Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dzięki Państwa wsparciu przez prawie dwa lata zapewniliśmy opiekę weterynaryjną, specjalistyczną karmę i badania ciężko chorego na serce psa Korso. Niestety stało się to co nieuniknione, po kilkunastu miesiącach psiak odszedł. Jednak dzięki WAM udało się odwlec ten moment na długi czas. Bardzo gorąco dziękujemy za zainteresowanie tą niezwykłą historią i za wsparcie jakie Państwo okazaliście.
Andrzej Jaworski, prezes naszej fundacji, spędzał ostatni dzień urlopu nad polskim morzem. Jedną z zaplanowanych tego dnia czynności był długi spacer z jego dwoma psami po plaży, oderwanie się od rzeczywistości, od trudnych na co dzień sytuacji podopiecznych fundacji.
Idąc brzegiem morza, już z daleka zauważył mężczyznę z psem. Im bardziej panowie zbliżali się do siebie, tym mocniej uwagę Andrzeja przykuwał ledwo słaniający się na nogach czworonóg w typie labradora. Wiedziony zawodową ciekawością postanowił zatrzymać bardzo schludnie wyglądającego mężczyznę i w miłej rozmowie delikatnie zapytać o stan zdrowia zwierzaka.
- Jestem bezdomny, mieszkam tu na plaży od trzech lat, razem z Korso. Nawet zimą - usłyszał Andrzej po kilkunastu minutach rozmowy. - Odkąd próbowano otruć mi psa, choruje na serce, a nie stać mnie na jego leczenie. Ostatnio czuje się znacznie gorzej, stąd taki słaby jest - tłumaczył bezdomny pan Mirosław.
Prezes fundacji zaproponował bezdomnemu, że pojedzie po potrzebne leki dla jego psa. Skontaktował się z gabinetem weterynarii prowadzonym przez lek. wet. Martę Karcz w Kołobrzegu, która miesiąc wcześniej badała Korso.
- Psiak trafił do mnie ponad miesiąc temu. Kaszlał, szybko się męczył, nie miał apetytu - wyjaśnia dr Karcz. - Był bardzo chudy, a pomimo tego miał wielki brzuch. Wcześniej przez około trzy czy cztery miesiące leczony był w innych gabinetach. Wykonałam USG, okazało się, że Korso ma potężne wodobrzusze. Od początku podejrzewałam serce. Tak też się okazało. Otrzymał ode mnie leki nasercowe, po których nastąpiła chwilowa poprawa - usłyszał Andrzej.
Godzinę później Andrzej wrócił z powrotem na plażę w okolice ziemianki zarośniętej krzakami. Miał ze sobą worek specjalistycznej karmy i leki weterynaryjne, które mają wystarczyć na miesięczną kurację. Prezes fundacji zrobił też Korso moczopędny zastrzyk zalecony przez weterynarza, po którym miał przynajmniej częściowo wydalić nagromadzony w jego organizmie płyn.
Już po tych kilku godzinach spędzonych z bezdomnym panem Mirosławem prezes fundacji wiedział, że jego pobyt nad morzem nie dobiegł końca. Że jeszcze spędzi tu przynajmniej kilka dni. Postanowił, że wyjedzie dopiero wtedy, gdy dowie się czy leki poprawiają stan zdrowia Korso i jak pomóc bezdomnemu - bo na drugim końcu smyczy stoi - równie ważny dla Fundacji Psi Los - człowiek.
Następnego dnia Andrzej ponownie spotkał się z panem Mirosławem. Okazało się, że podany dzień wcześniej moczopędny zastrzyk nie zadziałał. Psiak nadal był pełen wody. W tej sytuacji pomóc mogła jedynie interwencja lekarza weterynarii. Andrzej zawiózł pana Mirosława i Korso do Kołobrzegu. - Niestety, zwierzę jest w tak zaawansowanym stanie chorobowym, że trzeba mu przeprowadzić punkcję - postanowiła weterynarz. Z Korso spuszczono około sześciu litrów płynu. Poczuł się lepiej, co pokazały następne dni. Drogie leki zakupione dzień wcześniej przez prezesa fundacji w końcu zaczęły działać.
Koszt zakupu specjalistycznej karmy, nasercowych leków weterynaryjnych oraz środków moczopędnych to około 600 złotych miesięcznie. Z oczywistych powodów bezdomny pan Mirosław nie jest w stanie opłacić leczenia z własnych środków.
Zwracamy się z prośbą o przekazanie dowolnej wielkości darowizny przeznaczonej na kontynuowanie leczenia psiaka imieniem Korso.
Loading...