Wojtuś został wyłapany na osiedlu niedaleko ul. Św. Wojciecha. Parę miesięcy wcześniej był widziany w tych rejonach bardzo zakatarzony i kaszlący. Osoba, która go tam wypatrzyła, nie miała przy sobie ani kontenera ani tym bardziej klatki łapki, kiedy wróciła już odpowiednio wyposażona, kocurek zniknął.
Wtedy nie udało się go zlokalizować i zabrać do lecznicy. Tym razem odniosłyśmy sukces. Znalazłyśmy tę kocią biedę i pomimo strachu przed klatką, kot dał się złapać, bo zwyciężył potężny głód. Okazało się, że był już wykastrowany, więc to nie popęd spowodował taki stan Wojtusia, ale na pewno znaczne niedożywienie i być może jakaś choroba.
Musiałyśmy zabrać go do lecznicy. Wyniki krwi, morfologia i biochemia są złe (wysoka kreatynina, mocznik, niski poziom glukozy). Kot musi być codziennie nawadniany, wzmacniany, leczony, dobrze odżywiany i obserwowany.
Zobaczymy, czy parametry krwi się poprawią, czy to wycieńczenie organizmu jest ich powodem, czy coś poważniejszego. Wojtuś mógłby być pięknym kotem o wspaniałej, lśniącej, długiej, czarnej sierści. Tymczasem jego sierść jest wyliniała, klejąca się, matowa, brudna i ma kolor brązowy. Kocurek jest wystraszony, ale dzielnie poddaje się zabiegom, zastrzykom, kroplówkom.
Daje się głaskać, chociaż nieufnie patrzy na ludzką rękę. Zapewne nie zaznał zbyt wiele dobra od człowieka. Mimo to, nie ma w sobie agresji, a w jego oczach widać strach, smutek i brak nadziei.
Dlatego musimy mu pomoc stanąć na łapki, odzyskać zdrowie i przywrócić nadzieję. Może i do Wojtusia uśmiechnie się los i wypatrzy go spośród wielu innych kocich bied jego ukochany człowiek, przy którym będzie bezpieczny, najedzony i mruczący, przy którym zapomni, co to tułaczka w poszukiwaniu ciepłego kątka i pożywienia, kiedy na dworze zamieć, a pozna, co to pełen brzuszek i ciepło domowego ogniska.