Czy to już koniec? Rozsądek mówi tak, serce krzyczy nie!
Telefon dzwoni, skrzynka mailowa przepełniona, czy mamy odmówić pomocy psom, którymi nikt nie chce pomóc?
Rozsądek mówi odmawiać pomocy, zostawić to w diabły! Nie przyjmować więcej! Zostawić maltretowane zwierzę u zwyrola, pobite u oprawcy, potrącone na ulicy, psa na ciężkim łańcuchu, głodnego jedzącego od przypadku do przypadku resztki z pańskiego stołu, nie nakarmić?
Stos niezapłaconych faktur na kwotę ok. 50 tys. zł. Nie dajemy rady pomimo dwóch bazarków i ciągłego żebrania o każdy grosz. Zbiórki na poszczególne zwierzaki nie pokrywają w całości wydatków, a nasi podopieczni ciągle zwiększają koszty. Leczymy je, kastrujemy i... generujemy długi.
W hotelach również... Adopcje przed wakacjami zwolniły, a potrzebujących zwierząt wciąż przybywa. Nie bawimy się w Pana Boga i ratujemy bez względu na płeć, wiek, chorobę... Pomagamy tam, gdzie ta pomoc jest potrzebna biorąc na swoje barki więcej niż jesteśmy w stanie udźwignąć. Mamy pod swoją opieką prawie 100 psów i kotów. W chwili obecnej 9 psów z problemami behawioralnymi przebywa w specjalistycznych hotelach.
My z tego tytułu mamy miesięcznie do zapłacenia faktury na kwotę 6000 zł... Są to psy, które bez pomocy specjalisty nie miałyby najmniejszej szansy na adopcje. U nas ją dostały... Część z Was na pewno pamięta Beki, młodą sukę w typie ON, zabraną przez nas ze schroniska, które chciało ją poddać eutanazji jako agresywną i nie rokującą. Sunia atakowała jak tylko mogła, gdy kaganiec uniemożliwiał jej wbicie zębów w człowieka tłukła nim na oślep, byleby wyrządzić krzywdę.
Długie miesiące zajęła jej socjalizacja, czasami nawet my wątpiliśmy w powodzenie tej akcji, ale udało się. Dziś Beki ma najlepszy dom pod słońcem i korzysta z życia pełnym pyskiem, a my wiemy, że dla takich chwil warto pomagać.
Przypadków takich jak Beki jest o wiele więcej... Historią Dory, starszej, schorowanej psiny dwa lata temu żyła cała fb społeczność. Sunia, która z długą listą poważnych dolegliwości nie miała szans na dalsze życie dostała bilet do schroniska, w jedną stronę. Wyciągnięta z gminnej przechowalni przez wolontariuszkę trafiła do nas, kilka tygodni walczyliśmy o jej życie...
Wspólnie z nami, jako pełnoprawny członek jednego z naszych domów przeżyła jeszcze dwa lata.
Ratujemy zwierzęta w ciemno, nigdy nie wiemy, jakich zaniedbać względem nich dopuścił się człowiek i jakie koszty w związku z powyższym poniesiemy. Nie mamy zaplecza finansowego i gdyby nie fakt, że lecznice i hotele kredytują nam swoje usługi już dawno przestalibyśmy pomagać... Działamy wolontariacko, nie mamy żadnych profitów związanych z prowadzeniem fundacji, a nasze życie po godzinach pracy zawodowej (często również w jej trakcie) w pełni podporządkowane jest zwierzakom i ich potrzebom. Nasze prywatne domy są dożywotnią ostoją dla psów i kotów nie adopcyjnych, starych i schorowanych. Na zdjęciach część z nich, zwierzaki niepełnosprawne, niewidome, kalekie, padaczkowe, autystyczne...
Nie mamy azylu dla swoich podopiecznych, płacimy faktura za hotele, ale też w ramach oszczędności umieszczamy zwierzaki w swoich domach, byleby uratować ich jak najwięcej. Nasze domy są również często szpitalem, zwierzęta wymagające ciągłej opieki, pielęgnacji, wizyt w lecznicy, lokowane są w naszych domach...
Trafiają do nas psy i koty porzucone, ale również takie, które odbieramy ze złych warunków.
To ten sam pies, tylko zaopiekowany i kochany!
Wszystkie w różnym stopniu skrzywdzone przez człowieka. Nigdy nie wiadomo, z jakimi demonami przeszłości przyjdzie nam się zmierzyć. Niestety, swoimi działaniami zapędziliśmy się w sytuację, która nas przerosła. Nie damy rady pomóc kolejnemu zwierzęciu gdy opieka nad tymi, które mamy stoi pod znakiem zapytania. Nie ma dnia, żebyśmy nie drżeli o przyszłość naszych podopiecznych... Jesteśmy małą fundacją, która wzięła na siebie zbyt wiele obowiązków, która ciągle boryka się z brakiem pieniędzy.
Niestety, teraz zadłużenie dla nas jest wysokości szczytów Himalajów. Na razie gabinety weterynaryjne i hotele dzielnie znoszą nasze opóźnienia w płatnościach, ale takiego zadłużenia nie damy rady już spłacić. Dlaczego tak się dzieje? Ktoś zgłasza psiaka czy kociaka, my podejmujemy się pomocy, zbiera się parę złotych na początek, a potem cisza, wszyscy zapominają o tym zwierzęciu.
A ono generuje koszty. Za chwilę kolejne zgłoszenie, i sytuacja się powtarza. A jak odmawiamy, to jesteśmy złą fundacją, której zależy tylko na pieniądzach ... No niestety, bez pieniędzy nie da się pomagać. Przygotowanie psa zabranego z ulicy do adopcji to koszt kilkuset złotych, a są takie, które na start w nowe, lepsze życie nie zebrały nawet złotówki... Miesięcznie na karmę wydajemy 5 tys. zł, opieka w zwykłych hotelach to kolejny koszt 5-6 tys. w zależności od liczby podopiecznych, zabezpieczenie przed kleszczami 1,5-2 tys.
Koszty weterynaryjne - temat rzeka... Nie narzekamy na wieczny brak czasu dla siebie i swoich rodzin, na bałagan i zniszczenia powodowane przez psy, na brak życia prywatnego... Nie narzekamy na blizny, jakie pozostają na naszych psychikach kiedy patrzymy na pobite, powypadkowe czy zabrane z tragicznych warunków zwierzaki... Narzekamy na wieczny brak środków i ciągły niepokój o godny byt naszych podopiecznych. W ciągu trzech lat istnienia fundacji uratowaliśmy i znaleźliśmy domy prawie 400 zwierzakom. Każdy dom jest przez nas wnikliwie sprawdzony i dopasowany do potrzeb psa lub kota. Spośród tylu adopcji 4 psy wróciły do nas z powrotem. Dla nas jest to olbrzymia porażka, ale na taką ilość adopcji chyba nie jest najgorzej.
Naszym marzeniem jest móc dalej pomagać, stworzyć bezpieczne miejsce dla naszych podopiecznych i nie martwić się czy jutro starczy nam na zakup karmy. Los naszej fundacji i jej podopiecznych spoczywa w Waszych rękach. My w imieniu tych, które same tego nie zrobią prosimy Was o wsparcie. Spójrzcie na metamorfozy poniżej i oceńcie, czy warto...
Prosimy o wsparcie i dziękujemy!