Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Rudzielec został wypisany ze szpitalika, dom i opiekę dała mu kobieta, która go znalazła.
Kotek Ryżyk to osiedlowy przystojniak i ulubieniec wielu osób, począwszy od malutkich dzieci, a na emerytach skończywszy. Praktycznie każdy, kto przechodził obok pięknego rudzielca, zawsze podrzucił mu jakiś smaczny kąsek, byli też tacy, którzy zatrzymywali się na dłużej, by podrapać milusińskiego za uszkiem. Niestety, najwyraźniej komuś przeszkadzała popularność kocurka, ponieważ zwierzak zniknął na tydzień, ślad i słuch po nim zaginął.
Po tygodniu kotek wrócił w opłakanym stanie. Ktoś go dotkliwie pobił, znęcał się nad nim w okrutny sposób. Świadczą o tym urazy na jego ciele. Ryżyk ma złamaną szczękę, uszkodzone oczko oraz jest skrajnie wychudzony. Weterynarze określają stan kotka jako bardzo ciężki, organizm zwierzaka jest odwodniony.
Co za zwyrodnialec postąpił w taki sposób?! Komu przeszkadzało niewinne stworzenie? Mamy nadzieję, że ci zwyrodnialcy odpowiedzą za swoje czyny i nigdy więcej nikomu nie wyrządzą krzywdy!
Ryżyk nie jest w stanie samodzielnie jeść, dlatego jest karmiony przez sondę żołądkową co 1,5 godziny. Lekarze przemywają mu oczka oraz jamę ustną płynem antyseptycznym, oczko smarują też specjalną maścią. Ogółem kiciuś przyjmuje cztery leki. Mamy ogromną nadzieję, że to biedaczysko wydobrzeje. Jego stan najpierw musi się ustabilizować, by można było przeprowadzić operację.
Kochani, sytuacja jest niezwykle trudna. Fundacja przeżywa kryzys finansowy, liczyć możemy jedynie na wpłaty od darczyńców. Dlatego zwracamy się do Was z ogromną prośbą o wsparcie nas w jakikolwiek sposób: komentarzami, udostępnianiem postów oraz wpłatami pieniążków. Bez Was nie damy rady. Czy życie bezdomnego Ryżyka jest coś warte? Zadecydujmy sami!
Do przedstawicielstwa naszej fundacji zgłosili się wolontariusze z Zaporoża z prośbą o udzielenie wsparcia finansowego na leczenie kotka w koszmarnym stanie.
Loading...