Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Kiedy ktoś nas pyta, ile mamy kotów, odpowiadamy nieodmiennie: ZA DUŻO.
Za dużo, by mieć dla wszystkich czas. Za dużo, by mieć dla wszystkich miejsce. Za dużo, by mieć dla wszystkich pieniądze.
Bo oprócz tych „na stanie fundacji” (czyli między 350 a 400 na stałe), przyjmujemy też kolejne setki „na trochę”, na leczenie. Owo „trochę” potrafi trwać miesiącami…
Najnowsza, bezimienna jeszcze koteczka, która trafiła do nas „tylko na sterylkę”. Ale zaniepokoiły nas jej uszy, a raczej krawędź jednego ucha. Lekarz weterynarii pobrał wycinek, czekamy na wyniki histopatologii. Zanim dojdą – zrobi się zima. Czy przemiła trisia ma wrócić na działki, gdzie tylko sporadycznie pojawi się karmiciel?
Kucharka, maleństwo, które miało niefart trafić na „gminnego weta”. Spędziła ponad miesiąc w lecznicy, ale nie zoperowano jej połamanych łapek. Zanim do nas trafiła, porobiły się silne zrosty i operacja stała się niemożliwa. Kicia daje sobie świetnie radę, ale przecież nie może wrócić na wolność.
TPZ-ka. Dziwne imię, prawda? Ale rozszyfrowanie skrótu nie jest miłe: Ta Po Zmarłym. Polska codzienność. Ktoś umiera, rodzina przejmuje spadek, a zwierzęta wywala się na ulicę. Kilkunastoletnia kotka, przyzwyczajona do spania w łóżku z ukochanym panem, nagle staje się niepotrzebnym nikomu balastem.
Dermatolog. Kot z ogródków działkowych, któremu w pewnej chwili zaczęły się robić rany na skórze. Leczyliście kiedyś zwierzaka z przewlekłymi, wrzodziejącymi ranami? A próbowaliście leczyć zwierzaka dzikiego, agresywnego, próbującego zjeść Was przy każdej okazji? Dermatologa leczyliśmy ponad pół roku, ostatecznie oswoił się i został (na specjalnej diecie) u naszej wolontariuszki. Zobaczcie jak pięknie teraz wygląda! Na wolności za chwilę miałby z powrotem rany…
Pająki, czyli maluchy z kociego portalu. Kiedy pojechaliśmy w miejsce łapania, spodziewaliśmy się kilku-kilkunastu kotów. Ostatecznie przywieźliśmy ich około 60. W tym ponad dwadzieścia chorych kociąt. Chorych tak, że część z nich zgarnialiśmy po prostu w ręce, bo nie widziały już drogi ucieczki. Udało nam się je wszystkie podleczyć, ale jeszcze daleka droga przed nimi. Tak poważna choroba w tak młodym wieku niestety zostawia ślady. I, oczywiście, nie ma mowy, by je tam z powrotem wypuścić. Ponad 20 kociąt z jednej akcji!
Te wszystkie działania są możliwe dzięki ogromnemu zaangażowaniu nas wszystkich. U nas nie ma etatów, pensji. Całość opiera się na wolontariacie. Więc to tylko dzięki cudownym wolontariuszom możemy działać na taką skalę. To oni wyskrobują czas i energię, by opiekować się tymi wszystkimi zwierzakami.
Ale nie jesteśmy w stanie przeskoczyć jednego: braku środków. Miesięczne koszty leczenia i zabiegów kastracji to między 20 a 40 tysięcy złotych. Do tego dochodzi karma (często specjalistyczna), żwir, wszystkie sprzęty i akcesoria. Te koszty są nie do ogarnięcia w pojedynkę, ale przecież jesteście z nami. Damy więc radę, prawda?
Prosimy o wsparcie. Liczy się naprawdę każda złotówka.