Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
W imieniu sympatycznego Gałganka bardzo dziękujemy za wsparcie.
Kocurek szybko wrócił do zdrowia i równie szybko znalazł nowy, kochający dom. Dzięki waszemu Wsparciu odmieniliśmy kolejny koci los!
Słynna w całej Polsce tzw. „majówka” – kilka wolnych, wiosennych dni. Wielu z nas spędza ten czas aktywnie, podróżuje.
Już niemal rytuałem stały się grille i spotkania w gronie rodziny i znajomych. Niektórzy ten wolny czas wykorzystują po prostu na odpoczynek w domowym zaciszu. A z czym nam kojarzy się „majówka”?
Gdyby ktoś zapytał mnie, wolontariuszkę Fundacji Felineus, odpowiedziałabym – z błagalnymi prośbami o ratunek. Szczerze? Nie pamiętam chyba takiego roku, żeby nie zadzwonił fundacyjny telefon. Nie pamiętam takiej „majówki” w którą nie klepałabym na klawiaturze kolejnego apelu o pomoc, nawet będąc na wyjeździe. A jak minęła nam „majówka” w tym roku? Cóż, skoro czytacie ten tekst, pewnie już sami się domyślacie…
3 maja, wieczór. Pogoda wyjątkowo nie dopisuje, jest zimno, leje rzęsisty deszcz. Dzień ponury, depresyjny, senny. Ale ciężkie, opadające powieki momentalnie podnoszą się na dźwięk fundacyjnego telefonu. Młoda dziewczyna błaga o pomoc dla bezdomnego kocurka. Bezdomnego, który jeszcze do niedawna miał dom… Przyszedł na taras ich domu, chodź nigdy wcześniej tu nie zaglądał. Kiedy zobaczyła go z bliska, od razu go poznała, choć nie dawała wiary w to, co widzi…
Był to kocur, który mieszkał po sąsiedzku, problem w tym, że sąsiedzi wyprowadzili się jakiś czas temu. Jak się okazało jednego „zapomnieli” zabrać ze sobą – swojego przyjaciela. Przemoczony i wygłodniały kot, choć bardzo bał się obcych, przyszedł… prosił o pomoc… niestety przerażenie i dezorientacja nie pozwalały mu podejść do ludzkiej wyciągniętej dłoni. Podchodził i oddalał się. Zjadł troszkę i schował się w krzakach.
Trzeba był działać szybko. Nasi wolontariusze to zwykli ludzie. W „majówkę” też wyjeżdżają, grillują, odpoczywają, ale na szczęście zawsze wśród nich znajdzie się ktoś, kto „czuwa na warcie”. Po wysłaniu wiadomości o kocie na nasz wolontariacki czat, jedna z wolontariuszek od razu odpowiedziała na wiadomość. Zabrała klatkę-pułapkę, kocią pachnącą karmę i ruszyła pod wskazany adres. Na miejscu okazało się, że niestety kocur odszedł z miejsca… z nieba lał deszcz, co mocno komplikowało sprawę. Wolontariuszka nastawiła klatkę w miejscu, w którym wcześniej kot jadł na wypadek, gdyby wrócił w to miejsce i wspólnie z dziewczyną, która zadzwoniła w sprawie kota poszły go szukać.
W strugach deszczu spacerowały prawie godzinę, nawołując cały czas kota. Przemoczone, zmarznięte powoli traciły wiarę, że to się uda. I wtedy usłyszały miauknięcie. Zza rogu domu na drogę wyszedł poszukiwany kot. Jednak każdy krok w jego stronę powodował, że kot zaczynał uciekać. Wbiegł pod zaparkowany samochód. Wolontariuszka zaproponowała, by przynieść i zastawić klatkę w tym miejscu. Dziewczyna poszła pod swój dom po klatkę, a wolontariuszka została, by nie stracić kota z oczu. Wtedy przykucnęła, popatrzyła w jego wielkie, smutne, bursztynowe oczy i cichutkim głosem zaczęła do niego mówić. „Kici, kici, kotku nie bój się, chodź do mnie, chcę ci pomóc. Kici, kici, przyjdziesz do mnie?”
Wtedy stało się coś niesamowitego. Kocurek wstał i powolutku zaczął iść w kierunku wyciągniętej dłoni wolontariuszki. Podszedł, otarł się o dłoń, pozwolił się pogłaskać. Wolontariuszka mocnym, pewnym ruchem, chwyciła go za kark, podniosła i przytuliła do siebie. Nie walczył, nie wyrywał się, chodź serce waliło mu jak młot. Jakby wiedział, że przyszła pomoc, jakby rozumiał, że może zaufać…
Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy… Chudziutki, jego długowłose futerko było mokre i pełne kołtunów. Na ciele miał sporo ran i strupów. I ten smutek i rezygnacja w oczach… ale na szczęście był już bezpieczny. Dziewczyny ulokowały go w klatce, a chwilę później wolontariuszka odwiozła go do jednego z naszych domów tymczasowych. Wyszedł, zaglądnął w każdy kąt, już bez lęku dał się pogłaskać, po czym wskoczył na fotel i zaczął się bawić zabawką… Potulny, ufny, spragniony miłości… nigdy nie zrozumiemy jak ktoś mógł porzucić takiego przyjaciela. Nasze serca w tym momencie rozpadły się na kawałki…
Nazajutrz z samego rana kocurek, który z powodu potwornych kołtunów został okrzyknięty przez nas Gałgankiem, zjawił się w lecznicy. Jego wiek określono na 1,5-2 lata, okazało się, że nie jest wykastrowany. Wykonano zabieg kastracji, oraz szereg badań. Testy FeLV oraz FIV dały wynik ujemny, co bardzo nas cieszy. Zgolono skołtunione futerko, dokładnie obejrzano i zaopatrzono rany, które według lekarza powstały na skutek potwornej ilości kleszczy. Zalecono odrobaczenie za kilka dni. Czekamy na wyniki pozostałych badań.
Nie znamy słów, by opisać to, jak człowiek potraktował Gałganka. Jak wyrzucił go, niczym zepsutą zabawkę… zapomniał o nim, jakby był niepotrzebną rzeczą, a przecież był przyjacielem… Mamy nadzieję, że uda nam się odmienić jego los; że jeszcze będzie czyimś przyjacielem, powiernikiem sekretów, bratnią duszą, że znajdzie miłość na którą zasługuje i której potrzebuje tak samo, jak każdy z nas.
Jednak by tak mogło się stać, najpierw musimy zawalczyć o jego zdrowie, co niestety kosztuje. Ty już dziś możesz zostać jego przyjacielem – wystarczy drobny gest, wpłata, udostępnienie. W imieniu Gałganka prosimy o pomoc!
Loading...