Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dzięki Wam udało nam się pomoc koteczce :) Dacza znalazła dom :)
Takie kotki jak ja nie mają szans na lepsze życie. Rodziny się i parę miesięcy później umieramy, jednym uda się udać na świat potomstwo, innym nie. Niewiele brakowało, a i ja bym urodziła maluszki tylko po to, żeby za chwilę zabrały je choroby albo samochód. Do porodu miałam jeszcze ze dwa, trzy tygodnie, więc cały czas byłam bardzo głodna, w końcu musiałam jeść nie tylko za siebie. Ja co dzień sprawdziłam, czy jest jedzenie w miskach na naszych działkach, a potem szłam zobaczyć, jak się sprawy mają w innej części działek, po drugiej stronie ulicy. Zawsze uważam, jak przez tę ulicę przechodzę, jest bardzo szeroka i jeździ po niej szybko dużo samochodów. To tutaj zginęła moja mama i moje rodzeństwa. Byłam pewna, że nic nie jedzie a te auta, które widzę, są bardzo daleko. Ruszyłam biegiem i się kolejny raz udało.
Objadłam się, ile dało radę, bo na szczęście tutaj miski były prawie pełne i zadowolona wracałam do siebie. Rozejrzałam się, auta były daleko, więc zaczęłam biec. I wtedy dopiero zrozumiałam, że ja w ciąży i po tak obfitym posiłku nie biegnę tak szybko, jakbym chciała. Już byłam praktycznie po drugiej stronie, przednimi łapkami dotykałam trawki kiedy poczułam uderzenie w bok. Leciałam w powietrzu, obracając się w kółko. I tyle pamiętam. Kiedy otworzyłam znowu oczy, leżałam już na stole w lecznicy, chciałam uciekać, bo zawsze bałam się ludzi.
Wiecie, jak to jest na działkach, jedni wystawiają miseczki dla nas, a inni rzucają w nas kamieniami… Szybko przenieśli mnie do klatki, a potem włożyli do małego plastikowego pudełka i pojechałam do cioć, bo w dużym mieście mieli mi lekarze dla kotów pomóc. Podsłuchałam tylko, że jak im się nie uda, to nie będę miała tylnej łapki, a może nawet w ogóle nie będę chodzić. Zaczęłam się zastanawiać, jak się mają moje kocięta… Kiedy dojechałam do miasta, do szpitala wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Dostałam zastrzyk i zasnęłam, a kiedy się obudziłam, poczułam, że w moim brzuchu nie ma już kociąt. Przez chwilę myślałam, że zaraz mi je przyniosą, ale wtedy usłyszałam, jak lekarze ze sobą rozmawiają, że one wszystkie umarły w chwili tego uderzenia, że gdyby nie operacja to i ja bym umarła. Czekam teraz na drugą operację, tej łapki. I nie wiem, co ze mną dalej będzie, ja bardzo nie chcę wracać na te działki…
Dacza jest młodziutka, ma około roczku. Nie miała nigdy bliskich kontaktów z ludźmi i się nas boi. Zupełnie nie jest agresywna, ale nie wie, czym jest głaskanie, ilekroć wyciągamy do niej rękę, to się kuli w sobie. Prawą tylną łapkę ma połamaną na mnóstwo kawałków, praktycznie nie do złożenia. Znaleźliśmy lekarza, który podjął się ratowania jej łapki i nawet zrobi to nieodpłatnie, ale zobaczmy, jaki będzie efekt operacji. Dacza musi pędzić kilka tygodni w lecznicy, pod opieką lekarzy, bo przy zabiegu będzie miała założony stelaż zewnętrzny i trzeba umiejętnie dbać o jego higienę. Poza tym koteczka ma połamaną miednicę, ale nie wymaga ona zabiegu a jedynie ograniczenia ruchu, które to ograniczenie Dacza i tak ze względu na łapkę będzie miała. Bardzo pilna w chwili jej przybycia była kastracja, od kilku dni w jej ciałku rozkładały się martwe płody, prawdopodobnie obumarły w chwili wypadku. Mimo iż chirurg zgodził się wykonać zabieg nieodpłatnie to koszty kastracji, pobytu w lecznicy, odrobaczenia, szczepienia i badań malutkiej są dla nas ogromne. Błagamy Was o pomoc dla Daczy, koteczki, której życie nigdy wcześniej dla nikogo nie miało żadnego znaczenia.
Loading...