Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za wsparcie dla kociaków. Romek i Atomek pokonali choroby i znaleźli nowy, wspólny dom. Chorowity Tytusek nadal przebywa pod opieką fundacji.
Boże Ciało, upalny czerwcowy dzień. Dwoje ludzi, małżeństwo, postanawia skorzystać z wolnego dnia i pięknej pogody i wybiera się na swoją działkę. Działkę kupili jakiś czas temu. Od pierwszych dni zauważyli, że na terenie ogródków działkowych jest dużo wolno żyjących kotów. Kontaktowali się w tej sprawie z Fundacją Felineus, a nasi wolontariusze ruszyli z pomocą, by wyłapać koty do kastracji.
Teren był naszym wolontariuszom z resztą dobrze znany, bo niejednokrotnie bywali tam, właśnie po to, by wyłapywać wolno żyjące koty. Teren jest jednak ogromny, takie niewyczerpane kocie źródło, dlatego co jakiś czas trzeba wznawiać akcję łapankowe w tym miejscu.
Małżeństwo, wiedząc o kotach na działkach, gdy tylko wybierali się na swoją działkę, zawsze zabierali ze sobą kocią karmę, by choć co kilka dni koty mogły zjeść. Tak było i tym razem. Nalali wody do misek, wyłożyli karmę dla kotów, po czym oboje oddali się słonecznej kąpieli. W pewnym momencie na sąsiedniej działce, na której od dłuższego czasu nikt nie bywa, bo właściciel zachorował, usłyszeli dziwny szelest. Podnieśli głowy z leżaków i zaczęli się rozglądać. To, co zobaczyli dosłownie ich przeraziło. Ze stryszku zdezelowanej nieco altanki, na sąsiedniej działce, kocica w pysku znosiła małe kocięta.
Kocięta były chore, niemal nie miały oczu, kichały, a ich pysie były całe wysmarowane ropą.
Odpoczywający ludzie natychmiast podnieśli się, nałożyli na kolejną miseczkę trochę mokrej karmy o intensywnym zapachu i podeszli do ogrodzenia. Nieufna kocica uciekła od razu na widok człowieka, ale maluszki gdy tylko wyczuły zapach jedzenia przyszły do ludzi. I choć zapewne nie miały nigdy kontaktu z człowiekiem, były tak słabe i głodne, że podeszły do miseczki przy której stali ludzie. Prawdopodobnie nic już nie były w stanie zobaczyć przez zainfekowane kocie oczka, nie uciekły więc gdy ludzie próbowali ich dotknąć i pogłaskać. Bez chwili namysłu ludzie zrobili zdjęcia maluchom i wysłali je jednej z naszych wolontariuszek. Chwilę później zadzwonił telefon.
Kiedy wolontariuszka zobaczyła zdjęcie chorych kociąt, było dla niej jasne, że bez natychmiastowej pomocy weterynaryjnej maluchy nie przeżyją. Nie było dla nich jednak miejsca w żadnym z domów tymczasowych, bo tak chorych kociąt nie można było połączyć z innymi maluchami, narażając je tym samym na infekcję. Co gorsza, był to świąteczny dzień i lecznice były zamknięte. Całe szczęście jedna z naszych wolontariuszek zaoferowała, że może zabezpieczyć maluchy w klatce, w odizolowanym pomieszczeniu, a kolejnego dnia zawieźć je do lecznicy.
Państwo złapali kocięta i przywieźli pod wskazany adres. Wolontariuszka przemyła kocie pysie, zakropiła chore oczka, nakarmiła. Następnego dnia z samego rana pojechała z kociętami do lecznicy.
Lekarz weterynarii nie miał wątpliwości, że maluszki wymagają hospitalizacji. Wirus kocie kataru bardzo mocno zainfekował maleńkie kocie ciałka. Wdrożono antybiotykoterpię, wspomaganie odporności. Wykonano konsultację okulistyczną. Niestety rokowania są bardzo ostrożne, a najbliższe dni pokażą, czy w ogóle uda się uratować kocie oczka i kocie życie. Jednak bez względu na to, co przyniesie los wiemy przynajmniej jedno – te maluchy nie będą już cierpieć.
Nie będę się rozpisywać o szczęśliwych zakończeniach, o tym, że maluszki wyzdrowieją, znajdą nowe domy i wszystko będzie dobrze. Dziś na początku walki o ich życie zbyt wiele jeszcze przed nami. Nie nazywalibyśmy się jednak Felineus, gdybyśmy nie podjęli rękawic i nie ruszyli do walki o kocie życie. W takich sytuacjach, jak zawsze prosimy was o mocno zaciśnięte kciuki i finansowe wsparcie. Wiemy, że zawsze możemy na Was liczyć nasi przyjaciele. W imieniu tych bezbronnych i niechcianych prosimy o pomoc i dziękujemy za każdy gest i dobre słowo.
Loading...