To miał być hotel dla zwierząt w jednej ze wsi pod Otwockiem. W rzeczywistości jednak kilkadziesiąt zwierząt zamiast pomocy – otrzymało cierpienie. Były głodzone, trzymane w komórkach, w zamknięciu, ciemności i odchodach od wielu tygodni. Niewypuszczane i bez dostępu do wody – przeżywały tam piekło.
To nie wszystko. Psy były bite przez właścicieli posesji. Pogotowie dla Zwierząt i TOZ Otwock w wyniku interwencji odebrało wczoraj 21 zwierząt – tych w najgorszym stanie. Pozostałe czekają. Organizujemy dla nich pomoc.
Pani Renata wraz mężem Eugeniuszem prowadzą hotel dla psów i kotów pod nazwą „Wczasy dla zwierząt”. Pani Renata jest też prezesem Fundacji „Elpis” Nadzieja dla Zwierząt w Krakowie. Na stronie internetowej hotelu reklamuje swoje usługi, ale oficjalnie nie prowadzi działalności gospodarczej. Do tego miejsca sprowadzała bezdomne psy i koty. Miała pełnić nad nimi opiekę.
Jednak ze stop klatki wykonanej z ukrytej kamery wynika, iż wraz z mężem bije kijami trzymane na posesji psy. Na fotografii poniżej widać jak małżonkowie okładają kijami zwierzęta. Film jest bardziej wyraźny.
Jako „Pogotowie dla Zwierząt” otrzymaliśmy kilka dni temu zgłoszenie z prośbą o pomoc. Zgłoszenie dotyczyło tego, że właścicielka posesji wraz z mężem utrzymują zwierzęta w niewłaściwych warunkach, w zamkniętych komórkach. często niewypuszczane na dwór. Duszą się w ciemności i ciasnych boksach, męczarnie dodatkowo potęguje upał. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Wspólnie z TOZ Otwock udaliśmy się na posesję Państwa L. Nie chcieli nas wpuścić, jednak po kilku godzinach udało się wejść wraz z policją. Nie było łatwo, bo małżeństwo zabarykadowało się na posesji.
Odkryliśmy makabryczne miejsce. Cierpienie zwierząt trwało tam bardzo długo. Trudno opisać to, co zastaliśmy na miejscu. Kilkanaście psów trzymanych było w komórkach.
Ratunek nadszedł w ostatniej chwili – inaczej groziła i śmierć z wycieńczenia i przegrzania. Nikt tam nie sprzątał, nie wentylował pomieszczeń. Zobaczcie Państwo, jak wyglądały boksy zwierząt. Psy siedziały we własnych odchodach zmieszanych z błotem, gdzieniegdzie już spleśniałych. Tkwiły w ciemności i zamknięciu, było tam jak w „nagrzanej słońcem metalowej puszce”.
Renata i Eugeniusz L. nie współpracowali podczas kontroli. Twierdzili, iż nic złego się nie dzieje, a wszystkie zwierzęta mają dobre warunki.
Na posesję sprowadzono także lekarza weterynarii z Karczewa (w brązowej koszulce po lewej stronie), który rzekomo nie stwierdził, aby znęcano się nad zwierzętami. Kazał tylko zamontować wywietrzniki w budynku gospodarczym. Nie badał jednak żadnych zwierząt. Renata L. (na fotografii w niebieskiej koszulce) wraz z mężem (na fotografii po prawej stronie) Eugeniuszem L. byli pewni, iż Pogotowie dla Zwierząt i TOZ nie wejdzie na posesję. Pomylili się.
Tymczasem warunki utrzymania psów były skandaliczne. W odchodach było pełno larw much.
Te zwierzęta uratowaliśmy w ostatniej chwili. Były niedożywione, odwodnione, po podaniu wody piły ją łapczywie przez kilka minut.
Wiele z tych zwierząt – wychudzonych i schorowanych potrzebowało pomocy weterynaryjnej. W najgorszym stanie był wychudzony pies ze złamaniem, w zabrudzonym, nie zmienianym regularnie opatrunku gwóźdź ranił jego ciało. Biegał wylękniony po całej posesji. Nim zajęliśmy się w pierwszej kolejności.
Niestety nie lepiej miały koty. Trzymane były na strychu budynku – bez wentylacji i powietrza – dusiły się. Stężenie amoniaku z odchodów w tym pomieszczeniu było bardzo duże. Nie sprzątano tam wiele tygodni. Ciężko było nam wytrzymać nawet kilka minut.
Co musiały czuć te biedne zwierzęta? Odebraliśmy wszystkie koty, jakie znaleźliśmy w tym domu. Część z nich pozamykana była w małych kontenerkach, bez możliwości swobodnego ruchu.
Renaty L. nie było podczas oględzin zwierząt. Oddaliła się z posesji. Został tylko jej mąż. Wróciła po 5 godzinach. Świadkowie mówili, iż była pod znacznym wpływem alkoholu. Nie była w stanie nawet sama iść… – do domu musiała doprowadzić ją policja.
To jeszcze nie koniec naszych działań. Na posesji w „hotelu” pozostały psy, których nie mieliśmy możliwości zabrać wczoraj. Chcemy je odebrać jutro lub we wtorek. Mamy mało czasu i dużo obowiązków, bo wiele z tych, które odebraliśmy wczoraj wymaga pilnej interwencji lekarza weterynarii. Pomóżcie nam w niesieniu pomocy.
Nie o wszystkich interwencjach piszemy, codziennie otrzymujemy kolejne zgłoszenia. Przy takiej ich ilości i wciąż powiększającej się liczbie zwierząt potrzebujących pilnej pomocy, nie damy rady ich sami ratować. Koszty takich działań, leczenia i umieszczenia zwierząt w placówkach specjalistycznych są ogromne.