Podliczyliśmy luty. Wydaliśmy 40 000 zł. Zebraliśmy 20 000. 1% zaczyna spływać dopiero w lipcu.
Ten strach towarzyszy nam od zawsze. Już nawet nie o to, czy zdołamy pomóc kolejnym kotom, ale o to, czy będziemy w stanie utrzymać te, które już mamy pod opieką i za które wzięliśmy odpowiedzialność... Z roku na rok jest ich coraz więcej. Zostają z nami koty, których nikt nie chce adoptować, koty stare, schorowane... Być może na zawsze pozostaną naszymi podopiecznymi... Za moment wybuchnie sezon kociakowy i zaczną się mnożyć prośby o wsparcie - choćby finansowe. Dla wielu kotów jesteśmy jedyną szansą na przeżycie. Ale zawsze musimy mierzyć siły na zamiary. Bankructwo oznaczałoby koniec fundacji. A ona jest potrzebna. Tym wszystkim kotom, które poza nią nie mają nikogo. Historie kotów, na które potrzebujemy środków, możecie przeczytać w założonych dla nich skarbonkach.
Wolontariusze dają z siebie, ile mogą. Ale potrzeby przerastają nas kilkakrotnie. Dlatego tak bardzo i tak rozpaczliwie ciągle żebrzemy o wsparcie dla kotów. By nie musieć odmawiać pomocy z tak prozaicznego powodu, jak pustka na koncie...