Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Błagamy, pomóż uratować Maluszków życie!
Zaczęło się jak zwykle: cichutki koci płacz w krzakach. Maluszek wyczołgał się z nich płacząc z bólu i prosząc o pomoc. Jak zdesperowany musiał być ten mały, przerażony dzikusek, że mimo ogromnego strachu udał się po pomoc do przypadkowych przechodniów i dał się złapać?
Został przywieziony do nas prawie miesiąc temu w kiepskim stanie. Objawy wskazywały na koci katar, dostawał zastrzyki dużo dłużej niż inne maluchy, poprawa następowała bardzo wolno. Dodatkowo męczyły go robaki, biegunka, świerzbowiec i pchły. Walczyliśmy. Maluszek był dzielny i odkąd do nas przyjechał ani razu nie zapłakał.
Po 3 tygodniach bolesnych zastrzyków - radość, jak wtedy myśleliśmy wygraliśmy z chorobą. Koci katar ustąpił, apetyt wrócił i Maluszek nawet zaczął się bawić. Przeczucie mówiło mi jednak, że jest słabszy niż reszta. Zaczęliśmy ogłaszać go intensywnie do adopcji z nadzieją, że w czyimś ciepłym domku choroba nie odnajdzie go ponownie. U nas niestety ze względu na ilość kociaków choroby lubią się reaktywować.
Z każdym dniem nadzieja Maluszka na swój kącik gasła. Nikt nie zapytał nawet o tego małego, przeciętnego, nierasowego kocinę... Tuliliśmy, głaskaliśmy i mówiliśmy mu, że w końcu jego paskudny los się odmieni. No i odmienił się, ale nie tak jakbyśmy chcieli 😭
W poniedziałek 25 września kotek obudził się jakiś nieswój. Nie chciał jeść, a przy jego małym nosku i oczkach pojawił się paskudny, brązowy glut. Ciężko oddychał. Pobiegliśmy do weta i znów bolesny zastrzyk. Objawy wskazywały na nawrót kociego kataru. Smutne, ale zdarza się. Wykupiliśmy mu zastrzyki na kilka dni i z wetem miał zobaczyć się dopiero w piątek.
Już u nas musieliśmy przenieść go do oddzielnej klatki, by nie zaraził reszty. Zaczął strasznie płakać, myśleliśmy, że to z tęsknoty za przyszywanym rodzeństwem. Po jakimś czasie cichutko położył się spać i już nie płakał.
We wtorek 26 września miał już nie widzieć się z wetem, tylko lekarstwa w domu, miało być lepiej. Ale nie było. Brązowa wydzielina z noska była wszędzie na jego małym ciałku, wokół niego żółta plama. Popędziliśmy do weta. Zmienił mu leki i bardzo zmartwił się jego stanem. Nie wiedział czy uda się go uratować, kociak miał 40 stopni gorączki, okropnie płakał z bólu. Ja znam ten dźwięk, tak płacze kot, gdy odchodzi...
Z godziny na godzinę robiło się tylko gorzej. Już wiedzieliśmy, że musimy szukać kliniki, która przejmie opiekę w nocy. Diagnostyka trwała kilka godzin: dokładne badania krwi, testy, USG... Testy niczego nie wykazały, temperatura drastycznie spadła, okazało się, że narządy są poprzesuwane. Wada anatomiczna, czy ofiara znęcania? Tego nie wiadomo, trzeba zrobić RTG w kolejnej klinice.
Kociak pojechał do lecznicy całodobowej Sfora. Dalsze badania są w toku. Zapalenie płuc i toczy go jakiś nieokreślony wirus. Trzeba zrobić posiew.
Koszty leczenia Maluszka w klinice są straszne... Już w momencie oddawania kociaka trzeba było zapłacić 619 zł. Każda doba to 500-600 zł. Zderzyliśmy się z dylematem, próbować ratować mu życie, czy nakarmić resztę zwierząt które mamy pod opieką? Obyście nigdy nie musieli stać przed takim wyborem. Wcześniej wydaliśmy już kilkaset zł na jego leczenie u naszego weta, rachunku z pierwszej kliniki jeszcze nie mamy, ale sądząc po ilości badań również będzie zatrważający.
Każda złotówka to szansa dla Maluszka na życie. Błagamy o pomoc dla niego... 🙏
Loading...