Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Urodziłam się w sumie na ulicy, koło domu który domem ani dla mojej kociej mamy, ani dla mnie nigdy nie był. Podobno co roku rodzi się nas tutaj mnóstwo i mnóstwo z nas umiera tam gdzie się urodziliśmy. Póki była ze mną mamusia nie było tak źle, zawsze coś do jedzenia mi przynosiła, chodziłyśmy razem i pokazywała mi gdzie można coś znaleźć i trochę zjeść. Pewnego dnia jednak mama poszła i już nie wróciła. Nie wiem co się z nią stało, nie chorowała więc pewnie samochód, a może niemiły pies… Lubię jednak myśleć, że spotkała kogoś miłego i ktoś zabrał ją do domku i że jest szczęśliwa. Czekałam prawie dwa dni aż zrobiłam się bardzo głodna i wyszłam poza teren, który znałam. Miałam tak naprawdę bardzo dużo szczęścia, bo znalazła mnie miła pani, która pomaga kotkom. Zabrała mnie do siebie i nakarmiła. Zostać u niej nie mogłam, ale pani przekazała mnie ciociom. Zaraz po tym jak trafiłam do domku tymczasowego bardzo zachorowałam, ciocie mówią, że to taki koci wirus podobny do grypy u ludzi. Chorowałam tak ciężko i tak bardzo mnie bolało, że trafiłam do szpitala dla kotów na dwa dni. Miałam bardzo wysoką gorączkę a łapka bolała mnie tak bardzo, że w ogóle nie mogłam jej używać. Po kilku dniach poczułam się lepiej i bardzo, bardzo się cieszyłam, że mogę wrócić do swojego domku, do ludzi i do kotków. Wszystko już było tak naprawdę dobrze, bawiłam się z moimi tymczasowymi Opiekunami, bawiłam się z kotkami, jadłam i wracałam do zdrowia. Najgorsze miało być już za mną, ciocie zaczynały mi nawet szukać domku na zawsze.
Tamtego dnia wszyscy, i ludzie i kotki, dużo spaliśmy, bo pogoda taka była. To normalne, zdarza się przecież. Jednak kiedy nie wstałam na śniadanie to się ciocia wystraszyła i mi zmierzyła gorączkę, okazało się, że znowu mam 40 stopni. W lecznicy dla kotków mnie obejrzeli, dali mi leki i stwierdzili, że mam zapalenie gardła. Jednak jak wróciłam do domu wcale nie czułam się lepiej, a cioci wydawałam się chłodna. Zmierzyła mi temperaturę i teraz miałam już dużo za niską. Znowu trafiłam do szpitala, zrobiono mi badania i test na taką kocią chorobę, która ma trudną nazwę, ale nazywa się też koci tyfus. Okazało się, że na to zachorowałam. Tylko kilka szpitali dla kotów ma osobne pomieszczenia i przyjmuje kotki z tą chorobą, bo jest bardzo zaraźliwa. I bardzo śmiertelna. Kotki które są małe i jeszcze nie były szczepione prawie zawsze na nią umierają, przeżywa ich mniej niż 10%. Ja jestem malutka i nigdy nie byłam szczepiona…
Marysia walczy o życie. W sumie całe jej króciutkie życie to bywa walka. Najpierw o jedzenie, potem z ciężką postacią kaliciwirozy a teraz z panleukopenią. Kociątko pojechała do szpitala zakaźnego gdzie będzie miała całodobową opiekę i cień szansy. Malutka dostanie leki, dostanie surowicę, ale wiecie jak się nazywa panleukopenię? Zabójca kociąt… Chcemy żebyście wiedzieli zanim zdecydujecie się wesprzeć walkę Marysi o życie, że szanse ma małe. Udawało nam się uratować takie maluszki, tak bardzo chcemy żeby udało się i tym razem. Malutka tyle przeszła i jest naprawdę rozbrajającym kocim dzieckiem, wesoła, radosna, pełna życia, kochająca… Chcemy zrobić wszystko co możliwe, żeby ta iskierka nie zgasła…
Musimy opłacić pobyt malutkiej w szpitalu na leczeniu kaliciwirozy, opłacić badania, opłacić pobyt w szpitalu zakaźnym gdzie doba to ponad 500 zł a do tego kupić jej też surowicę. Błagamy pomóżcie nam zebrać fundusze…
Loading...