20 tys. długu weterynaryjnego i brak dachu nad głową. Pomóż błagamy!

Zbiórka zakończona
Wsparło 1 208 osób
51 240 zł (14,64%)

Rozpoczęcie: 7 Marca 2023

Zakończenie: 1 Listopada 2023

Godzina: 20:00

Dziękujemy za Twoje wsparcie – każda złotówka jest cenna.
Razem wielką mamy moc!
Gdy tylko otrzymamy rezultat zbiórki, zamieścimy go na stronie.
14 Marca 2023, 19:02
Straciłam wiarę w ludzi

Nie mam już siły.

Zadaje sobie pytanie, czemu urodziłam się z taką wrażliwością? Czemu krzywda drugiego, nie ważne czy człowiaka, czy zwierzęcia tak bardzo mnie dotyka, że nie umiem, nie mogę przejść obojętnie
Na co mi to było?
O ile życie było by łatwiejsze, gdybym po prostu, jak wielu, umiała odwrócić wzrok i nie przejmować się.
Spała bym dziś spokojnie, nie martwiąc się o jutro.
O te wszystkie istoty, które z takim trudem ratowałyśmy i których nikt nie chciał.
Nie ryczała bym po kątach, by nikt nie widział...

Straciłam wiarę w ludzi
Straciłam wiarę w to, że dobro wraca
Że wystarczy być uczciwym, porządnym człowiekiem, lub po prostu człowiekiem...
dla innych - słabszych.
Jeszcze tylko one i to, że nie mogę ich zostawić, trzyma mnie przy życiu.
Bo nie wiem, co dalej.
Już nie wiem, co robić

W tej pustce, napełnia mnie też złość, że tyle lat bezinteresownej pomoc, bycia na każdy telefon i wszystko jak krew w piach.
Kogo to obchodzi?
Wydzodzi na to, że naprawdę bardzo niewielu
Wychodzi na to, że dobro wcale nie wraca i nie ważne ile cudów życia dokonałeś.
Gdy znajdziesz się pod ścianą, twoja wiara w społeczną sprawiedliwość i ludzką empatię zostanie wdeptana w piach

Stracić dom, dach nad głową, schronienie a tym samym poczucie bezpieczeństwa. Czy może być większa tragedia? A stracić dom, który jest azylem, ostoją i schronieniem dla 42 psów i 114!

To jest prawdziwa tragedia i nie znam organizacji, którą spotkałby podobny dramat i która bardziej potrzebowała, by natychmiastowej pomocy. Bo my, ludzie, możemy na jakiś czas zatrzymać się u rodziny, czy przyjaciół, ale gdy towarzyszy nam 150 zwierząt, nikt nas nie chce! Przez 11 lat APA ratowało zwierzęta z rąk oprawców. Istoty katowane, okaleczone, ciężko chore i ranne. Ratowało skutecznie siejąc postrach wśród zwyrodnialców krzywdzących te najbardziej niewinne.

APA przygarniało do siebie cierpiących braci mniejszych ratując ich przed bezdomnością i w najczarniejszych snach nie myślało, że ta bezdomność dotknie ich samych. Ludzie, czy macie pojęcie jak wielki jest to dramat? Jaka straszna tragedia spotkała tych ludzi i ich zwierzęta?

Ktoś powie, mogą przecież oddać gdzieś zwierzęta, będzie im łatwiej. Oddać, ale gdzie? Do schronisk, gdzie te istoty, które po cierpieniu zaznanego z rąk oprawców, ze złamaną psychiką, spędzą w jakimś zimnym boksie resztę życia. Jak mogłybyśmy to zrobić? Jak mogłybyśmy wywieść je gdzieś i patrzeć w ich przerażone oczy oddalając się. One przecież nie wiedzą, czemu tak się stało. Czemu nie ułożą się już do snu bezpiecznie z nami w łóżku, czemu będą musiały skulić się w kłębek w jakiejś budzie. Boże, nie możemy tego zrobić, choć tak – to byłoby łatwiejsze.

Bo kto zechce kota z FIP, z białaczką, czy ślepego, lub bez łapy? Kto weźmie i obdarzy odpowiedzialną miłością psa, który niszczy wszystko, czy który mimo rehabilitacji nie akceptuje mężczyzn, czy takiego, który z powodu agresji w schronisku już dawno zostałby uśpiony. Jak możemy opuścić chore, psychicznie zniszczone istoty, które z takim trudem ratowałyśmy i o które tak walczyłyśmy. Istoty, które mimo lęku i zwichrowania ufają nam bezgranicznie. Które co noc przychodzą do nas, wtulając swoje główki w nasze ręce.

Które stały się naszą rodziną, gdy postanowiłyśmy poświęcić ratowaniu ich swoje życie.

Od 6 lat budowałyśmy dla nich dom. Dom, który właśnie Wy Kochani, oglądając nasze relacje i zdjęcia okrzyknęliście „rajem dla kotów”. Miejsce bez klatek, kojcy, bud czy samotnych boksów. Gdzie psy, koty i my żyliśmy razem. Jak rodzina. Tak powstało „szczeniaczkowo” i „kocikowo”, z którego byłyśmy tak dumne i w którym zwierzęta były tak bardzo szczęśliwe.

Ogród dla kotów z roku na rok stawał się coraz piękniejszy, a kociaki, nawet te bardzo chore, którym nie zostało wiele życia, mogły cieszyć się wolnością, ciepłem promieni słońca podczas wylegiwania się na trawie, wspinaniem się na drzewa i słuchaniem świerszczy, gdy zapadał zmrok. Było po nich widać, że są naprawdę szczęśliwe. Psy mogły latać po podwórku, kopać ku naszej rozpaczy tunele, a gdy znudziły im się psoty, ubłocone wskakiwać do nas na łóżko.

Oczywiście nie zawsze było sielankowo, bo utrzymanie harmonii w dużej grupie zwierząt do łatwych nie należy, ale dawałyśmy sobie radę. Wszystko w domu robiłyśmy same. Gdy trzeba było coś naprawić, przebudować, by nie ponosić kosztów, zakasałyśmy rękawy i robiłyśmy to, co trzeba. Same zrobiłyśmy instalację, położyłyśmy kafelki, wzmocniłyśmy sufit i ułożyłyśmy nową podłogę. Byłyśmy z tego dumne.

Niestety od 2-3 lat było nam coraz ciężej. Utrzymanie zwierząt stało się prawdziwym wyzwaniem. Jednak z Waszą pomocą, choć na skraju ubóstwa, ale dawałyśmy radę. Wszystkie pracujemy zawodowo i znaczną część kosztów utrzymania naszej zwierzęcej rodziny, po prostu nie mając wyjścia, wzięłyśmy na siebie, nie raz i nie dwa biorąc kredyty, by zapewnić podopiecznym jedzenie.

Było ciężko, bo inflacja i zubożenie społeczeństwa odczuł chyba każdy. Prosiłyśmy o pomoc tylko wtedy, gdy już absolutnie nie dawałyśmy rady, wiedząc, że każdemu jest teraz ciężko. Ostatnią zbiórkę zrobiłyśmy rok temu. Tak – rok temu, szanując naszych darczyńców i rozważnie planując wydatki. Z zebranej kwoty spłaciłyśmy długi i oszczędnie dysponując resztą zapewniłyśmy wyżywienie naszym podopiecznym. Nie prosimy o pomoc, gdy nie musimy. Nie robimy zbiórek na wszystko. Staramy się być oszczędne i dawać sobie radę, bez obciążania ludzi o dobrych sercach, którym dziś zapewne też jest ciężko. Jednak teraz musimy, bo nie znam innej organizacji pomagającej zwierzętom, która znalazłaby się w tak strasznej i dramatycznej sytuacji. Sytuacji w której z ponad 150 zwierzętami musiała opuścić dom.

Dziś, gdy Ci, którzy przywozili nam koce i dary rzeczowe dla naszych zwierzaków pojadę pod nasz dom, pod „Kocikowo”, zastaną zamkniętą bramę. Nie zobaczą w oddali kotów skaczących po drzewach w ogrodzie i nie usłyszą szczekania psów, bo już nas tam nie ma. Nie ma już naszego domu.

Musiałyśmy go opuścić, bo inflacyjne koszty utrzymania go, zwłaszcza rachunki za prąd w miejscu, gdzie na ów prąd jest wszystko: ciepła woda, kuchenka, a zwłaszcza ogrzewanie elektryczne, zwaliły nas z nóg. Kilkadziesiąt tysięcy. Nikt by tego nie udźwignął. Wzrosły też wszystkie inne koszty. Nie zapłaciłyśmy. Nie miałyśmy z czego.

Postanowiłyśmy przenieść się do znajomych. Wszystko niby super, ale Ci, mimo dobrych chęci, chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, mimo naszych uprzedzeń i wyjaśnień, jak wygląda życie w stadzie zwierząt. Zwierzęta niszczą, są głośnie i cały dzień podporządkowany jest tylko im i opiece nad nimi, a sprzątaniu nie ma końca. Człowiek pada wieczorem na twarz.

Po kilku tygodniach, nieststy to miejsce też musiałyśmy opuścić.

Wiemy, że nikt nie wynajmie swojej własności ludziom, którzy posiadają 150 zwierząt. Nie ma szans. Postawione pod ścianą, wróciłyśmy do naszego mieszkania w bloku. Możecie to sobie wyobrazić. Wiemy jednak, że nie możemy tam długo zostać. Nie da się żyć w mieszkaniu, na tak małej przestrzeni z taką ilością zwierząt.

W czasie tych przeprowadzek też straciłyśmy ostatnie środki, jakie miałyśmy i nie mówię tu o środkach APA, bo tych już od dawna nie ma, ale nasze prywatne oszczędności na tzw. ”czarną godzinę”. Gwóźdź do naszej trumny wbiła faktura weterynaryjna za ostatnie miesiące na kwotę 18 tysięcy i zaleganie z opłatą za hotel dla zwierząt w którym jest część naszych podopiecznych.

Ciężko jest nam to wszystko znieść, gdy cały świat wali nam się na głowę. Nie wiemy już co robić. Myśli typu: rzucić się pod pociąg, wcale nie są nam obce, bo w takiej sytuacji depresja dopadła, by nawet najodporniejszego człowieka. Trzyma nas to, że nie możemy ich zostawić. Musimy wykrzesać z siebie resztki siły i walczyć, bo one nie mają nikogo, tylko nas i nie rozumieją co się dzieje. Tylko ona trzymają nas jeszcze przy życiu.

Dlatego błagam Was ludzie – pomóżcie nam. Nie odwracajcie wzroku. Tu nie chodzi o jedną skrzywdzoną istotę. To dramatyczna walka o ocalenie 150 zwierząt i ludzi, którzy od 11 lat poświęcają im swoje życie, nie chcąc i nie biorąc absolutnie nic w zamian.

Co musimy zrobić:

- w pierwszej kolejności spłacić dług weterynaryjny i za hotel dla zwierząt.

- zapewnić środki na wyżywienie zwierząt (8 tys. miesięcznie).

- kupić jakąś tanią nieruchomość za miastem, gdzie ceny są mniejsze, ale na tyle blisko, byśmy mogły dojeżdżać do pracy, względnie przystosować do życia i przenieść się ze zwierzętami.

Prosimy o Wasze wsparcie!

Pomogli

Ładuję...

Wsparło 1 208 osób
51 240 zł (14,64%)