Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za wsparcie dla Dymki i maluszków. Mama i maluszki czują się dobrze, są już odrobaczone i zaszczepione i powoli szukają nowych domów. A może skradną właśnie twoje serce?
To będzie nieco dłuższa historia, ale naprawdę niesamowita. Tych emocji nie da się opisać w kilku słowach. Historia o potężnej sile matczynej miłości i o grupie osób pełnych empatii i determinacji. Historia, która przywraca wiarę, że dobro drzemie w każdym z nas. Usiądź więc wygodnie i posłuchaj.
Czerwcowy poranek i dźwięk fundacyjnego telefonu. Odbiera jak zawsze nasza Wiola. Zgłoszenie dotyczy kociaków, które pracownicy znaleźli w strefie magazynowej na tyłach sklepu Leroy Merlin. Zgłaszającym jest jeden z naszych wolontariuszy, a zarazem pracownik sklepu - Mateusz. Tak opisuje całą sytuację. „Rano chłopaki poszli na magazyn po poduszki. To taki towar co mało schodzi, więc rzadko się do niego zagląda.
Kiedy podnieśli pudło z tymi poduszkami, wyskoczył z niego przerażony kot i uciekł w popłochu. Gdy zajrzeli do środka okazało się, że tam jest 4 malutkie kocięta. Ponoć ten kot kręcił się tu ostatnio, ale raczej przemykał bokami. Nie mam pewności, ale wiele wskazuje, że to matka kociąt. Niestety uciekła. Kierownictwo niezbyt przychylnie podchodzi do sprawy, na magazynie jest huk i spory ruch, wózki widłowe, tiry do rozładowania, nie jest to bezpieczne miejsce dla maluchów. Czy jest szansa, żeby zabrać je stąd w bezpieczniejsze miejsce?”
Zapada decyzja o zabezpieczeniu kociaków w lecznicowym szpitalu. Tato Mateusza przywozi maluszki do lecznicy. Wtedy też okazuje się, że to takie kompletnie niesamodzielne nieboraki, które bardzo ale to bardzo potrzebują mamy. Póki co dostają matę grzewczą i mleko zastępcze z butelki, a nasza Wiola głowi się i zastanawia co dalej… Wtedy ponownie dzwoni fundacyjny telefon. To kolejny raz Mateusz, tym razem z informacją, że domniemana matka kociąt wróciła i znów kręci się przy magazynie. Nie daje się złapać, płoszy się na każdy gwałtowniejszy ruch. Czy to na pewno kocia mama? Nie ma pewności, ale trzeba choć spróbować to zweryfikować.
Około godziny 10 odbieram telefon od Wioli. „Jesteś dzisiaj w domu czy w pracy?” – pada pytanie. „Dziś mam wolne” – odpowiadam. W głosie Wioli wyczuwam ulgę. „To całe szczęście, słuchaj trzeba pojechać z klatką na Leroy, tam się kręci ta kotka, prawdopodobnie to mama tych maluszków z rana.” Odpowiadam, że zbieram się i pędzę działać. Wiola wysyła mi kontakt do Mateusza. Wykonuję kilka telefonów, umawiam się z druga wolontariuszką, że podjadę po klatkę, Mateusz wyjaśnia mi gdzie dokładnie mam podjechać. Przebieram się, pakuje wszystko co trzeba, po drodze zawijam klatkę i ruszam w umówione miejsce.
Jestem 100 m od celu, Mateusz już macha mi z daleka i nagle „bum”. Inny kierowca cofając uderza w mój samochód. Przeklinam pod nosem, no jeszcze tylko tego dziś brakowało. Wysiadam szybko z auta ocenić straty, nie jest źle, najważniejsze, że auto nadal nadaje się do użytku. Kierowca przeprasza, ale na wszelki wypadek wolę wezwać policję. W oczekiwaniu na ich przyjazd natychmiast wracam do kocich tematów. Wciąż mam przed oczami widok malutkich kociaków, które czekają na swoją mamę. Ten widok jest dla mnie bardziej przejmujący niż pogięta w aucie blacha, trudno „wyklepie się”. Rozglądam się, ale kotki nie widać. Mateusz wskazuje mi miejsce, w którym widział ją po raz ostatni. Zastawiam tam klatkę i czekam.
Policja przyjeżdża, wypełniamy formalności, patrol odjeżdża. Kolejne tiry podjeżdżają na rozładunek. Słońce pali ramiona, czas płynie, jest już po południu, a kotki ani śladu… Mateusz co chwila zagląda jak się sprawy mają. Ja idę na szybkie zakupy do sąsiedniego Auchan, muszę napić się wody. Wracam, kotki wciąż nie ma…
Mateusz jest jeszcze 2 godziny w pracy, obiecuje dać znać gdy tylko pojawi się kicia. Ja z opuszczoną głową wracam do domu. Może wieczorem się uda? Po drodze zakładam słuchawkę i dzwonię do Wioli, przedstawiam sytuację. Jest jeszcze jeden problem, nim wrócę z powrotem łapać kotkę, muszę pojechać z naszym fundacyjnym podopiecznym do lecznicy na kontrolę, obiecałam to jego opiekunce, która nie ma transportu. „A może zadzwoń do Moniki?” – Wiola wpada na świetny pomysł. Monika to wieloletnia przyjaciółka Fundacji. Pracuje w sąsiadującym z Leroy, Auchan. Dzwonię do niej, przedstawiam sytuację. Okazuje się, że Monika tego dnia ma urlop, ale jest w okolicy. Obiecuje podjechać i pomóc, natychmiast informuje także zaprzyjaźnioną ochronę całego centrum handlowego i prosi by mieli oko na klatkę.
Nieco spokojniejsza wracam do domu. Na szybko ogarniam cokolwiek co jedzenia. Znów dzwoni telefon, to Mateusz. Kotka pojawiła się, kręciła się przy klatce, ale zatrzasnęła ją wkładając z boku łapkę na zapadkę. Mateusz nastawił klatkę od nowa, kotka jest w pobliżu, ale on za chwilę skończy pracę. Przekazuje mu informację, że mamy dodatkowe wsparcie, ochrona będzie zaglądać i zjawi się też Monika. Jakieś pół godziny później dzwoni Monika, ma wieści od ochroniarzy. Byli, widzieli kotkę, biega wzdłuż magazynu, klatka jest nastawiona. Monika wraca z zakupów za jakieś 15 min będzie przejeżdżała po drodze i sprawdzi jeszcze raz.
Te 15 minut dłuży mi się w nieskończoność, nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu. W końcu słyszę dzwonek telefonu. „Jestem na miejscu, widzę kicię, ale kotka jest poza klatką, a klatka zamknięta. Nastawiłam jeszcze raz. Próbowałam też zbliżyć się do kotki, ale nie da do siebie podejść. Jadę do domu, rozpakuję zakupy i będziemy w kontakcie. Za pół godziny ochrona sprawdzi jak sytuacja i dam ci znać.” Dziękuję Monice za informacje i rozłączam się.
Siadam na krześle i zaczynam myśleć nerwowo stukając paznokciami w biurko. Mam świadomość, że jest coraz mniej czasu. Jeśli nie uda nam się złapać kotki w ciągu doby od zabrania maluchów może stracić pokarm, może przestać ich szukać i odejść nie wiadomo dokąd… Analizując fakty dochodzę do wniosku, że potrzebujemy innej klatki, najlepiej tego dużego i stabilnego modelu, ale klatka została wypożyczona Asi. Szybko zdobywam do niej kontakt od innej wolontariuszki i dzwonię. Asia jest w pracy, przywiezie klatkę ale tak za około 2 godziny, szybciej nie da rady.
Nerwowo zerkam na zegarek, jest 18, wizyta w lecznicy umówiona na 19.30. W piwnicy mam jeszcze jedną klatkę, taką na pilota. Może da radę? Ale przy tej klatce trzeba być i opuścić ją w odpowiednim momencie wciskając guzik na pilocie. Dzwonię do Moniki. „Monika dałabyś radę podjechać przed 19 na miejsce? Wezmę klatkę na pilota, pokaże Ci jak działa. Na 19.30 musze jechać do lecznicy, jak tylko stamtąd wyjdę od razu przyjadę Cię podmienić.” Monika odkłada wszystkie swoje plany i zgadza się pomóc. Ja pakuję sprzęt i ruszam. Po drodze kupuję jeszcze makrelę, może intensywny zapach skusi kotkę. Spotykamy się z Moniką na miejscu. Kotka siedzi w trawie i bacznie nam się przygląda. Rozkładamy klatkę, pokazuję Monice co i jak i pędzę na wizytę w lecznicy.
Zaraz po wyjściu z lecznicy ruszam z powrotem na miejsce akcji. Po drodze zdzwaniam się z Asią, jest już w domu zaraz podjedzie z klatką. Docieram kolejny raz do centrum handlowego i pytam Moniki jak się sprawy mają. Kotka zniknęła z pola widzenia. W ogóle nie zainteresowała się klatką i jedzeniem, za wszelką cenę próbowała dostać się tam, gdzie rano zostawiła swoje maleństwa. Chwilę później dojeżdża Asia z trzecią klatką. Nastawiamy z drugiej strony same powoli już tracąc nadzieję. Jest coraz później i ciemniej, z głośników słychać informację, że za 15 min centrum handlowe zostanie zamknięte.
A co jeśli kotka jest na terenie magazynu i nie będzie miała jak stamtąd wyjść po zamknięciu bram? Na 5 min przed zamknięciem Leroy Merlin dzwoni Mateusz. „Zaraz przyjdzie do Ciebie chłopak i zaprowadzi was w to miejsce gdzie były maluszki. Kotka tam jest, pracownicy ją widzieli i udało im się przekonać kierownika żeby wyraził zgodę na pozostawienie klatki na noc w tym miejscu. Ja jutro o 6 rano będę w pracy więc z samego rana dam znać czy się złapała”
Podejmuję decyzję, że zostawiamy dużą klatkę, tę którą przywiozła Asia. Mała zawiodła nas już dziś 2 razy. Zanosimy klatkę we wskazane przez pracownika miejsce. Dokładamy makreli i przykrywamy kocem. Pozostałe klatki składamy i pakujemy do samochodu. Ktoś z oddali zaczepia nas na parkingu. To pani Ania, pracownica Auchan. Słyszała o naszej akcji, mieszka blisko centrum handlowego i ma następnego dnia wolny poranek. Oferuje pomoc w transporcie gdyby kotka się złapała. Zamieniamy jeszcze dwa słowa. Bramy centrum zamykają się, światła gasną. Dziś już nic więcej nie możemy zrobić, trzeba czekać do rana…
Wracając do domu patrzę w niebo i szukam mojej gwiazdy, mojego przyjaciela, który kilka miesięcy temu odszedł za tęczowy most. Po cichu szeptam „Rudi proszę pomóż nam z góry, pomóż tej kici żeby się złapała…” Czy dobra gwiazda rzeczywiście nam pomogła? Czy warto wierzyć w takie rzeczy? W tamtej chwili wierzyłam w każdą siłę która mogłaby pomóc.
Choć długo nie mogłam zasnąć, tego poranka przebudziłam się tuż po 6. Podniosłam się, wzięłam łyk wody, popatrzyłam na telefon. Kilka minut później telefon zadzwonił i dostałam informację, że kotka w nocy złapała się. Pani Ania jest już w drodze do lecznicy. Radości jaka ogarnęła mnie w tym momencie nie potrafię nawet opisać. Kilka minut po 7 dostałam zdjęcia kotki pielęgnującej i karmiącej swoje maleńkie dzieci. Rozpłakałam się, były to łzy szczęścia, z resztą chyba wszyscy się popłakaliśmy…
Kotka, tak bardzo nieufna i wystraszona, okazała się być domowym miziakiem. Nie wychowała się więc na wolności, musiała zostać wyrzucona, a powodem porzucenia prawdopodobnie była ciąża. Niestety mimo, że żyjemy w XXI wieku wciąż niektórym łatwiej porzucić zwierzę niż je wykastrować. Na widok swoich dzieci kotka od razu zaczęła je nawoływać, mruczeć, wylizywać. Jej oczy rozpromieniły się. Jak bardzo musiała być przerażona w obcym miejscu? Jak bardzo była zagubiona nie pozwalając zbliżyć się do siebie nawet na krok? Co czuła szukając tyle godzin swych malutkich dzieci. Nie odeszła, nie poddała się, wierzyła, że jeszcze się spotkają. Oto potęga matczynej miłości.
Mama i maluszki są już bezpieczne pod opieką Fundacji. Przed nami długie tygodnie opieki nim każde z nich rozpocznie poszukiwania nowego domu. Odpowiednia karma, podkłady, żwirek, profilaktyka przeciw pasożytnicza, szczepienia, kastracja kociej mamy, to wszystko musimy im zapewnić. Was drodzy przyjaciele prosimy o grosik do kociej skarbonki i moc udostępnień, by na to wszystko starczyło nam środków finansowych. W imieniu Dymki i maluszków bardzo prosimy was o pomoc. Niech ta niesamowita historia niesie się po świecie.
Loading...