Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za pomoc Sarze- suczka w dalszym ciągu jest rehabilitowana, jednak czuje się znacznie lepiej. Mamy nadzieję, że znów będzię w pełni zdrowia.
Za każde wsparcie bardzo dziękujemy!
Z każdym dniem coraz bardziej zastanawiam się, czy ludzie mają w sobie jeszcze jakiekolwiek emocje… Dlaczego wciąż niewinne istoty mają cierpieć? Dlaczego pozwala się im przeżywać traumę, zapominać o niej i znów jej doświadczać? W imię czego? Ich większej siły? W imię zadowolenia sadystycznych zachcianek ludzi? W imię jakiegoś przeznaczenia?
Sara i Desa - dwie suczki, które są pod opieką naszej fundacji, przeżyły ostatnio dramat, którego byłam świadkiem i do dziś moje oczy widzą tylko tamten widok, a myśli wciąż powtarzają to samo- jesteś temu winna. Byłam świadkiem ogromnego cierpienia, przeszywającego bólu, strachu i egoizmu ludzi… biedna Sara, która i tak już w swoim życiu doświadczyła koszmaru, znów się z nim mierzy - jest częścią naszej fundacyjnej rodziny, którą tworzymy my wszyscy - zwierzęta, wolontariusze, darczyńcy, nasi przyjaciele- jej cierpienie to również mój koszmar…
Z łzami w oczach i zaciśniętymi z rozżalenia ustami, opowiem wam „nie - bajkę” Sary od początku, choć do łatwych i przyjemnych lektur ona nie należy… Codziennie wychodzę z fundacyjnymi psami na spacery - czasem krótsze, czasem nawet kilkugodzinne. Idziemy do pobliskiego lasu, przechodzimy przez różne łąki - napajamy się wolnością, odgłosami natury i szczęściem, brakiem zła- psy są szczęśliwe, gdy wolne mogą bawić i ganiać się po ogromnej łące, nieograniczonej przestrzeni… Nagle przerażający skowyt, skomlenie i ogromne przerażenie Desy, która jeszcze przed chwilą biegła z Sarą szczęśliwie przed siebie.
Mój przyspieszony oddech i natychmiastowy impuls, by znaleźć źródło, skąd dobiegały okrutne odgłosy, odgłosy, jak gdyby piski człowieka, będącego na skraju wytrzymania swojego bólu… Pośrodku wysokich zarośli, u źródła skomlenia i skowytu, zobaczyłam naszą malutką suczkę, z przednimi łapami zaciśniętymi w łowieckie sidła…
Szloch, potok łez i wzruszenie, które przejęło kontrolę nad moim ciałem, jednak świadomość i odpowiedzialność zostały nietknięte - w trybie natychmiastowym wezwałam pomoc i zawieźliśmy naszą kochaną Sarę do weterynarza- nie było na co czekać - jej kości w przedniej łapie wyszły na zewnątrz, a jej ciałem władał przeszywający ból... Całość dopełniał strach jej psiej przyjaciółki - Desy, która nie mogła odnaleźć się w całej sytuacji.
Kochani, oczy same napełniały się nam łzami, gdy słyszeliśmy skomlenie naszej biedaczki zza drzwi gabinetu zabiegowego- weterynarz robił zdjęcia rentgenowskie Sarze, a później opatrunek.
Cała sytuacja, która rozegrała się po zobaczeniu zdjęć, dobiła mnie, nas wszystkich, jeszcze bardziej - w jednej łapie, gdzie złamanie jest otwarte, a kość widać gołym okiem, wszystkie kości okazały się połamane i poprzestawiane. To nie jedyny cios, ponieważ z drugą łapą było o tyle lepiej, że złamanie nie było otwarte. Dwie połamane łapy, ogromne cierpienie i słowa, po których usłyszeniu, zalałam się łzami... Weterynarz oznajmił, że złamania są tak skomplikowane, że nie podejmie się operacji Sary - jedyne co może zrobić, to założyć odpowiedni opatrunek.
Nie byłby to tak ogromny problem, jakim się te słowa okazały, gdyby nie to, że wszystko miało miejsce w sobotę po południu - zadzwoniliśmy do kilkunastu klinik, jednak w każdej nie było odpowiednich możliwości do przeprowadzenia operacji - albo nie było chirurga, albo odpowiedniego sprzętu. Od jednej z tych klinik, dostaliśmy numery do innej kliniki- właśnie ta podjęła się operowania Sary. Światełko w tunelu, jakby się wydawało - jednak wcale nie…
Termin dostaliśmy na dziś, z kochaną Sarą o siódmej rano mieliśmy wstawić się w klinice, by zrobić badania krwi i później operować- cieszyłam się, że wreszcie otrzyma pomoc, jednak szybko moje szczęście znów zmieniło się w ogromne rozżalenie. Operować psa musiał chirurg, jednak zobaczywszy zdjęcia, był zmuszony przysunąć termin operacji o kolejny dzień! Kolejny dzień cierpienia Sary…
Przyczyna? Tak poważne przestawienia kości, że sam nie dałby rady- potrzebny był drugi chirurg, który będzie dopiero w poniedziałek. Pamiętajmy, niedziela to dzień wolny od pracy… dzień bez pomocy, bez obowiązków... Cały czas zadaję sobie pytanie, jak mogłam do tego dopuścić? Wkładam całe swoje serce w opiekę nad zwierzętami i zdarza się coś takiego. Wszyscy w koło powtarzają to samo: „Kochana, to nie twoja wina, tylko tych bestii, sadystów, pozwalających na konanie zwierzęcia w zastawionych przez nich sidłach, przez wiele godzin, czasem dni… mających tę świadomość, że skazują na to cierpienie setki zwierząt, jednak niezamierzających przestać, jedynie dołożyć kolejne sidła, zakończyć kolejne życia…”
Kiedy moje myśli to zaakceptują? Podświadomość wie, że to prawda, sumienie dalej nie daje spokoju… Byliśmy zmuszeni zostawić Sarę w klinice na noc, choć jej obawy i nie ufność do innych ludzi z kliniki odbiły się ogromnym echem… jej spojrzenie szło za nami, dokąd byliśmy w jej polu widzenia… spojrzenie pełne strachu, który dobrze wszyscy znaliśmy z dnia, kiedy trafiła do nas, po chwilach spędzonych u swojego wcześniejszego właściciela…
Choć każdy ruch sprawiał jej ogromny ból, że aż niekontrolowanie zaczynała piszczeć, to wciąż wdrapywała się na nasze kolana, moje kolana… czuła w nich bezpieczeństwo, którego tak bardzo bała się stracić… Przed Sarą bardzo ciężka i skomplikowana operacja. Chirurg nie wykluczył opcji, że kończynę ze złamaniem otwartym, jeżeli będzie taka konieczność, trzeba będzie amputować- kolejny cios, mam nadzieję, który jednak nie zostanie wymierzony w tę niewinną istotkę. Po odpowiednim czasie od operacji konieczna będzie rehabilitacja…
Kochani cierpienie Sary jest ogromne- wszyscy ogromnie cierpimy. Ogromnie okropne jest również to, jak ludzie, którzy przysięgli zawsze pomagać potrzebującym istotom, na weekend o swoich przyrzeczeniach zapominają i zostawiają wszystkie potrzebujące istoty na progu… Jednak nie tylko cierpienie i egoizm jest tu ogromny - koszty również. Opieka weterynaryjna, operacja i późniejsze zabiegi pooperacyjne oraz rehabilitacja to koszty sięgające 8000 złotych.
Kochani, prosimy was, Sara ogromnie cierpi- ale i my też. Ona jest częścią naszej fundacyjnej rodziny- nasze serca cierpią, gdy jej serce przeszywa ból… Jesteśmy zrozpaczeni, jednak wciąż działamy- nie poddamy się- dla Sary i reszty potrzebujących zwierząt. Twój gest tak wiele znaczy, w szczególności dla Sareczki…
Chcesz uzyskać więcej informacji? Zadzwoń: 662 224 089
Loading...