Katastrofa, po raz kolejny, zaczyna się od anonimowego zgłoszenia. Na początku marca dostajemy informację o koniach w potrzebie, które właściciel zagłodził. Równolegle z tą informacją okazuje się, że zagłodzone konie wystawione są do sprzedaży na jednym z portali przy użyciu nieaktualnych zdjęć.
Pod pretekstem zakupu jednego z koni wolontariusze jadą sprawdzić stan faktyczny i przygotować ewentualną dokumentację do zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. Wkrótce wolontariusze przesyłają nam nagrany materiał do oceny. To, co ukazało się naszym oczom, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania - przerażające!
Stan wychudzenia koni wskazywał na BCS 2 w 10 stopniowej skali, roczne źrebaki były z powodu nieodżywienia skarłowaciałe, z ogromnymi wadami postawy, powykrzywianymi kończynami, miękkimi pęcinami, młodszy ogier poraniony od wewnętrznej strony na udach i tuż nad piętą. Wszystkie konie pokrywała „mamucia” sierść, wskazująca na potężne deficyty żywieniowe, brak umięśnienia ujawniał brak systematycznego żywienia - brak jakiegokolwiek żywienia.
Wszystkie zwierzęta były apatyczne i zrezygnowane, bez chęci do życia. W związku z ujawnionym materiałem zapadła decyzja o natychmiastowym działaniu.
Na miejsce przybyliśmy o 2 w nocy. Każda z organizacji miała do pokonania średnio 400 km. O pomoc w interwencji zwróciliśmy się do Molosy Adopcje, bo mają w procedurach ogromne doświadczenie, a Prezesowa po prostu to lubi, ponieważ czuje się w takich sytuacjach jak „ryba w wodzie”. My, jak zwykle, zajęliśmy się stroną prawną, logistyką i finansowaniem całej operacji (taki podział zadań doskonale sprawdził się w czasie interwencji w Mirotkach).
Dnia 14 marca, po dokonaniu wszelkich formalności i przeprowadzeniu niezbędnych procedur, przystąpiliśmy wraz z asystą, kryminalnymi, PiW Puck, lekarzem weterynarii z naszego ramienia, do kontroli i działań interwencyjnych. Nie spodziewaliśmy się jednak, mimo wcześniejszego materiału, z którym się zapoznaliśmy, aż takiego horroru.
Na podmokłej połaci czegoś, co kiedyś było łąką, a teraz stało się błotnistą mazią porośniętą resztkami starej trawy, z wysypiskiem śmieci oraz butelek po alkoholu, na pokrzywionych nogach słaniały się szkielety, dostojnych niegdyś hanowerów z jednych z najlepszych sportowych linii.
Pomiędzy źrebakami i klaczami biegał luzem ogier kryjący, drugi z ogierów stał na górze obornika, bez źdźbła ściółki czy karmy, w ciasnej, niskiej, drewnianej szopie, która pełniła rolę stajni.
Na osobnym padoku, odizolowana od stada, przebywała w błocie zmieszanym z odchodami starsza, wychudzona klacz – nie miała nawet odrobiny siana, woda była śmierdząca, niezdatna do picia.
W toku oględzin ujawniono między innymi, że niespełna roczna klaczka została najprawdopodobniej zgwałcona przez własnego ojca-ogiera i z tego powodu ma naderwany srom, zaś 5-letnia klacz z powodu nieudanego skoku ma uszkodzony i nietrzymający zwieracz odbytu, u 6-letniego ogiera po wewnętrznej stronie ud znajdują się liczne dziury naruszające strukturę mięśni, powstałe z nieznanych nam jeszcze powodów. Zwierzęta są pokaleczone, wszystkie mają świerzba i grzybicę, wszystkie również mają poważne problemy jelitowe, wzdęcia, czarne odchody mogą sugerować krwawienia z przewodu pokarmowego (pękające wrzody żołądka). Stan kopyt jest fatalny, wyglądają jakby rzeźnik je strugał od przypadku, toporem na pieńku. U wszystkich koni wyraźnie widoczna jest ogromna atrofia mięśni, zwierzęta z głodu „same się konsumują”.
Żadna ze służb, obecnych podczas działań, nie miała wątpliwości, że zwierzęta należy natychmiast odebrać wobec realnego stanu zagrożenia zdrowia i życia. Konie odebrała Policja, zabezpieczyła jako dowody w sprawie i przekazała na przechowanie organizacjom biorącym udział w interwencji. Zwierzęta zostały tymczasowo zabezpieczone w stajni na terenie powiatu puckiego skąd po dokładnych oględzinach i badaniach prowadzonych dla prokuratora zostaną przewiezione do domu tymczasowego, gdzie będą czekały i powracały do zdrowia do czasu rozstrzygnięcia sprawy.
W tym miejscu szczególne „podziękowania” należą się pomorskiemu WZHK za kontrolę ich "punktu kopulacyjnego", bo to miejsce pełniło również taką funkcję. Zastanawia nas także, czy osoby przywożące swoje klacze na krycie w to miejsce, doprawdy nie widziały co się dzieje? Wedle nas taka znieczulica jest NIEDOPUSZCZALNA! Czy doprawdy liczy się tylko materiał genetyczny, a nie dobrostan, a przede wszystkim gdzie i w jakich warunkach kryjecie swoje szlachetne klacze?
Szanowni Państwo, Drodzy Darczyńcy, już interwencja w Mirotkach bardzo poważnie nadszarpnęła nasze prywatne fundusze (organizacyjne wyczerpały się na samym początku tej grudniowej interwencji). Jesteśmy małym stowarzyszeniem, które samo nie jest sobie w stanie poradzić z takim ogromem kosztów. Mimo rozsądku, który krzyczy, że nie mamy możliwości finansowania takich operacji, nie jesteśmy w stanie odmówić pomocy cierpiącym zwierzętom, nasze ogromne serca zawsze kierują się ku potrzebującym i cierpiącym, które same się nie obronią przed złem, jakie funduje im człowiek.
Pamiętajcie, że razem możemy więcej, razem możemy wszystko, dla potrzebujących zwierząt jesteśmy w stanie rzucić wszystko i pojechać na koniec świata, ale tylko z WASZĄ pomocą. Pamiętajcie, że hasło POMAGAJ POMAGAĆ ma swoją moc - jednak tylko razem!