Pomóżmy Fundacji

kayteq
organizator skarbonki
Najlepszym opisem całej zbiórki będzie dramatyczny apel Fundacji zamieszczony na jej stronie internetowej, pozwolę sobie go tutaj zacytować:

" Nie myśleliśmy, że w Sylwestra zakomunikujemy Wam tak smutne wieści. Chwilę temu, we wrześniu, zakupiliśmy naszym podopiecznym ich skrawek ziemi - stary folwark w Szczedrzykowicach. Znalazło tam schronienie blisko 200 naszych koni, wiele psów i kotów. To wszystko dzięki Waszemu wsparciu - całość zakupiliśmy z 1 % podatku. Pozostało jeszcze na przystosowanie obór na stajnie, budowę boksów, ogrodzeń, doprowadzenie wody i prądu.


Ale Pałac miał 150 lat, stare instalacje, które chwilę temu zastaliśmy.. i na ich naprawę nie starczyło już pieniędzy. W Pałacu było zimno i wilgotno, ale nasza radość z bycia wreszcie na swoim sprawiała, że wspólne mieszkanie dla prawie 15 opiekunów, w tym również wolontariuszy, dla naszych zwierząt, było radością. Wiedzieliśmy, że zima będzie ciężka, o centralnym mogliśmy pomarzyć, piec to koszt około 20 tyś zł - w tym roku to było nierealne. Ale w Nowy Rok wchodziliśmy z wielkimi planami, miała powstać nawet mini klinika dla naszych zwierzaków, we współpracy z lek wet Krzysztofem Kmiecikiem, który od lat, również tutaj, otacza nasze konie opieką.

Mieliśmy grupę wspaniałych, sprawdzonych ludzi, w tym ekipę budowlaną, remontową, którą trzymała się razem. Pracowaliśmy po 20 godzin na dobę, starając się jednocześnie sprostać jakiejś wzajemnej komunikacji, starając się sobie pomagać, starając się, aby przed zimą postawić 200 boksów, postawić powalone przez poprzednich właścicieli stropy, wyremontować dachy, wykopać rowy pod wodę i energię. Pracy na tak ogromny, zrujnowanym obiekcie znalazłoby się dla setki - ale nasza piętnastka była niesamowita. Umęczeni ludzie, w każdym wieku, z całej Polski, z różnymi doświadczeniami, których połączyło ogromne zamiłowanie do zwierząt, dla których praca w Centaurusie stała się ich życiem i powodem, aby rano wstać. I iść dalej.

Dziś obiecaliśmy sobie, że pierwszy wieczór odpoczniemy - popatrzymy na nasze konie, i ocalone psy. Będziemy wspólnie z naszymi zwierzakami świętować nadejście Nowego Roku, który przyniesie nowe pomysły, i nowe rozwiązania.

___________________________________

Tymczasem plany runęły zanim w ogóle zdążyliśmy nastawić czajnik z herbatą. Było koło 20stej. Głośny wybuch na górze, ktoś otworzył drzwi, buchnął ogień na poddaszu, gdzie mieszkała część osób oraz psy. Po zimnym, wilgotnym Pałacu przelał się strumień gorąca. Na nic nie było czasu. Schody zajmowały się lawiną ognia jeden po drugim, pędząc w dół. Wszyscy wybiegli, zaczęła się panika - co rozsądniejsi powstrzymywali pozostałych przed wejściem do środka. Ktoś nagle krzyknął, że przecież psy są na górze.. ale ogień buchał z okien czerwonymi obłokami. Nasza Lusia, maleńka Lusia.. w pokoju wraz z Lalunią, niczego nieświadome spały pod kołdrą, jak zawsze. Roxy pilnowała pokoju, w którym było biuro i jej ulubione czerwone posłanko z zabawkami. Teraz pewnie leżała pośród gumowych kości, ukochanych sznurków do rozciągania, Pana Misia, którego codziennie obgryzała już niczego nieświadoma. Co chwila ktoś wyrywał się, że może zdąży - ale wejścia do Pałacu już nie było. Całe górne schody zajęły się ogniem. Pałac był drewniany, poddasze i kopuła również - wystarczyła chwila.
Chwila, by zgasić życie.
Chwila, by zrujnować to, na co pracowaliśmy, to co Wy wspieraliście.

Przepraszamy, Lusiu. Przepraszamy, Roxy. Przepraszamy, Laluniu. Miałyście  jechać do domu tymczasowego. Już nie pojedziecie..



Ogień strawił lekarnię, straciliśmy wszystkie zapasy leków dla koni z RAO, leki przeciwbólowe i szereg innych, suplementy, środki opatrunkowe - nasz cały zapas dla prawie 200 naszych ukochanych koni. Koni, które każdego dnia potrzebują tych leków, aby móc żyć godnie - lub, w przypadku koni z RAO, żyć w ogóle.

Ogień strawił wszystko, co mieli nasi pracownicy i wolontariusze. Pozostali w klapkach i spodniach, tak jak wybiegli krętymi schodami - ogień zabrał im cały dobytek, dokumenty, a nawet lekarstwa. Stali roztrzęsieni, wpatrzeni w czerwone od ognia okiennice, patrzyli jak zapada się dach, jak płoną wszystkie sprzęty, po policzkach toczyły się łzy. Co chwila ktoś spoglądał na okno Lusi, Laluni i Roxy - licząc, marząc - że to sen. Przecież chwilę temu tuliliśmy je rękach, Lusia malutka miała już wspaniały dom adopcyjny na horyzoncie, Lalunia również była wyczekiwana przez nowych opiekunów, a Roxy na ten wspaniały dom czekała. Świadomość, że ich już nie ma, że nigdzie już nie pojadą, że mała Lusia nie wybiegnie merdając ogonkiem na nasz widok, nie zmoczy nas mokrym noskiem, i nie pogryzie po palcach, że Roxy nie będzie wesoło fikała po schodach.. po schodach, które spłonęły, które zabrały nam dostęp do małej Roxy.. a Lalunia nigdy nie wyje nam więcej kolacji ze stołu.

16 wozów strażackich gasiło pożar. Dziękujemy dziesiątkom osób z całej wsi, które przyniosły koce, ciepłe kurtki, i jakieś suche obuwie dla naszych miłośników zwierząt, którzy zostali z niczym. Dziękujemy za propozycje przenocowania nas - bo dzisiaj nie będziemy mieli gdzie pójść. Ani jutro..

Nie wiemy, co będzie dalej. Na razie przerażenie miesza się ze zmęczeniem. Mimo propozycji - nikt nie poszedł spać. Każdy czekał, aż woda ugasi ogień, i będzie można wejść, choć kawałek, w głąb Pałacu. Liczyliśmy, że usłyszmy pisk z góry - ale kiedy strażak wreszcie wszedł, około 3ciej nad ranem - nie było słuchać zupełnie nic, poza walącymi się na górze stropami. W bocznym skrzydle znaleziony został Elmo, schorowany pod łóżkiem - tulimy go do tej pory, jak największy skarb. Bo tylko on przeżył pożar pozostając w Pałacu.

W chwili obecnej dom dla naszych psów i kotów oraz mieszkania dla pracowników przestały istnieć. Ogień doszczętnie zniszczył górne partie, stropy powaliły się w wielu miejscach, na razie nie wolno nam wejść do wewnątrz. Nie udało się nic wynieść. Pałac nie był ubezpieczony, choć zgłaszaliśmy się do kilku firm, nikt nie chciał ubezpieczyć zabytku - więc szansy na remont nie ma na chwilę obecną żadnej. Nie mamy ani kurtek, ani butów. Nasze konie nie mają leków. Zostaliśmy odcięci od wody i prądu - piwnica została zalana, i zasypana przez walące się zgliszcza. W stajniach na razie działają od rana agregaty, ale blisko 200 koni to nie przelewki - 15 osób nie da rady. Brak wody szybko da się we znaki - czekamy więc na beczkowozy, naprawiamy co możemy, ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy. "

Biorąc pod uwagę w/w okoliczności chciałem przyłączyć się do odbudowy tego co Fundacja z takim mozołem i trudem budowała, a nieszczęsny los zabrał w jednej krótkiej chwili.

Zapraszam wszystkich ludzi którym leży na sercu los "braci mniejszych" do włączenia się w akcję.

Wsparli

16 zł

cav

Darowizny trafiają bezpośrednio do fundacji:
20%
500 zł Supported by 19 people CEL: 2 500 ZŁ