PROSZĘ, PRZECZYTAJ DO KOŃCA:
Uratowaliśmy tysiące psów, ale takiego nieszczęścia nie widzieliśmy dawno. Nie przypominał psa, nie przypominał niczego. Jeden wielki zbity kołtun z odchodami, robakami, błotem i strupami…
Prosimy, nie omijaj psa, którego każdy się brzydził i przeganiał. Przeczytaj jego wstrząsającą historię…
Tak bardzo cierpiałem, wszystko mnie bolało. Nie mogłem się ani podrapać, ani wylizać ran. Szukałem pomocy, snując się między przypadkowo spotykanymi ludźmi. Kroczyłem od domu do domu w nadziei, że ktoś wyciągnie do mnie pomocną rękę. Każdy mnie wyganiał, krzyczał, żebym sobie poszedł. Bardzo się bałem. Drżałem i cichutko skomlałem. Chciałem tylko odrobiny miłości i opieki.
Niektórzy rzucali we mnie kamieniami, odganiali kijami. Kuliłem się ze strachu i bólu. „Dlaczego mnie krzywdzicie?” – pytałem w myślach codziennie. Nie miałem dokąd pójść. Gdy zasypiałem na mrozie pod byle krzakiem, śnił mi się bezpieczny dom i gładząca moją sierść ciepła dłoń kogoś, dla kogo jestem ważny, kto mnie widzi i kocha. Ale świt przynosił tylko lęk, cierpienie i ból. Piękny sen nie stawał się rzeczywistością. To rzeczywistość stawała się koszmarem.
Z dnia na dzień ogarniała mnie coraz większa rozpacz i beznadzieja. Najpierw porzucono mnie gdzieś w szczerym polu, a później błąkałem się po wsi. Byłem samotny, tak bardzo opuszczony i zapomniany, że chciałem zniknąć, zapaść się pod ziemię i już nigdy nie czuć przeszywającego zimna, głodu i strachu.
Któregoś razu znalazłem pod śmietnikiem stary chleb i chciałem go zjeść. Nie jadłem od dawna i słaniałem się na nogach, ale nawet tego mi odmawiano: jedzenia i picia. „Wynocha, kundlu! Wynocha!” – krzyczeli ludzie i tupali nogami. Nie miałem siły uciekać, moje ciało nie było w stanie biegać. Nosiłem na sobie skołtunioną sierść, w której schowali się niemi towarzysze mojej niedoli: błoto, rany, z których sączyły się wydzieliny, robaki, strupy, odchody. Im większe było moje zrezygnowanie, tym większa porastała mnie skorupa, a ból robił się nie do zniesienia. Poddałem się. Zaczynałem znikać, chudłem, a ciężar kołtuna przygniatał mnie coraz bardziej i bardziej. Dlaczego jedne psy dostają miłość, a inne tylko cierpienie? Czym ja sobie zasłużyłem, by traktowano mnie jak śmiecia? Przecież nie zrobiłem niczego złego...
Każdego dnia traciłem nadzieję i siły, a moja sierść zmieniała się w coraz większy kołtun, który narastał wraz z moim cierpieniem i osamotnieniem. Swędziało, ciągnęło, piekło i przygniatało. Codziennie przybywało dodatkowego balastu. Im bardziej cierpiałem, tym bardziej mnie odganiano, wyśmiewano i wyszydzano. Ostatkiem sił wstawałem i kroczyłem przed siebie, szukając pomocy. Ale pomoc nie nadchodziła, nikogo nie obchodziłem. Byłem dla ludzi brzydkim śmieciem. Nie przypominałem ich wypielęgnowanych zwierząt.
Nie mogłem nawet spojrzeć ludziom w oczy. Z czasem zarosły i przykryły je zlepione kosmyki. Może gdyby je dostrzegli, zobaczyliby we mnie coś więcej niż kulę brudu. Przecież pod nią byłem ja. Mała, zlękniona istota o wielkim sercu, które chciałem podarować człowiekowi. Kochać i być kochany. Nic więcej… Gdybyś mnie dostrzegł, człowieku, byłbym twoim najwierniejszym przyjacielem. Może dostrzegłbyś w tych oczach moje cierpienie, lęk i samotność. Jednak nikt by nie zauważył, gdybym cichutko zasnął i już nie otworzył oczu. Pewnie nawet wtedy by mnie wszyscy omijali. Bo brzydki, bo śmierdzi, bo do niczego niepodobny. Śmierć byłaby dla mnie ukojeniem, nawet ta w samotności i pośrodku niczego. Chciałem już umrzeć, zniknąć i odejść w zapomnienie. Chciałem, aby przestało mnie już boleć i żeby już nikt mnie nie wyganiał i nie upokarzał.
Gdy go zobaczyliśmy, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom, że pies może być tak skrajnie zaniedbany, brudny i skołtuniony. Z trudem dostrzegliśmy jego nos, bo oczy zasłaniała sierść. Poruszał się z wielkim trudem, ociężale. Było widać, że cierpi i jest zrezygnowany. Było mu w tamtym momencie wszystko jedno. Skulił się i czekał na kolejnego kopniaka. Kiedy zrozumiał, że nie chcemy go skrzywdzić, podszedł do nas nieśmiało. Skąd wziął się na tej wsi? Nie wiemy, ale na pewno błąkał się tam przez prawie miesiąc.
Jesteśmy zdumieni ludzką bezdusznością!
Jak można pozwolić, by na oczach tylu ludzi pies zmieniał się każdego dnia w ocean cierpienia? Przez prawie miesiąc wszyscy byli ślepi na tragedię tego maluszka – bo to naprawdę drobny piesek. Uroczy i powabny. Taka kochana i wdzięczna kruszynka. Sypiał, gdzie popadnie, niewiele jadł i szukał pomocy. Nie jesteśmy sobie nawet wyobrazić skali jego cierpienia. Psia fryzjerka potwierdziła, że musiał doskwierać mu niewyobrażalny ból.
Najbardziej uderzyło nas to, że on nigdy nie jadł karmy dla psów. Skąd to wiemy? Bo w domu tymczasowym rzucił się na suchy chleb i odpady. Jadł tak łapczywie, że nie sposób było zatrzymać tego szaleństwa. Jadł to, co znał do tej pory; do psiej karmy bał się podejść. Rozumiecie, Drodzy? Pies przeżył taką traumę, że bał się podejść do mięsa – w obawie, że oberwie. Spotkaliście się z czymś takim? Bo my pierwszy raz! Wybrał więc czerstwy chleb, który pochłaniał w ułamku sekundy, aby nikt go mu nie zabrał…
Ten wspaniały pies lgnie do ludzi. Przeszedł niewyobrażalnie dużo, ale jest niezwykle dzielny i otwarty. Nauczymy go, że życie może być wspaniałe. Nie zazna już nigdy głodu.
Po SZEŚĆIU GODZINACH mozolnej walki ze zbitą skorupą na jego skórze, ukazał się nam niezwykle uroczy psiak. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia i nie kryliśmy wzruszenia. Każdy z nas miał łzy na policzkach. Nieśmiało zamerdał ogonkiem, jakby wiedział, że jego życie się właśnie odmieniło. Daliśmy mu na imię Fondi. Waży 10 kg, a miał na sobie 9-kilogramowy kołtun. Jego zlepione włosy ważyły prawie tyle co samo co pies!
Zobaczcie sami tę niesamowitą metamorfozę…
Damy Ci, kochany piesku, wszystko, co najlepsze. Nie pozwolimy, abyś kiedykolwiek cierpiał. Składamy Ci obietnicę, że już nigdy nie zaznasz bólu, strachu i głodu. Mamy nadzieję, że zapomnisz co to chłód, przemoc i rezygnacja. W Zwierzęcej Polanie jesteś bezpieczny. Pod naszymi skrzydłami jesteś ważny, potrzebny i kochany. Nie lękaj się, nie obawiaj. Razem sprawimy, że zapomnisz o tym koszmarze.
Drodzy Przyjaciele!
W wyniku skrajnego zaniedbania Fondi musi zostać objęty specjalną opieką weterynaryjną. Ten pies to praktycznie skóra i kości. Mimo młodego wieku – szacujemy, że może mieć 2-3 lata – pilnie potrzebne są:
konsultacja dermatologiczna,
przegląd stomatologiczny,
wizyta u okulisty
usg,
morfologia z rozszerzoną biochemią,
badania kału i odrobaczenie,
badanie moczu,
szczepienia,
kastracja,
suplementacja,
karma najwyższej jakości
A to tylko kilka pierwszych wydatków…
Nie wiemy, jak długo kochany Fondi będzie do siebie dochodził i ile potrwa leczenie i rekonwalescencja. Prosimy, błagamy w jego imieniu o wsparcie finansowe.
Mamy obecnie pod opieką blisko 100 zwierząt. Psy, konie, koty, krowy, owce. Niemalże każdy nasz podopieczny wymaga stałego wsparcia weterynaryjnego.
To są ogromne koszty, ale mimo to nie zostawiamy żadnego zwierzęcia w potrzebie bez pomocy!!! Nie zważając na stan konta, a ten jest tragiczny, ruszyliśmy na pomoc psu, którego każdy się brzydził i go odtrącał. Gdy w grę wchodzi życie, o pieniądze martwimy się później. I martwimy się właśnie teraz.
Potrzebujemy Cię ogromnie. Uratowane zwierzęta Cię potrzebują. W ich imieniu dziękujemy Ci za Twoje wielkie serce. Razem możemy uratować wiele żyć. Razem możemy uczynić ich życie lepszym i sprawić, by cierpienie zniknęło na zawsze.
Z wyrazami wdzięczności,
Załoga Zwierzęcej Polany