Czasami trzeba dokonać trudnego wyboru: ratować czy pozwolić odejść bez cierpienia. Często wygrywa ta druga opcja gdy stan jest beznadziejny a zwierzak cierpi ponad miarę.
Ale są sytuacje, kiedy jest nadzieja na powrót do zdrowia i w miarę normalne życie, choć wymagać to będzie czasu, pracy, cierpliwości i środków finansowych. I tak było w tym przypadku.
Do fundacji zadzwoniła kobieta z prośbą o pomoc kotu, który od dwóch dni leży na trawniku niedaleko jej domu. Ma zakrwawiony pyszczek. Nie rusza się i chodzą po nim muchy.
Zabraliśmy go do lecznicy gdzie okazało się, że ma pęknięte podniebienie, pękniętą żuchwę i jeszcze jedną kość pod okiem. Miał też obrzęk płuc.
O dziwo, wyniki krwi były dość dobre. Pozwoliło to już następnego dnia zoperować kota i założyć sondę, przez którą jest karmiony.
Kocurek jest w szpitalu, jest karmiony gerberkami dla niemowląt, dostaje silne leki p/bólowe. Za ok. 3 tygodnie powinien zacząć sam jeść. A za kolejne 3 będzie mógł iść do nowego domu. Jednak koszt całości będzie na tyle duży, że musimy założyć zbiórkę. Nie damy rady zwykłymi darowiznami.
Można by rozwodzić się chwytającymi za serce opisami tragedii, ale tu chyba zdjęcia mówią same za siebie. Będę wdzięczna za każdą wpłatę i każde udostępnienie. Kocurek będzie też szukał nowego domu, zainteresowanych zapraszam do kontaktu.