Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Benia prześlicznie dziękuje Wam za pomoc, bez Was to by nie było możliwe...
Koteczka jest po operacji i powoli dochodzi do siebie. Przed nią bardzo długa droga do sprawności, ale wierzymy, że się uda :)
Kilka tygodni temu podreptałam do zagajnika, żeby upolować coś na kolację dla siebie i moich maluszków. Tu, gdzie żyjemy, ludzie jakoś przesadnie często nas nie karmią i muszę moje dzieci nauczyć, jak złapać coś do jedzenia, żeby nie musiały głodować. Usłyszałam w krzakach dźwięk i byłam pewna, że to tłuściutka myszka, w sam raz na naszą kolację...
Moja rola się skończyła. Wykarmiłam kocięta a teraz przyjechałam do lekarza dla kotków, żeby umrzeć. Tak postanowił człowiek, u którego w szopie ja i maluszki mieszkaliśmy. Gdybym miała jakikolwiek wybór, nigdy bym ich nie urodziła, bo wiem, że ich życie będzie takie jak moje – krótkie i pełne bólu. Nie mam jeszcze dwóch lat, a dziś jest ostatnim dniem mojego życia.
Calutką uwagę skupiłam na celu, jeszcze jej nie widziałam, ale wyraźnie słyszałam. Zaczęłam się powoli skradać, skupiłam wzrok na miejscu, gdzie musiała być moja zdobycz. Nagle usłyszałam trzask i straciłam przytomność. Nie wiem, jak długo tam leżałam, kiedy otworzyłam oczy, było już ciemno. Czułam potworny ból tylnych łapek, chciałam się zerwać i biec do moich kociąt, ale nie mogłam, próbowałam wstać, ale nie mogłam ustać na łapkach. Rozejrzałam się. Leżałam obok zamkniętych wnyków, spojrzałam na moje łapki i tego widoku nigdy nie zapomnę.
Kości były połamane, krwi było sporo, ale już nie leciała, mięśnie były przecięte i w sumie łapki trzymały się na samej skórze. Zrozumiałam, dlaczego nie mogę iść. Zaczęłam się czołgać do swoich dzieci, zajęło mi to sporo czasu, ale jak tylko dotarłam, to je umyłam i nakarmiłam. Wtedy jeszcze miałam nadzieję, że człowiek, u którego mieszkam, zabierze mnie rano do lekarza dla kotków i że ktoś mi jakoś pomoże. Bolało potwornie, ale przecież muszę wytrzymać tylko tę noc. Rano wyczołgałam się do ludzi o pomoc, ale tylko na mnie spojrzeli, powiedzieli, że w sumie szkoda, bo dobrze myszy łapałam, ale trudno, wykarmię kocięta, a potem mnie uśpią. I dziś nadszedł ten dzień, koniec mojego życia. Zupełnie przez przypadek była w poczekalni Pani, która lubi kotki, szybko znalazła ciocie a ciocie zgodziły się mnie przyjąć. Nie wiem w sumie po co, przecież mnie nie uratują. Podobno mają u siebie takie kotki, ale ja w to nie wierzę. Po co komuś kot, który już nigdy nie złapie żadnej myszy...?
Kiedy ją zobaczyliśmy na zdjęciach, nie mogliśmy w jej historię uwierzyć. Jak można przez kilka tygodni trzymać koteczkę z gnijącymi łapkami, bez żadnej pomocy, tylko po to, żeby wykarmiła kolejne maszynki do łapania myszy? Chcieliśmy oczywiście przyjąć i dzieci Beni, ale pani oddać ich nie chciał, żywił nadzieję, że odziedziczyły talent do łapania gryzoni po mamie… Może gdyby kontakt był bezpośredni to by nam się udało, ale nie był.
W jakim koteczka przyjechała stanie widzicie na zdjęciach, obie łapki są do amputacji, tak naprawdę są gnijącymi kawałkami mięsa przytwierdzonymi do jej ciałka. Gdyby trafiła do lekarza weterynarii od razu to możliwe, że może jedną łapkę udałoby się uratować. Nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, z jakim malutka żyła bólem, jak bardzo cierpiała bez jakiejkolwiek pomocy przez tych kilka tygodni. Nie wiemy, jak można było patrzeć na jej łapki i nie zrobić dosłownie nic…
A sama Benia jak tylko ma okazję ociera się o nas i mruczy, patrzy tymi pięknymi ogromnymi oczami z ufnością. Na chwilę obecną nie wiemy, czy planujemy dla niej implanty, czy buciki. Na razie musimy zbadać jej krew, wykonać testy na choroby zakaźne i pilne amputować martwe kończyny, które ją zatruwają. Koteczka spędzi w lecznicy na pewno miesiąc. Musimy ją też wysterylizować i zaszczepić za jakiś czas.
Nie mogliśmy jej nie przyjąć, nie pomóc jej, ale to fatalny moment w fatalnym roku, naprawdę nie mamy funduszy i jedyne co możemy to błagać Was, żebyście opłacili ratowanie życia i zdrowia malutkiej…
Loading...