcze malutcy. I teraz tak samo zginę ja.
Upadałem na ulicę, nawet nie czułem bólu, nic zupełnie nie czułem i nawet się nie bałem. Wiecie, wydawało mi się, że znowu jestem malutki i że mnie mama myje, czułem się taki szczęśliwy i bezpieczny. Po jakimś czasie zrozumiałem, że nadal leżę na ulicy, że wcale mnie ten samochód nie zabił, że nadal żyję i nawet nie wiem, czy najpierw to zrozumiałem, czy najpierw zacząłem czuć ból.
Bolało mnie wszystko, calutki zadek, pyszczek, na który upadłem, łapki z przodu mnie też piekły. Chciałem wstać i sobie gdzieś pójść, schować się, ale nie mogłem się podnieść, mówiłem moim tylnym łapkom, żeby wstały, ale one mnie nie słuchały. Zacząłem się czołgać, robiłem kroczek przednimi łapkami i przysuwałem tylne. Bardzo długo trwało zanim nie dotarłem do brzegu ulicy, okropnie bolało, kiedy się starałem wdrapać na chodnik. Nie dałem rady, położyłem się i czekałem aż ból trochę przejdzie, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jeszcze bardzo, bardzo długo będzie mnie bolało.
Teraz wiem, że pomimo tego co mi się stało, miałem dużo szczęścia, bo do domu wracała taka miła Pani która mnie, moje rodzeństwo i moją mamusię karmiła od zawsze. Przynosiła nam jedzonko na pętlę autobusową, tu gdzie się urodziłem i mieszkałem. Zobaczyła mnie i zabrała do lekarza dla kotów, takiego co był najbliżej. Pan lekarz powiedział, że nie można mi pomóc, że nic się nie da zrobić i że ja nie wyzdrowieję i że może mnie tylko uśpić. Pani jednak nie chciała, chciała żeby mnie ktoś dokładnie zbadał, chciała być pewna, że nie można mi pomóc.
Nie wiem jak, ale Pani znalazła ciocie, a ciocie się zgodziły żebym przyjechał na badania. Tutaj, w takiej dużej lecznicy się okazało, że można mi pomóc, że można zrobić taką operację żebym może mógł chodzić, tylko taka operacja kosztuje bardzo, bardzo dużo. Ciocie nie mają tyle pieniążków, tyle pieniążków ile ja potrzebuję to ciocie mówią, że wydają w kilka miesięcy na kotki.
I wiecie znowu lekarz dla kotków powiedział, że może lepiej mnie uśpić. Bo taka operacja strasznie dużo kosztuje, bo nie wiadomo czy ja będę jednak chodził, bo pewnie sam siusiu nie będę robił i pewnie kupki też nie, nikt mnie nigdy nie pokocha, nie zabierze do domku, to może nie warto.
Ciocie mówią, że bardzo chcą żebym żył, że warto, że mają podobne do mnie kotki, że będą mnie kochać, że już kochają, że będę mógł mieszkać w azylu i będę miał posłanko i jedzonko i będę bezpieczny i nawet będę mógł, jak będę chciał, sobie wyjść na taras i poleżeć na słoneczku.
Bardzo chciałbym żyć, nigdy nawet nie myślałem, że kot może mieć posłanie i chyba do końca nie wiem co to jest, ale ciocie mówią że to fajne. Głupio mi tak prosić o tyle pieniędzy dla mnie jednego, ale jeśli uznacie, że warto mi podarować życie to proszę Was pięknie – pomóżcie ciociom uzbierać na moje leczenie…
Nazwałyśmy go Busik, od autobusów na tej pętli, na której się latem zeszłego roku urodził. Busik ma około 8 miesięcy, mimo ogromu cierpienia, którego go spotkało jest kocurkiem pogodnym i lgnącym do ludzi.
Nie wiemy dlaczego tak miły, mruczący i ugniatający kotek mieszkał na ulicy, może jego kolor się nikomu nie spodobał. Dla nas Busik jest śliczny z tymi swoimi wiecznie zdziwionymi oczkami i ciągle gniotącymi podkład łapciami. Jest idealny. Tak bardzo chcemy uratować mu życie i na ile się uda sprawność.
Chirurg ortopeda niczego nam nie obiecuje, bo obiecać nie może. Po operacji Busik może zacząć sam chodzić, szanse na samodzielne załatwianie potrzeb fizjologicznych ma znikome ze względu na uszkodzenie ogon, który musi zostać amputowany praktycznie tuż przy nasadzie. Takie obrażenia przeważnie powodują trwałą niezdolność do kontrolowania wydalanie kału. Nie wiemy, czy będzie sam robił siusiu, ale szans na to praktycznie nie ma.
Maluszek ma połamaną miednicę, w wyniku uderzenia fragment kości znacznie się przemieścił, ma obitą wątrobę i pęcherz moczowy. Chcemy do uratować, mamy takie koty jak on, wiemy, że zapewnimy mu opiekę nawet jeśli nie wstanie na łapki i trzeba będzie za niego załatwiać sprawy kuwetowe.
Operacja jest jednak bardzo, bardzo skomplikowana, a po operacji Busik będzie musiał mieszkać w klatce przez dwa miesiące. Musimy opłacić badania – RTG, USG, kilka badań krwi, samą operację i pobyt w lecznicy kocurka.
Nie wiemy, jak Was prosić o tak ogromne pieniądze na jednego jedynego zwykłego buraska… Nie potrafimy jednak nie dać mu szansy, ale same, bez Was nigdy nie uzbieramy takiej kwoty… Błagamy Was, pomóżcie Busikowi…