Żyjące na wolności "szczęśliwe, bo wolne". Wolne od pełnej miski, wolne od schronienia przed zimnem, wolne od opieki, wolne od człowieka.
Ale skazane na "powolne" umieranie na koci katar, robaczycę, anemię. Zjadane przez pchły i kleszcze. To szczęście wolno żyjących kotów, mieszkańców działek i blokowisk. Część z nich nie doczekała pomocy. Umarły w swoich kryjówkach. Tym, którym się udało, są pod troskliwą opieką lekarza weterynarii w szpitalu razem z matką.
Część dnia spędzają w inkubatorze, co zapewnia im odpowiednią wilgotność powietrza i temperaturę otoczenia. Informacje o bardzo chorych kotach działkowych dostałyśmy od osoby, która nie była objęta na ich cierpienie. Pilnowała klatki łapki i dzięki temu udało się uratować dzieciaki razem z mamą. Walka o maluchy będzie długotrwała. Nie mamy pewności, czy jednemu z kociąt uda się uratować oko. Możliwe, że trzeba będzie usunąć gałkę oczną. Czym jest koci katar i jaki ma przebieg, możecie zobaczyć na zdjęciach.
Obecnie mamy 4 kocięta i jedną dorosłą kotkę z kocim katarem z podkrakowskich ogródków działkowych. Z innych dojechały wczoraj 3 maluchy, cierpiące tak samo jak poprzednie. Mamy nadzieję, że uda się uratować resztę, które pozostały na rozreklamowanej wolności. Codziennie napływają zgłoszenia o kolejnych kociętach walczących z tą chorobą i błaganie o pomoc. Bez zabezpieczenia finansowego nie damy rady. Nie jesteśmy w stanie opłacać leczenia tak dużej liczbie zwierząt z własnych pieniędzy, szczególnie że mamy na swoim prywatnym utrzymaniu już po kilkanaście zwierzaków, głównie chorych, "agresywnych" i niegrzeszących urodą.
Dlatego bardzo prosimy o pomoc w ratowaniu kocich istnień. Musimy też wyłapać dorosłe koty i poddać je zabiegom kastracji i sterylizacji. Potem wrócą do swojego środowiska, ale zdrowe, zaszczepione i bez dalszego niekontrolowanego pomnażania ich ilości.