Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Witajcie, dziś Wataha po raz pierwszy postanowiła poprosić o pomoc. Lecz zanim to nastąpi, chciałem możliwie najkrócej, a zarazem najdokładniej opisać Wam nasza historie.
Wszystko zaczęło się w 2008 roku kiedy poznałem moją Żonę. Wtedy właśnie zaczęła się nasza misja w pomocy wszelakim zwierzakom. Na początku w mniejszej skali (gdyż wynajmowaliśmy mieszkania) a jak wiecie, wielu wynajmujących nie akceptuje zwierząt.
Najpierw był Figo. Rottweiler ze schroniska, który trafił tam, gdyż jego "właściciela" zamknęli w kryminale. Chwilę później była Nadii, Amstaff z pseudo hodowli.
Następnie Czaszek, pies typu Bandog...
Dopiero po śmierci moich rodziców, po których odziedziczyliśmy dom w zabudowie szeregowej zaczęliśmy pomoc na większą skalę.
Postanowiliśmy uratować jeszcze jednego pieska. Padło na Meluzynkę, Owczarka niemieckiego. Koniec końców wylądowaliśmy w domu z dwoma psami. Meluzynką i Leonkiem, Leon to pies typu Kaukaz. Jak się później okazało pies z plakatu, organizowanej przez tyskich hokeistów akcji " Nie zostawiaj zwierzat na lodzie" To też sprawiło że zupełnie nie chcący trafiłem do gazety. Nie chcący bo kiedy Pani ze schroniska zadzwoniła do mnie, z pytaniem czy może podać mój numer telefonu ludziom z gazety, odpowiedziałem że nie zrobiłem tego by być w gazecie. Ale Pani tłumaczyła, że to pomoże, że ta akcja coś dała, że to miało sens... Zgodziłem się, choć z akcją (o której i tak nic nie słyszałem) czy bez niej, i tak wzielibyśmy Leona do nas.
Niedługo po tym u Meluzynki ujawniły się objawy dysplazji. Prawdopodobnie to było powodem tego, że ludzie którzy brali ją ze schroniska kilka dni później ją oddawali. My mimo braku wystarczających środków, postanowiliśmy spróbować jej pomóc by mogła chodzić. Sama operacja kosztowała ponad 3,000zł a my mieliśmy tylko 1,600zł. Postanowiliśmy zastawić ślubne obrączki. Na szczęście nie w lombardzie, a u przyszywanego Wujka... miałem je odebrać po czterech miesiącach a odebrałem je po ponad czterech latach. Bo zawsze było coś, co było ważniejsze. Na szczęście, mimo upływu lat Wujek ciagle trzymał nasza obrączki.
Żona postanowiła założyć własną Fundacje i tak właśnie powstała Wataha. Wyłapaliśmy koty lecz i tu fundacja której nazwy nie chce podawać, też zawiodła i koty wylądowały u nas. Przyznam szczerze, że w tej pomocy mocno się zapędziliśmy co skutkowało tym, że warunki w naszym szeregowcu przestały być wystarczające na tą ilość zwierząt. Do tego doszły problemy z sąsiadami, którzy systematycznie wysyłali na nas kontrolę z Inspektoratu Weteryjnarngo. W tej sytuacji nie mieliśmy innego wyjścia, jak podjąć decyzję o sprzedaży domu i wyprowadzeniu się na wieś. Jak pewnie zdają sobie Państwo sprawę nie było to łatwe. Mogę tylko powiedzieć, że była to heroiczna walka.
Pierwszy problem to znalezienie tymczasowego lokum dla całej naszej gromady i dla nas samych. Chcąc sprzedać dom musieliśmy mieć możliwość oprowadzania potencjalnych kupców, co z taką ilością zwierząt nie bylo by możliwie. Nie muszę chyba tłumaczyć jak ciężko jest wynająć lokum posiadając choćby jednego psa, a w naszym przypadku było siedem psów i około dwudziestu kotów i papuga. Kolejna sprawa to wysokość czynszu, a w późniejszym czasie również likwidacja ewentualnych zniszczeń co przy tej ilości zwierząt było bardziej jak pewne. Jedyne "odpowiednie" miejsce (gdyż nie mogła to być kawalerka, ani mieszkanie w bloku) znaleźliśmy w Jaworznie, czyli następny problem odległość. Nie jestem teraz w stanie zliczyć ile kursów Tychy - Jaworzno musieliśmy zrobić przewożąc wszystkie Zwierzęta i cały nasz dobytek. Jednocześnie szukaliśmy odpowiedniego miejsca do przeprowadzki, co wiązało się z kolejnymi wyjazdami w celu oględzin. Za każdym razem okazywało się, że głównym problemem była zbyt blisko ruchliwa droga, bądź stan budynku itp. Z każdym kolejnym tygodniem byliśmy coraz bardziej zmęczeni i zflustrowani sytuacją. Pocieszeniem był fakt iż odziwo szybko znalazł się klient na kupno naszego szeregowca, przynajmniej jeden problem z głowy. Niestety chwilę później kolejny cios od życia. Właściciel lokum w Jaworznie zaczął mieć problem i wypowiedział nam umowę. Jak się Państwo domyślacie czekała nas kolejna przeprowadzka i znalezienie kolejnego tymczasowego lokum, możecie wierzyć lub nie, to był horror i gehenna w jednym. Tym razem padło na Poręba, czyli jeszcze dalej. To wszystko sprawiło, że byliśmy skrajnie wyczerpani fizycznie jak i psychicznie. Ja do tego musiałem jeździć na jednostkę gdzie nie rzadko czekał mnie 25 kilometrowy marsz po górach. Za każdym razem jechałem tam skrajnie wyczerpany, myślałem że wyzione tam ducha. Po jednostce wykonywałem dodatkową pracę, która też do lekkich nie należy ponieważ jestem drwalem. Chcąc nie chcąc musiałem to robić aby na wszystko zarobić, a z tym nie było też tak kolorowo bo gdy trafiłem na samotną starszą kobietę w rozpadającej się chałupie, ciąłem i rąbałem jej drewno harytatywnie. Serce i Honor Żołnierza Polskiego nie pozwoliło mi postąpić inaczej. A przerażające w tym wszystkim było to, że najbliżsi sąsiedzi tej biednej spracowanej babci, mieli to głęboko w du..e.
Wybawienie nastąpiło w maju, kiedy to po wielu nieudanych poszukiwaniach znalazłem ogłoszenie z idealnym miejscem. Oczywiście nie obyło się bez problemów, ponieważ ogłoszenie wystawiło biuro nieruchomości, zatem za wskazanie dokładnego adresu chcieli dość wysoką prowizję. Na szczęście wyniesiona z Wojska znajomość topografii i wiedza w jakiej gminie znajduje się posesja oraz zdjęcia zabudowy, pozwoliła mi za pomocą satelity Google, domek po domku odnaleźć dokładny adres. To było jak dar z niebios. Wreszcie się udało i z 100m szeregowca i 90m działką, osiąść w 100m wiejskim domku z dużą 170m stodołą plus kilka innych pomieszczeń gospodarczych, a co najważniejsze z działką o powierzchni 7600m otoczoną z każdej strony polami o łącznej powierzchni ponad 120ha
Przeprowadzając się w to miejsce, dodatkowo przybyły nam dwa psy poprzedniego właściciela, który zaznaczył że ich ze sobą nie weźmie, sugerując nam, że co najwyżej może je uspać na co oczywiście się nie zgodziliśmy.
Po przeprowadce zauważyłem w sąsiedniej wsi dziwnie wyglądająca stodołe. Jak się później okazało mieszkał w niej Pan Andrzej razem z ponad trzydziestoma kotami. Biedny starszy człowiek, którego z racji jego naiwności wiele osób wykorzystało. Mówiąc krótko zrobili z niego tzw "Słupa" co skutkowało tym, że jego stodoła i działka została zajęta przez komornika, a w najbliższym czasie zostanie zlicytowana. Podzieliśmy decyzję o przygarnięciu Pana Andrzeja i jego koty pod nasz dach...
Miesiąc później kolejny człowiek mocno sparaliżowany z gminy poprosił nas o pomoc, w przygarnięciu dwóch szczeniaków które zostały mu podrzucone.
https://www.facebook.com/FundacjaWataha/videos/700849401564704
Kończąc tą i tak już przydługą opowieści zostaliśmy z sześdziesiecioma Kotami, jedenastoma Psami i dwiema kozami uratowanymi z pod noża.
Reasumując przez ostatnie półtora roku na same jedzenie i weterynarzy (nie licząc paliwa) wydaliśmy grubo ponad 80,000zł
Teraz czeka nas sporo wydatków na remont pomieszczeń, karme i ody jak najmniej wizyt u weterynarza. Dlatego też prosimy o Wasza pomoc.
Loading...